Kilka dni temu „Gazeta Wyborcza” przypomniała haniebne artykuły z pisemka „Fakty i Mity”. Dziennikarze GW przypomnieli również szczególnie bulwersującą promocję pisma, na której wystąpił morderca ks. Popiełuszki Grzegorz Piotrowski. Kotliński w komentarzu odredakcyjnym napisał wówczas: „Według strategii nakreślonej przez Białego Ojca Kościołowi jak powietrze potrzebne są zastępy męczenników, najlepiej księży lub zakonnic zgładzonych przez bezbożnych. Piotrowski wypełni tę misję jak nikt inny! Trzeba mu tylko dać wolną rękę, a on już sam włoży w nią kij bejsbolowy. Śmierć ks. Popiełuszki od 17 lat jest dla jego sutannowych braci wiecznie aktualnym tematem do kazań i niewysychającym źródłem gotówki. Ile można zarobić na pięciu, dziesięciu, stu Popiełuszkach? Wyposzczony Piotrowski narobi ich Kościołowi na pęczki”. Teraz Kotliński postanowił uderzyć w Monikę Olejnik, która przypominała, że "Fakty i Mity", wchodząc na rynek prasowy w 2000 r., zaprosiły na promocję kapitana SB Piotrowskiego.

 

„3 listopada Kotliński nazwał więc Olejnik "dziennikarską hieną w spódnicy, która potrafi zgnoić człowieka, nie widząc go nigdy na oczy". Zapowiedział, że w następnym numerze "napisze o jej zagadkowej karierze, którą zawdzięcza swojemu tatusiowi, wielce zasłużonemu dla PRL wysokiej rangi esbekowi". "Niech poczuje smród padliny, który roznosi" - napisał Kotliński, choć sam niedawno protestował przeciwko informacjom na temat swoich związków z SB”- relacjonuje Wyborcza. „Jak zapowiedział, tak zrobił. W najnowszym numerze "FiM" na okładce widnieje duże zdjęcie Olejnik zatytułowane "Stokrotka". Tytuł nawiązuje do znanego incydentu po wywiadzie dziennikarki z prezydentem Lechem Kaczyńskim, który poza mikrofonem nazwał ją "Stokrotką" (sugerując, że jest to jakiś pseudonim)". Zastępca redaktora naczelnego „FiM”  napisał więc, że: „W przypadku Moniki Olejnik może nie byłoby tego błysku ani blichtru, ani kariery bez PRL-u, Służby Bezpieczeństwa i stanu wojennego”. „Tezę swoją Szenborn wyłuszcza, lustrując życiorys ojca dziennikarki. Posługuje się przy tym obszernymi fragmentami artykułu ostro propisowskiej „Gazety Polskiej”, chociaż nie podaje jej jako źródła. Naprawdę ojciec Olejnik nie pracował w SB, lecz w formacji chroniącej placówki dyplomatyczne, należącej do struktur peerelowskiego MSW” - pisze Wyborcza. Na stronie internetowej "FiM" tekst zachwala zaś sam Kotliński, pisząc, że Olejnik "zawdzięcza swoją pozycję tatusiowi esbekowi" i że "wyrosła na godną córunię tatusia". Za atak Kotlińskiego już publicznie przepraszał rzecznik Ruchu Palikota wręczając dziennikarce kwiaty. „Nagana to byłoby też za mało dla Janusza Palikota. Wziął na listy Kotlińskiego, choć powinien wiedzieć, że od trucizny należy się trzymać z daleka. Poseł Kotliński będzie więc truć dalej, niestety, nie tylko Palikota, ale i też innych ludzi, Bogu ducha winnych” - skomentowała sprawę Ewa Milewicz.


Przez lata „dziennikarze” pisemka „FiM” w gówniarski sposób pluli na Kościół i Jana Pawła II. Publicyści Wyborczej dobrze o tym wiedzieli i byli świadomi jaki rodzaj środowiska reprezentuje Kotliński i jego żałosna grupka „haterów”. Nie przeszkadzało im to jednak w lansowaniu Ruchu Palikota, który zaprosił na swoje listy takiego człowieka jak Kotliński. Przed wyborami nie czytałem na łamach GW, ani nie słyszałem z ust jej publicystów ani jednego protestu, że na listach RP jest naczelny „FiM”. Ważniejsze dla Wyborczej było wspieranie cynika, który walczy z tym co uosabia największe lęki kolegów z Czerskiej. Teraz jednak, gdy były ksiądz, którego (według „Rz”) SB traktowała jako tajnego współpracownika, uderzył w ikonę salonowego dziennikarstwa w pozycji lustracyjnych, Wyborcza podnosi larum i jej żurnaliści rozdzierają szaty. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to zwykła hipokryzja zaś panom i paniom z Czerskiej nie chodzi o żaden sprzeciw wobec opluwania Kościoła. Nie godzą się oni po prostu na uderzenie w ich człowieka. Nie można oczywiście nie docenić tego, że Monika Olejnik wypomniała Kotlińskiemu jego haniebne czyny (lepiej późno niż wcale) i trudno nie potępiać ataku na dziennikarkę. Nie można jednak nie zauważyć, że Olejnik doświadcza teraz tego, czego doświadczają od lat chrześcijanie, ktorzy muszą znosić nikczemności twórców „FiM”. Jednak teraz redaktor naczelny gazetki, która powinna pozostać jedynie fetyszem frystratów jest posłem RP i na dodatek domaga się zdjęcia krzyża. To jednak nie kłuje w oczy publicystów "Wyborczej" tak bardzo jak atak na Olejnik. 

 

Chciałby uspokoić jednak Panią Milewicz. Otóż możliwe, że Kotliński posłem nie będzie. Wystarczy, że sąd uzna go za kłamcę lustracyjnego i straci on swój mandat. To jednak może się stać dopiero za kilka lat. W tym czasie macie koledzy z „GW” szanse na punktowanie Janusza Palikota za to, że pisuje do „Faktów i Mitów” i lansuje w swojej partii takiego człowieka jak Kotliński. Obawiam się jednak, że w obawie przed „polskimi demonami” i „ciemnogrodem” szybko zapomnicie o działaniach Kotlińskiego. No, chyba, że znów weźmie on na widelec jakiegoś dziennikarza związanego z „Gazetą Wyborczą".


Łukasz Adamski