Fronda.pl: Mamy już oficjalnie powołany i zaprzysiężony rząd Donalda Tuska. Czego spodziewa się Pan po tym nowym rządzie w kontekście problematyki tak potrzebnych w naszej sytuacji zbrojeń? Czy zostanie utrzymane tempo wydatków na zbrojenia?
Michał Jach (major Wojska Polskiego w stanie spoczynku, były przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej, były członek Komisji ds. Służb Specjalnych): Obawiam się, że nie. Nowy minister finansów już zdążył oznajmić, że ten budżet będzie inny. Nie wiem do końca, co to znaczy. Rząd, który ustąpił zaplanował na 2024 rok wydatki na siły zbrojne w łącznej kwocie ok. 157 miliardów złotych, co stanowiłoby prawie 4,2 proc. PKB i byłoby naprawdę imponującym wynikiem. Przypomnijmy też, że rządowi Zjednoczonej Prawicy udało się uzyskać w Brukseli to, że wydatki na obronność nie są wliczane w zadłużenie państwa. Jeżeli te wydatki zostaną przez ekipę Donalda Tuska obcięte to wpisze się to w charakterystyczne dla tego obozu politycznego traktowanie kwestii obronności oraz bezpieczeństwa naszego państwa. Mam jednak nadzieję, że nowemu ministrowi obrony narodowej - Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi uda się utrzymać ten budżet na obronność na przyzwoitym poziomie, gwarantującym rozwój polskich sił zbrojnych.
Zatrzymajmy się przez chwilę przy postaci ministra Kosiniaka-Kamysza. Dla wielu jego nominacja na szefa MON to spore zaskoczenie. Czy dał się on poznać w poprzednich kadencjach Sejmu jako polityk, który posiada jakiekolwiek kompetencje w kwestiach związanych z obronnością i bezpieczeństwem oraz czy wykazywał wcześniej w ogóle zainteresowanie tego rodzaju problematyką?
Przypominam sobie jedną moją z nim rozmowę, dotyczącą tych kwestii. Generalnie jednak niewiele miał z tym wspólnego. Jest on przecież z wykształcenia lekarzem oraz liderem partii chłopskiej. Natomiast bardzo wiele zależy od tego, jacy współpracownicy znajdą się w jego najbliższym otoczeniu w resorcie obrony narodowej. A fachowców i ekspertów mamy w Polsce naprawdę świetnych. W polityce niejednokrotnie bywa tak, że dany polityk zmuszony jest zająć się dziedziną, w której nie ma doświadczenia. Jeśli jednak ktoś umiejętnie dobierze sobie właściwych, kompetentnych doradców, a do tego potrafi zarządzać ludźmi oraz nie boi się podejmować szybkich i ważnych decyzji to jest sobie w stanie poradzić z wyzwaniami na każdym stanowisku politycznym. Pamiętamy przecież Ronalda Reagana, który by aktorem i na dobrą sprawę nie miał żadnego odpowiedniego przygotowania do sprawowania tak ważnej i odpowiedzialnej roli, jaką jest bycie prezydentem światowego mocarstwa - Stanów Zjednoczonych. Reagan potrafił jednak wsłuchiwać się w opinie ekspertów, wyciągać właściwe wnioski i podejmować odpowiednie decyzje. Miejmy więc nadzieję, że Kosiniak-Kamysz jako polityk, który był już przecież w przeszłości wicepremierem RP, będzie potrafił wykorzystać swoje doświadczenie polityczne i podejmował będzie właściwe decyzje, kontynuując proces wzmacniania i rozbudowy polskich sił zbrojnych.
A jednak Kosiniak-Kamysz zdążył już zapowiedzieć rewizję kontaktów zawartych przez MON z Koreą Południową, w tym m.in. przeniesienie, tam gdzie to możliwe, produkcji broni do Polski. Tusk z kolei wskazał, że wszystkie zawarte dotychczas kontrakty zostaną wykonane. Unieważnienia części kontaktów obawiają się także Koreańczycy, jak donosi dziennik „The Korea Herald”. Jak odnosi się Pan do tych zapowiedzi?
