Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Jak Pan Profesor ocenia zaangażowanie rosyjskiego wojska w bunt Wagnerowców?

Prof. Piotr Grochmalski, Akademia Sztuki Wojennej: Poprzez swoją bierność tak naprawdę otworzyli drogę do działania Prigożynowi. Przede wszystkim należy podkreślić, że armia rosyjskie nie jest monolitem i narastają w niej napięcia wywołane kolejnymi klęskami.    Ta gigantyczna wojna, swoją skalą, przerosła możliwości rosyjskiego państwa i jej wojsk lądowych. A przecież Szojgu ściągnął formacja ze wszystkich dwunastu armii. Ogołocił nawet    granice z Chinami. Ze Wschodniego Okręgu Wojskowego walczą armie 3,29,35 i 36. W praktyce okazało się, że najlepszym żołnierzem, najbardziej zdeterminowanym i najlepiej przeszkolonym, dysponuje Grupa Wagnera Prigożyna. Ale one miały działać jako tajna broń Putina poza granicami Rosji.    Maksymalnie upraszczając warto przypomnieć, że pomysł na Wagnerowców jest Nikołaja Makarowa, który    przed Walerijem Gierasimowem stał na czele rosyjskiego sztabu generalnego, gdy szefem resortu obrony był Anatolij Sierdiukow wywodzący się z branży meblarskiej. To był ten duet, który budował zupełnie inną logikę armii. Makarow dokonał w niej prawdziwej czystki – wysłał na zieloną trawkę ponad 75 proc. pułkowników i majorów.

W 2010 r., odbył tajne spotkanie, w grupie wysokich oficerów, z płk. Eugenem Barlowem z RPA, twórcy    głośnej firmy najemników PMC Executive Outcomes. Tam narodziła się koncepcja przyszłej Grupy Wagnera do działań o charakterze hybrydowym. W efekcie czystki Makarowa, większość kadry oficerskiej swój awans zawdzięczał jemu a nie Gierasimowowi czy Szojgu.   Oczywiście była grupa lansowana przez nową ekipę, jak choćby gen. Czajko, który odbudowywał 1 Gwardyjską Armię Pancerną, a potem, jako dowódca Wschodniego Okręgu Wojskowego, dowodził elementami 35 i 36 armii , które miały zdobyć Kijów. Ale niemal wszyscy ich ludzie zawiedli. Praktycznie wszyscy dowódcy okręgów wojskowych dali głowy. Nawet gen Żurawlow  - były szef Zachodniego Okręgu Wojskowego czy gen. Dwornikow, który odpowiadał za Południowy Okręg Wojskowy. Sztab POW    mieści się w Rostowie nad Donem. To właśnie ten budynek opanował Prigożyn ze swymi ludźmi. Zawiedli niemal wszyscy. Na tym tle coraz mocniej jaśniała gwiazda Prigożyna i jego ludzi. A także takich generałów jak Siergiej Surowikin, który dowodził operacją pod koniec ubiegłego roku i za co został nagrodzony przez Putina wysokim odznaczeniem gdy ten przybył na sylwestra do Rostowa nad Donem. Zrobiono z tego cały medialny cyrk. Putin był z żołnierzami i po raz pierwszy w miarę blisko   frontu.   Siedziba POW   odgrywa kluczową rolę w tej wojnie. Podlegają jej teraz wszystkie najlepsze siły jakie Rosja rzuciła na Ukrainę. siedzibie południowego okręgu wojskowego. Było to tak dęte spotkanie, że Putin wypił z Surowikinem i kadrą nawet lampkę szampana. To właśnie Surowikin zbudował potężne trzy linie    umocnień na Zaporożu, z którą teraz zmaga się ukraińska armia. Prigożyn otwarcie wspierał Surowikina. Widział w nim następcę Gierasimowa. Zbliżyli się do siebie w Syrii. A gen. Michaiła Mizincewa, rzeźnika z Mariupola, lansował na nowego szefa resortu obrony. Zresztą cała grupa 30 generałów blisko była związana z Wagnerowcami – byli honorowymi członkami tej formacji. Mieli nawet nieśmiertelniki najemnika. Prigożyn lansował się też, jako ten, który jest prawdziwym twardzielem. Gdy Putin pił szampana w Rostowie nad Donem on był ze swoimi ludźmi pod Bachmutem. Pokazywał Rosjanom twardą, brutalną wojnę. Pozował na tle zabitych swoich ludzi i twierdził, że zginęli oni, bo od Gierasimowa Wagnerowcy nie dostali na czas amunicji. Jego presja na Putina rosła, miał też coraz większe wsparcie u części kadry. Ale ten zamiast odsunąć Szojgu, dał mu wolną rękę. Surowikin został upokorzony. Zdjęto go z roli głównodowodzącego. Odtąd Gierasimow miał kierować równocześnie sztabem generalnym i wojną – jak kiedyś Żukow.

