- „Niemiecki generalny gubernator Hans Frank powiedział kiedyś, że gdy wszystkie światła dla Polski zgasły, zawsze została święta z Częstochowy i Kościół”
- mówił pięć lat temu w rozmowie z Polską Agencją Prasową historyk i przewodnik miejski po Warszawie Adrian Sobieszczański.
Historyk wskazał, że przykładem tego codziennego nabożeństwa były właśnie stawiane na podwórzach warszawskich kamienic kapliczki. Oczywiście, powstawały one już przed wojną, ale sporadycznie. W czasie okupacji pojawiło się ich znacznie więcej i nie były tylko symbolem, ale rzeczywistym miejscem kultu. To za sprawą codziennych łapanek i ulicznych egzekucji. Wyjście do kościoła wiązało się z niebezpieczeństwem. Bezpieczniej było nie opuszczać swojej kamienicy, dlatego przygotowywano miejsca, w których wszyscy mieszkańcy mogli się wspólnie modlić.
To przy takich kapliczkach, jak wyjaśnił Sobieszczański, modlono się w czasie bombardowań, czy kiedy któryś z domowników nie wracał przed godziną policyjną. Nie brakowało też wydarzeń cudownych.
- „Czasami okazywało się, że kiedy bombardowania się kończyły, cała kamienica np. płonęła, a kapliczka ocalała”
- podkreślił historyk.
- „Tak samo ocaleli tylko ci, którzy znajdowali się przy kapliczce - taka sytuacja miała miejsce chociażby w czasie okupacji na Mokotowie na ul. Narbutta”
- dodał.
Po wojnie często udawało się ocalić z ruin fragmenty tych kapliczek, które otaczano szczególną czcią. Co ciekawe, zauważa historyk, komunistyczne władze przymykały oczy na te religijne manifestacje. Dziś zachowało się prawie 400 takich kapliczek, otaczanych opieką przez lokalne środowiska.