Już w Księdze Rodzaju znajdziemy zapowiedź kobiety, która podejmie walkę ze złem i ostatecznie je pokona. Zapis słów, które mówią o nieprzyjaźni między niewiastą a jej potomstwem nazywamy protoewangelią, czyli „przedewangelią". Są one dowodem na to, że w Izraelu oczekiwano Zbawiciela, który będzie w jakiś sposób związany z osobą niezwykłej Niewiasty. Możemy powiedzieć, że jest to pierwsze adwentowe proroctwo, które zarysowuje dalsze losy człowieka i historii zbawienia. Na nim opierać będą się wszystkie pozostałe mesjańskie znaki Starego Przymierza. To właśnie dlatego Maryja jest Oblubienicą Przymierza, które Bóg zawiera na nowo ze swoim ludem. Rozumiał to św. Paweł, gdy pisał: „Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg swojego Syna, zrodzonego z niewiasty". Ktoś powie, że to zwykła tautologia, przecież każdy ma matkę i zrodzony jest z kobiety. Po co podkreślać oczywistości? Chodzi tu jednak o pokazanie wypełnienia się obietnicy, którą Bóg złożył Izraelowi przez usta proroka Izajasza. Pełnia czasu to określenie wypełnionego adwentu. Czas „nabrzmiał" i musiał wydać owoc. Nadchodzące zbawienie domagało się wolności i zgody człowieka. Maryja jako pierwsza z ludzi odpowiedziała pozytywnie na to wezwanie. Zgodziła się na zaślubiny ze Słowem. Jej gotowość do służby daje się streścić w krótkim zawołaniu: „Tota Tua" – Cała Twoja. Tu nie ma miejsca dla własnych planów i ambicji. Albo Bóg albo nic! W swojej istocie maryjny adwent wyraża duchowe bogactwo postawy Maryi. Kościół od Maryi i z Maryją uczy się przyjęcia Pana i wyczekiwania Jego przyjścia. Nie ma lepszego wzoru.

W tym oczekiwaniu doszło do spotkania, które odegrało niebagatelną rolę. Było ono przełomowym momentem w życiu Maryi. Mowa o zwiastowaniu. Od momentu poczęcia w rodzinie Joachima i Anny trwał swego rodzaju adwent, który spełnienie osiągnął w domu w Nazarecie. Maryja była przygotowywana przez Boga do niezwykłej misji Bożego macierzyństwa. Nie wiemy jak dokładnie wyglądało jej życie przed zwiastowaniem, ale możemy się domyślać, że Matka Słowa dobrze poznała wszystkie mesjańskie zapowiedzi Starego Testamentu. Prawdę o tym, że zwiastowanie było w swej istocie przyjęciem Słowa dobrze przedstawił malarz Antonello de Messina. Patrząc na jego obraz stajemy przed młodą kobietą. Maryja jest zaskoczona przybyciem Anioła, obok leży książka. Autor obrazu odchodzi od tradycyjnego przedstawienia zwiastowania; to Maryja jest niekwestionowaną gwiazdą tej sceny. Całą uwagę skupiają gesty i wdzięk twarzy. Nawet przestrzeń wokół, pozbawiona architektury i krajobrazu, sprzyja kontemplacji twarzy Maryi. Przyszła Matka Zbawiciela, trzyma w trzech palcach lewej dłoni niebieski welon, który otacza ją, jakby chciał osłonić dokonaną Pełnię w łonie Maryi. Nie jest to bynajmniej kwestia tylko skromności, ale obrona tego, co kobieta czuje wewnątrz siebie. Można wyobrazić sobie drżenie całej postaci, jakby dreszcz ogarniający w momencie uświadomienia tajemnicy. Choć malarz zdecydował się na pozbycie Anioła z obrazu, to jednak poprzez obraz młodej kobiety, wyczuwalna jest jego obecność. Oczy Maryi są lekko odwrócone, pokorne i wyniosłe zarazem. Czy widać strach w Maryi? Nie, decyzja jest podjęta, choć myśl o przyszłym losie pozostaje wyrażona słowami „Oto ja służebnica Pańska mi się stanie według twego słowa". Jedynym elementem, który zakotwicza obraz w swoim czasie powstania, jest klęcznik w stylu gotyckim. Otwarta książka na nim, ma wartość symboliczną. Wszystko zostanie spełnione zgodnie z tym co zostało napisane. Uniesione kartki, jakby trzepotanie, to być może wibrująca Obecność Ducha Świętego. Warto wracać do tego obrazu zwłaszcza teraz, gdy zbliżamy się szybkimi krokami do Bożego Narodzenia.

Prawdziwy adwent Maryi trwał dziewięć miesięcy. Czas ten został wypełniony troską o innych. W pierwszym odruchu Maryja biegnie do Elżbiety, która też przeżywa swój adwent. Niezwykły musiał to być czas. Na pewno zapamiętała chwilę, gdy po raz pierwszy poczuła kopnięcie małego Jezuska, a następnie z obawą szukała miejsca, w którym Bóg-człowiek mógłby przyjść na świat. Adwent Maryi nie jest sielankowym zadumaniem nad jakąś bliżej nieokreśloną tajemnicą. To przede wszystkim brutalna konfrontacja ze światem. Pomieszanie wielkiej łaski z twardą codziennością. Przypomnijmy, że po zwiastowaniu Józef chce ją oddalić od siebie, a słowa gospodarza w Betlejem: „Nie ma miejsca. Idźcie stąd!" musiały być prawdziwym mieczem boleści. Maryja jest niezwykle dzielna w przeżywaniu tego czasu. Promieniuje świętością i blaskiem duchowym. Ona pokonuje w sobie strach, bo wierzy obietnicom Bożym. Zdała się całkowicie na Boga. Któż ją może pokonać, wystraszyć, zdenerwować? Nikt, absolutnie nikt!

Kościół od samego początku doceniał rolę Maryi w historii zbawienia, a tradycja w sposób symboliczny czci ją podczas mszy roratnich. Zapalona świeca ma być znakiem jej towarzyszenia Jezusowi i nam. Patrząc na płomień świecący wśród ciemności na myśl przychodzą słowa psalmu, który głosi: „Z łona jutrzenki jak rosę Cię zrodziłem". Prorok Amos także zapowiada jutrzenkę i w uniesieniu woła: „On to jest, który tworzy góry i stwarza wichry, myśli ludzkie poznaje, wywołuje jutrzenkę i ciemność, stąpa po wyżynach ziemi. Pan, Bóg Zastępów, jest imię Jego".

Na koniec warto jeszcze raz spojrzeć na twarz Maryi wsłuchanej w słowa anioła. Wchodząc w tę scenę sami napełniamy się łaską, a Pan naprawdę jest z nami. Czekamy na naszego Boga. Wołamy, aby nie zwlekał z przyjściem. Robimy wszystko, aby nie przegapić spotkania i za kilka dni ucieszyć się z betlejemskiego światła, które zabłyśnie w naszych sercach.

ks. Mateusz Szerszeń