Ale to nie rozwiązało napięcia między Prigożynem, a Szojgu. Oni kiedyś robili wspólnie duże interesy. Jeszcze gdy Szojgu kierował Ministerstwem Sytuacji Nadzwyczajnych firma Prigożyna otrzymała wielki kontrakt na catering dla tego gigantycznego ministerstwa, które dysponowało własną, potężną armią pracowników.  A gdy w 2012 r. Szojgu został szefem resortu obrony nie zapomniał o  Prigożynie – jego firma zmonopolizowała wyżywienie całej  armii. Dzięki temu jego koncern Concord stał się największą firmą cateringową w Europie Wschodniej.

A w Syrii  Wagnerowcy wspólnie działali z armią Szojgu. Ale też tam   zaczął się konflikt, który doprowadził do późniejszych wydarzeń. Putin dostał dwa raporty – od szefa Grupy Wagnera i od ministra obrony. Obie strony przypisywały sobie zdobycie Palmyry w 2017 r. Szojgu wpadł w furię. W zemście zablokował wszystkie płatności  firm Prigozyna w ramach kontraktów z armią. W sądzie Prigożyn miał swoich ludzi. Rozniósł Szojdu i wygrał wysokie odszkodowania. Wtedy Szojgu poszedł na całość. Gdy  Wagnerowcy w lutym 2018 r.   wykonywała tajną operację w Syrii, Szojgu wystawił ich Amerykanom.  Gdy zapytali go czy to są ich ludzie odcięli   się od nich. Wówczas siły USA wycięły ponad 400 Wagnerowców. Głęboki uraz pozostał u Prigożyna wobec Szojgu.

Takich pęknięć jest cały szereg, ale tu były potężne emocje powiązane z walką o biznes. Obaj są uwikłani w potężne afery korupcyjne. Ale to Prigożyn, a nie Szojgu dał Putinowi pierwsze od niemal roku zwycięstwo pod Bachmutem. To wtedy też odsunięty został przez Gierasimowa na boczny tor gen. Mizincew. Natychmiast dostał propozycję pracy dla Wagnerowców To już było otwarte mordobicie. W „nagrodę” za   Bachmut Prigożyn dowiedział się, że ma podporządkować swoje siły ministerstwu obrony do 1 lipca. A więc ma stracić swój biznes na rzecz Szojgu. Nie miał wyjścia, stanął pod ścianą.  Nie ulega więc wątpliwości, że te przygotowania do buntu trwały od wielu tygodni i to, co pojawiło się w przekazie, że Surowikin wiedział o tych przygotowaniach, pokazuje, że ta gra się tam toczyła i że ani Gierasimow ani Szojgu nie mają wysokiej pozycji w kadrze oficerskiej. Powtórzę więc, że mamy tam do czynienia z całym szeregiem napięć.

W jednym z przekazów Prigożyn mówił, że on chciał schwytać Szojgu i Gierasimowa w Rostowie nad Donem, ale im udało się uciec w ostatniej chwili ze sztabu Południowego Okręgu wojskowego – podobno dzięki przeciekowi. To dlatego rzekomo miał wysłać swoich ludzi na Moskwę aby dopadli tę dwójkę. Ale cała sytuacja odsłoniła jedynie ogromne napięcia i zaostrzającą się    rywalizację nie tylko w armii ale też na szczytach władzy. Krytycznie o wojnie i dowodzeniu armią wypowiadało się wielu oficerów, także tych emerytowanych. Mamy Igora Girkina, który o Szojgu i o Gierasimowie mówił, że to są totalni, zdegenerowani durnie, których trzeba wyrzucić na zbity pysk. Czy też miażdżące oceny emerytowanego gen. Iwaszowa. To pokazuje całą pętlę napięć, które uzasadniają dużą skalę rotacji dowódców.

To są rzeczy porażające, jak na przykład to, co się działo z gen. Aleksandrem Łapinem, kiedyś  szefem Centralnego Okręgu Wojskowego. Gdy rosyjskie formacje walczące po stronie ukraińskiej przeszły przez granicę i zaatakowały obwód biełgorodzki, Łapin pozbierał  naprędce grupę żołnierzy i próbował odpierać uderzenia. Widać też mocne napięcia miedzy formacjami GRU, Rosgwardii i FSB.

