We wrześniu 2024 roku Ameti poszła jednak na strzelnicę i postanowiła podziurawić… wizerunek Matki Bożej oraz Dzieciątka Jezus. Uzbrojona w pistolet zamiast strzelać do tradycyjnej tarczy, ustawiła sobie za cel magazyn, na którego okładce znajdował się wizerunek Maryi. Ostrzelała oblicze Naszej Matki oraz Zbawiciela. Trzeba przyznać, bardzo celnie – prawie wszystkie kule trafiły w twarze. Ameti opublikowała następnie swoje „trofeum” w mediach społecznościowych. Dziwnym trafem był to czas, kiedy we wszystkich krajach języka niemieckiego rozmawiano na temat islamskiego terroryzmu: kilka tygodni wcześniej muzułmański dżihadysta zadźgał kilka osób na festiwalu różnorodności (sic) w Solingen w Niemczech.

 

Kiedy wybuchł skandal, Ameti usunęła zdjęcie, a później przeprosiła i błagała o wybaczenie. Twierdziła, że w ogóle nie wiedziała, do czego strzela. Nie miała akurat celu, a pod ręką był tylko ten jeden magazyn. Nie uwierzyła jej nawet własna partia. Nic dziwnego. Ameti spędziła prawie 30 lat w Szwajcarii i jest całkowicie niemożliwe, by nie wiedziała, kim są Maryja i Jezus. Nawet gdyby jakimś cudem umknęło to jej uwadze, jej własna islamska kultura czci przecież Jezusa jako posłańca Bożego i ma w wielkim poszanowaniu również Jego Matkę. Gdyby nie wiedziała i o tym, ostatecznie nie mogła zauważyć, że strzela z pistoletu do wizerunku matki z dzieckiem, czego nie robi nikt o zdrowych zmysłach. Sądząc po celności, Ameti doskonale wiedziała, do czego strzela. W ten sposób skończyła się jej kariera polityczna, a teraz będzie odpowiadać przed sądem.

 

Piszę o tym, bo sprawa bośniacko-szwajcarskiej Zielonej muzułmanki jest doskonałą ilustracją głębokiej prawdy: nie ma kompatybilności pomiędzy światem islamu a kulturą Europy. Można zdobyć znakomite wykształcenie, zasiąść w radzie miejskiej czcigodnego miasta o wspaniałej historii, doskonale radzić sobie w świecie social mediów – a później ostrzelać z broni palnej Matkę Bożą i Chrystusa, jak gdyby nigdy nic. Islam inaczej podchodzi go godności człowieka, niż chrześcijaństwo – ostatecznie inaczej nawet niż ateistyczny pseudo-humanizm, który w jakiejś mierze, niewielkiej już wprawdzie, czerpie z chrześcijańskiego dziedzictwa.

 

Każdy, kto otworzy Koran, szybko się o tym przekona: muzułmanie są całkowicie przekonani, że dziejową misją Mahometa stanowi naprawienie „błędów” chrześcijan. Członkowie Kościoła zrobili z Jezusa „Syna Bożego”, mówią muzułmanie, nie rozumiejąc zupełnie nauki o Trójcy Świętej. To politeizm i straszny grzech, twierdzą, dlatego należy chrześcijaństwo zwalczyć i zastąpić „czystym” islamskim monoteizmem.

 

Między światem islamu a chrześcijaństwem – a w konsekwencji również Europą, rozumianą jako wspólnota tożsamości historycznej – nie ma pojednania i nigdy go nie będzie. Części Europejczyków – w tym Polaków – trudno jest to zrozumieć, jak różne są nasze światy. Kiedy jedziemy do krajów arabskich albo dalekiej Azji, podziwiamy tamtejsze dzieła sztuki, zachwycamy się kulturą. Nawet jeżeli patrzymy na świątynię zbudowaną ku czci jakichś dalekowschodnich demonów, potrafimy docenić kunszt artysty i nie przychodzi nam raczej do głowy, by wysadzić ją w powietrze.

 

Głęboko wierzący islamiści widzą tymczasem w naszych kościołach i wszelkich zabytkach kultury chrześcijańskiej jedno wielkie bluźnierstwo. Można dokonać pewnego przeniesienia i powiedzieć, że cała nasza europejska kultura jest dla nich wielkim bluźnierstwem.

 

Kiedy dyskutujemy o otwarciu Polski na migrację, nawet tę legalną i kontrolowaną, musimy o tym pamiętać. Nasze historyczne doświadczenia ze specyficzną grupą Tatarów nijak mają się do problemów kulturowych, które przynosi ze sobą islam. Problemów znacznie głębszych i poważniejszych, niż pospolita uliczna przemoc, choć i tej przecież nie brakuje na skutek masowej migracji.

 

Autor jest publicystą portalu PCh24.pl