Jeśli ktoś mówi o przeniesieniu produkcji do Polski to nie zdaje sobie w ogóle sprawy o czym mówi. Polski przemysł zbrojeniowy pracuje w tej chwili na ponad 100 proc. swoich możliwości produkcyjnych. Sugerowanie, że polski przemysł zbrojeniowy był w jakikolwiek sposób dyskryminowany przy zawieraniu kontraktów z Koreańczykami, a tak można odczytać wspomniane zapowiedzi, jest jakimś nieporozumieniem. Przecież żeby uruchomić zakład produkujący armaty czy haubice potrzeba co najmniej 4-5 lat. A nam jest sprzęt potrzebny dzisiaj, teraz, bo być może już za 2-3 lata będziemy musieli go użyć. Decyzja rządu PiS o szybkim zakupie tego sprzętu za granicą, co zresztą nie jest takie proste, bo trudno znaleźć jakiegokolwiek producenta na świecie, który dysponuje możliwością sprzedaży takiej ilości czołgów, haubic czy samolotów - była to decyzja optymalna. A nasz przemysł zbrojeniowy przy utrzymaniu tych zagranicznych kontraktów będzie się i tak rozwijał na gigantyczną skalę, bo przecież ten zamawiany sprzęt trzeba będzie na bieżąco serwisować, naprawiać, modernizować. Jeśli więc ktoś mówi o szybkim przeniesieniu produkcji do Polski to niestety nie bardzo orientuje się w realiach problematyki, o której tu rozmawiamy.
Czy jest Pana zdaniem możliwe zerwanie części kontraktów i zakup uzbrojenia z innych źródeł, np. funkcjonującej dychawicznie niemieckiej produkcji broni?
Zdecydowana większość tych kontraktów znajduje się już w tak zaawansowanym stadium ich realizacji, że rozwiązanie ich nie opłacałoby się Polsce w żadnym aspekcie. Oczywiście, teoretycznie można te kontrakty próbować zrywać, płacić za to bardzo wysokie kary, ale byłoby to zwyczajnie kompletnie nieodpowiedzialne i niemądre. Myślę, że nie byłoby łatwo Donaldowi Tuskowi wytłumaczyć się przed Polakami z tego typu działań.
Poza tym obecny potencjał produkcyjny niemieckiego przemysłu zbrojeniowego nijak się ma, do tego, jakim dysponował on w latach 80., czy nawet jeszcze w 90. W Niemczech bowiem właśnie od lat 90. zaczęto drastycznie ciąć wydatki na zbrojenia. Przecież nawet w tym roku te wydatki w kraju naszych zachodnich sąsiadów oscylują wokół 1,2 proc. PKB. To jest jakaś niepoważna sprawa. Niemiecki przemysł zbrojeniowy znajduje się obecnie naprawdę w wielkich tarapatach. Przykładowo potencjał produkcyjny tych nowych czołgów Leopard 2A7 wynosi 25 sztuk rocznie. A druga linia technologiczna będzie tam uruchomiona dopiero za 2 lata. To nie działa na zasadzie produkcji kaszy, jak się niektórym wydaje. Myślę więc, że nie ma w chwili obecnej alternatywy wobec kierunku koreańskiego do zakupu tak potężnej ilości uzbrojenia. Pozostaje pytanie, czy rząd Donalda Tuska nie zdecyduje się na redukcję polskich sił zbrojnych, skoro już słyszymy głosy o tym, że rzekomo nie stać nas na 300-tysięczną armię.
Przeprowadzono już pierwsze czystki w służbach, w tym w Agencji Wywiadu i Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. Jaki los czeka te służby za Tuska?
Moje przewidywania są tu mocno pesymistyczne. Przecież rząd Donalda Tuska nie zaczął jeszcze na dobre funkcjonować, a już zgłoszono wniosek o odwołanie wszystkich szefów służb specjalnych. To bardzo źle wróży. Tym bardziej, że naszymi służbami zarządzają znakomici specjaliści, którzy są bardzo wysoko cenieni w NATO. Upolitycznionych szefów służb nigdy nie poznałem, a przecież przez wiele lat byłem członkiem sejmowej Komisji ds. służb specjalnych. To wysokiej klasy fachowcy, z doświadczeniem. Ale Tusk zawsze miał specyficzny stosunek do służb specjalnych.
Bardzo dziękuję za rozmowę.