Marsz Prigożyna na Moskwę pokazał te głębokie podziały. Chyba liczył   na silne wsparcie ze strony średniego szczebla kadry oficerskiej i części generalicji. Ale armia stanęła z boku. Generalnie mamy więc do czynienia z potężnym kryzysem, który obejmuje siły zbrojne. On jest konsekwencją szeregu porażek na Ukrainie i toczącej się kontrofensywy oraz związanej z tym presji. Z drugiej strony natomiast mamy kryzys na samych szczytach władzy – ewidentne osłabienie pozycji Putina, które jest wyraźnie widoczne, co jest konsekwencją wysłania listu gończego przez Trybunał w Hadze przeciwko prezydentowi Rosji. Nie doceniamy jak bardzo podważyło to jego przywództwo. Jego buldogi z Kremla poczuły krew. Wygląda na to, że grupa, która stała za Prigożynem sprawdzała zdolność Putina do konsolidacji władzy i chciała wymusić rozwiązanie konfliktu na rzecz tej części kadry, z którą Prigożyn blisko współpracował, jak gen. Surowikin, który posiada wysoką pozycję wśród części kadry oficerskiej, w przeciwieństwie do Gierasimowa. Putin jednak postawił na Szojgu i Gierasimowa, a odsunął Surowikina.  Co   też ważne   Rosja nie ma więc wielkiego bohatera w tej wojnie, nie ma twarzy, którą można grać i mobilizować społeczeństwo i armię. Prigożyn próbował się wylansować, zaczął się intensywnie pojawiać w mundurze w mediach społecznościowych. Był tym, który  był blisko swoich żołnierzy.  A teraz okazuje się, że był połowicznym zdrajcą. Pierwszego dnia, ale już drugiego cofnięto przeciwko niemu dochodzenie. Ludzie są skołowani. Tak jak armia. A potem oddano mu wszystkie skonfiskowane przez FSB pieniądze – ponad 120 mln USD.

Od jak dawna te napięcia w rosyjskiej armii się tworzą?

Co najmniej od początku wojny. Większość dowódców była jej przeciwna. W pełni wyraził to słynny list gen. Iwaszowa, który wystąpił w imieniu emerytowanej kadry   oficerskiej.   Ukazał się on tuż przed samą agresją Rosji na Ukrainę.   Stwierdził w nim, że NATO nie zagrażało FR, a wojna ma służyć jedynie Kremlowi do uratowania ich władzy. Putin doprowadził państwo do ruiny. Jedynym sposobem jaki znaleźli na utrzymanie się u władzy to    wywołanie tej wojny, która skonsoliduje społeczeństwo wobec Kremla. Ale też plany kampanii zostały totalnie skopane. Operacja w dużym stopniu była narzucona armii. Jej główne założenia    powstały w najbliższym otoczeniu Putina i  nie były zgodne z rosyjską sztuką wojenną.

Zresztą Prigożyn, tuż przed tą przygotowaną operacją, w przekazie medialnym podważył podstawowe założenie całej wojennej propagandy rosyjskiej. Powiedział cos podobnego do Iwaszowa. Dodał    że tak naprawdę był to skok na kasę, a zasoby ukraińskie miały stać się łupem dla rosyjskich oligarchów i oni Ukrainę mieli rozkraść. Prigożyn z pewnością trafnie oceniał frustrację nie tylko kadry oficerskiej ale i całego społeczeństwa z tego upadku mitu rosyjskiej armii. Szojgu przez lata go tworzył. Przekonywał jak wielkie i silne jest zbrojne ramię Kremla i jaki strach i respekt wywołuje w świecie. I nagle się okazało, że wszyscy muszą doświadczać tych wielkich upokorzeń. I Prigożyn jasno wskazał kto jest temu winien – Szojgu.

Z drugiej strony mamy jego, który mówi, że to Wagnerowcy są najlepszą armią, że są świetnie przygotowani, że gdyby Szojgu   stworzył takie wojsko, ta wojna byłaby dawno wygrana. A więc zawiódł, okrył hańbą Rosję.   Ale przecież   wszyscy od Władywostoku do Petesburga   wiedzą, że to jeden z najbardziej zaufanych ludzi Putina. Dylemat polega na tym, że to samo dotyczy Prigożyna. To on go wymyślił i kazał finansować ogromnymi sumami. To był jego instrument, którego używał na całym świecie.   On lubi takie narzędzia, którymi dysponuje bezpośrednio bez całej tej otoczki i pełnej infrastruktury państwa. Wydaje polecenie i jest ono wykonywane. A tu nagle jednak jego człowiek, wysoce zaufany, jest elementem rozgrywanej partii, która uderza w wizerunek Putina. Ale równie wstrząsające dla zwykłych Rosjan było to, że nagle Putin dziękował  Łukaszence za rozwiązanie tej kwestii. Czyli despota z Mińska miał się wmieszać w wewnętrzną politykę Rosji i uratować kraj przed wojną domową. To się nie podoba Rosjanom, bo ich upokarza. Białoruś naruszyła suwerenność Rosji a Putin przyjmuje to z wdzięcznością- Łukaszenka okazał się zbawcą?

Który przecież był dotychczas wasalem Rosji.

I nadal nim jest. Tuż przed buntem Prigożyna  pojawiały się spekulacje, że Łukaszenka wkrótce zostanie zdmuchnięty ze sceny.   Ale cała sytuacja pokazała jak słaba jest obecnie pozycja Putina. Między Kremlem a Rosjanami był zawarty swoisty deal – godzimy się na ograniczenia wolności w zamian za poprawienie warunków życia .Ale ten układ pękł gdy Putin, ratując stan gospodarki, chciał radykalnie wydłużyć wiek emerytalny. Pod wpływem społecznego oporu wycofał się z tego rozwiązania. Drugim elementem owego niepisanego układu miała być gwarancja rosyjskiej potęgi. Może nie jest najlepiej w gospodarce, ale rośniemy w siłę i wszyscy boją się naszej wielkiej armii. Ale także w tym Putin zawiódł.

Podwójnie ośmieszył Rosję – zamiast trzech dni walczy z Ukrainą już ponad 500 dni, a Kijów nie tylko, że się nie poddał, ale przeszedł do kontrofensywy. A poza tym Putin, współczesny car, jest ścigany listem gończym. To jest szok dla zwykłych ludzi. Oni widzą, że Rosja się rozłazi. Obawiają się kolejnej smuty, rozpadu putinowskiego imperium.   Proszę mi wierzyć, że wszystkie te teorie, że bunt Prigożyna to jest taka super operacja przeprowadzona przez Putina, dzięki której on chciał dokonać przesunięcia Wagnerowców na Białoruś, to narracja, która ucieka od pewnego prostego faktu - histerycznego lęku na Kremlu przed wszystkimi wizjami rozpadu Rosji. Jakikolwiek akcent w tę stronę, ukazywanie i prowokowanie słabości Putina, może wywołać spiralę wydarzeń, których nikt nie zatrzyma. Wszystko, co      mogłoby zagrozić spoistości imperium, wywołuje tam prawdziwą histerię. Widziałem z bliska proces rozpadu Związku Sowieckiego. Po przekroczeniu punktu krytycznego taki proces jest wyjątkowo trudno powstrzymać.   

Ten lęk przed rozpadem to nie jest kwestia, która się pojawiła teraz. Ona jest integralną częścią pewnego kodu KGB-szników, którzy przecież już doświadczyli jednego rozpadu Związku Sowieckiego i to głęboko tkwi w ich pamięci. Oni uważają, że przecież Rosja nie została wtedy napadnięta, że nie groziła jej zagłada, a mimo to Związek Sowiecki się rozpadł. Uważają, że zdradzili wówczas politycy. A oni, którzy stali na straży imperium, zostali oszukani. Ale to na nich rzekomo spoczęła cała wina, bo nie obronili    dorobku kilkuset lat ekspansji imperium. Na kierunku zachodnim Rosja cofnęła się po rozpadzie do granic księstwa moskiewskiego. Żyli więc w takim głębokim poczuciu dysonansu, że przecież mieli ów strategiczny arsenał atomowy z którym liczył się cały świat i nagle, z dnia na dzień, imperium zniknęło. Dla tych ludzi każda sytuacja, która może tworzyć zagrożenie spektakularnego rozpadu Rosji, wywołuje wręcz histeryczne reakcje. Prigożyn ukazał, że dzisiaj Rosja balansuje na linie.

A jak wygląda sprawa przesunięcia zbirów Prigożyna na Białoruś? Czy jest to dla Polski groźne?

Jeśli do niego realnie dojdzie to oczywiście, że tak. Przesunięcie Wagnerowców na Białoruś stworzyłoby naprawdę poważne zagrożenie, ale my natychmiast podjęliśmy działania. Wzmocniliśmy granicę i zwiększyliśmy skalę rozpoznania w obszarze przygranicznym. Rząd ma świadomość z jakim państwem mamy do czynienia. Trafnie i z wyprzedzeniem odczytujemy też działania Moskwy. Na    Ukrainie toczy się    gigantyczna wojna, a Putin autoryzował działania o charakterze terroryzmu państwowego. Używa całego spektrum działań, które mają destabilizować Polskę jako państwo kluczowe dla zdolności prowadzenia wojny przez Ukrainę. Teraz, po buncie Prigożyna, będzie jeszcze bardziej zdeterminowany, aby zatrzeć owo wrażenie głębokiego kryzysu. Bo może się pojawić kolejna grupa, która tym razem otwarcie zażąda jego głowy – rzekomo w imię ratowania państwa, a tak naprawdę własnych biznesów. Przypomnijmy, że ostatni car Rosji, Mikołaj II,    został zmuszony do abdykacji właśnie w imię uratowania imperium. Miało to powstrzymać dynamikę    rewolucji lutowej. Zrzekł się korony jedynie na rzecz    swojego brata, ale ten nie podjął się zadania. Jednak ten impuls przyspieszył rozkład państwa. Rząd Tymczasowy Kiereńskiego ogłosił narodziny republiki, ale to państwo już realnie nie funkcjonowało, bo cały system przez stulecia opierał się na instytucji carskiej administracji. Putin też stworzył państwo, które jest nie do zreformowania. Postępujący upadek Putina i Kremla, uruchamia proces jego rozkładu. Ta wojna rozstrzygnie się w Moskwie.    To jednak pokazuje, jak słabo rozumiane są pewne procesy rosyjskie na Zachodzie. Jak się już uruchomi mechanizm destrukcyjny, to bardzo trudno go zahamować i w związku z tym to, co widzimy, to jest seria działań wynikająca z tych procesów. Jak się sięgnie do wspomnianej już analizy generała Leonida Iwaszowa, którą zawarł w swoim otwartym liście do Putina wysłanym przed rozpoczęciem agresji Rosji na Ukrainę, to tam jest wielka przestroga przed rozpoczęciem tej wojny. Iwaszow to jest człowiek, który utworzył całą grupę wojskowych analityków mającą ocenić zagrożenia dla Rosji, jeśli ta napadnie na Ukrainę. To byli ludzie głęboko oddani idei wielkiej Rosji, ale nie mieli złudzeń.    Według nich jedną z konsekwencji owej agresji będzie ogromne ryzyko rozpadu FR.

Mówiło się wręcz o cofnięciu znaczenia Rosji i jej gospodarki nawet o kilka pokoleń...

Tak, uważali, że cofnie to Rosję o pokolenia. Ale w raporcie były brane pod uwagę także konsekwencje militarne, technologiczne, a także społeczne i kulturowe. Pisano wprost, że doprowadzi to Rosję do zapaści technologicznej, że powstanie rów pomiędzy Ukraińcami a Rosjanami. Generalnie oceniono, że wojna spowoduje całkowitą katastrofę. Iwaszow w gronie emerytowanej kadry oficerskiej cieszy się wilkiem autorytetem. W czasach Związku Sowieckiego pracował w gabinecie ministra obrony, a po rozpadzie imperium odpowiadał za relacje Rosja-NATO. Otóż w tym liście    stwierdził dobitnie, że nie dostrzega żadnych zagrożeń dla Rosji ze strony NATO. W związku z tym ta budowana wówczas przez Putina i jego środowisko narracja jest nieprawdziwa. Iwaszow po roku wojny ogłosił nowy raport. Stwierdził w nim, że ich wcześniejsze, dramatyczne oceny, okazały się jednak zbyt optymistyczne. Sytuacja jest znacznie gorsza niż przewidywali. Wbrew propagandowej narracji przemysł zbrojeniowy produkuje radykalnie za mało aby był w stanie uzupełniać straty sprzętu. Jest on też coraz gorszej jakości. Ponad półtora miliona narodowej elity, w tym sto tysięcy programistów, uciekło z kraju. To mniej więcej tyle jak w 1917 roku. Społeczeństwo i wojsko jest degradowane, pogłębia się kryzys. Ta wojna przerosła możliwości putinowskiego państwa.

Uprzejmie dziękuję Panu Profesorowi za rozmowę.