Fronda.pl: Kiedy mówi się dziś o Kościele, to zazwyczaj w kontekście targających nim kryzysów. Gdy mówi się o chrześcijaństwie, to o postępującej laicyzacji. Tymczasem przeżywamy Święta Wielkanocne, które jak żadne inne opowiadają o nadziei. Wielu katolików nadzieję dla Kościoła w postchrześcijańskiej Europie widzi w koncepcji opisanej przez Roda Drehera jako „opcja Benedykta”. Co kryje się za tą wizją?

Ks. prof. Robert Skrzypczak, dogmatyk, psycholog, duszpasterz akademicki: Rod Dreher jest przedstawicielem środowiska amerykańskich katolików, które było bardzo obolałe z powodu kryzysu związanego z wykorzystywaniem seksualnym, jakiego dopuściło się wielu duchownych. To środowisko katolickich rodzin, które wypracowało koncepcję „opcji Benedykta” w odpowiedzi na skandale targające Kościołem. Był to m.in. skandal związany z byłym już kardynałem Theodorem McCarrickem czy rewelacjami odsłoniętymi przez Bellę Dodd. Ta wpływowa funkcjonariuszka Komunistycznej Partii USA, nawrócona m.in. dzięki abp. Fultonowi Sheenowi, zgodziła się zeznawać przed Kongresem. Ujawniła, że jednym ze sposobów niszczenia Kościoła katolickiego w USA było wysłanie do nowicjatów i seminariów około 1100 aktywnych homoseksualistów. Mieli oni nadwyrężyć wiarygodność Kościoła poprzez psucie obyczajów.

Dzisiaj Kościół w Stanach Zjednoczonych odzyskuje swoją siłę. „Opcja Benedykta” jest propozycją wzmacniania środowisk katolickich poprzez zharmonizowanie wiary i życia. Chodzi o tworzenie miejsc mocnej identyfikacji chrześcijańskiej. Inspiracja natomiast przyszła z historii Kościoła. Twórcy tej koncepcji dostrzegli analogię pomiędzy naszymi trudnymi czasami, a VI wiekiem, kiedy to Kościół w Europie przeżył najazd barbarzyństwa. Wówczas również znalazł się w sytuacji krytycznej. Barbarzyńcy najpierw zewnętrznie znęcali się nad Kościołem, a później przenikali ze swoim pogańsko-religijnym, ale obcym chrześcijaństwu myśleniem do jego wnętrza. Wydawało się, że cały dorobek apostolski zostanie zniszczony. Bóg jednak przyszedł wówczas z pomocą Kościołowi, budząc św. Benedykta z Nursji. Pod jego kierunkiem utworzono 12 małych wspólnot. Były to wspólnoty wiary i życia, modlitwy i pracy. I wokół tych wspólnot powoli zaczęła rodzić się nowa, chrześcijańska cywilizacja średniowiecza.

Obecnie, m.in. poprzez mass media, dewastuje nasze umysły nowe, wrogie wobec chrześcijaństwa barbarzyństwo. Tworzy się antychrześcijańska kultura. Wiele środowisk katolickich zdaje sobie sprawę, że w tych warunkach nie poradzą sobie katolicy praktykujący w pojedynkę. Dlatego, podobnie jak było to w VI wieku, musimy tworzyć środowiska intensywnej wiary, zharmonizowania Ewangelii z praktyką. Mają one nie tylko dawać możliwość rozwijania relacji z Chrystusem dzisiejszym katolikom, ale również stwarzać komfortowe warunki do przekazywania wiary dzieciom.

W Holandii program małych, ale silnych wspólnot, które mają w przyszłości schrystianizować nową kulturę, realizuje kard. Willem Jacobus Eijk. Ksiądz Profesor uważnie śledzi dzieło prymasa Niderlandów. Co cennego ma on do powiedzenia Kościołowi w Polsce?

Od dawna obserwuję kard. Willema Eijka jako biskupa, który ma odwagę przeciwstawiać się głównemu nurtowi antychrześcijańskiej cywilizacji europejskiej, ale również słabościom i uległości do kompromisów, które bardzo często od środka niszczą katolickie duszpasterstwo w Europie Zachodniej. Zwrócił on moją uwagę, kiedy zaczęły pojawiać się kompromisy dot. tzw. interkomunii. Zaczęto godzić się na profanowanie Eucharystii poprzez wspólne koncelebry z protestanckimi pastorami i pastorkami. Pojawiło się udzielanie Komunii świętej wszystkim, bez żadnych wymagań. Udzielano jej nie tylko osobom żyjącym bez łaski uświęcającej, ale również muzułmanom. Kard. Eijk odważnie sprzeciwił się tym praktykom. Reagował również na różne heterodoksyjne propozycje tworzenia „nowego” Kościoła przy okazji Synodu dla Amazonii. Zwrócił uwagę, że jeśli katoliccy duszpasterze stają się obojętni wobec takich szalonych, niszczących Kościół od środka pomysłów, to być może doszliśmy do 675 punktu Katechizmu Kościoła Katolickiego. To właśnie kard. Eijk przypomniał nam o tym zapisie, mówiącym o próbie Antychrysta, którą Kościół będzie musiał przejść. To próba polegająca na proponowaniu łatwych rozwiązań typu religijnego, których przyjęcie odbywa się za cenę rezygnacji z prawdy.

W styczniu mieliśmy okazję gościć prymasa Niderlandów w naszym kraju. Pozostawił nam bardzo wiele cennych świadectw i refleksji. Opowiedział, jak realizował się ten niewyobrażalny scenariusz, w którym doszło w jego kraju do całkowitej dewastacji Kościoła w ciągu jednego zaledwie pokolenia. To był Kościół bardzo silny, uduchowiony, który dostarczał największej liczby misjonarzy na świecie. I nagle wierni tego Kościoła porzucili swoją wspólnotę i sakramenty. Sam kard. Eijk opowiada o bolesnej konieczności wyprzedawania przepięknych kościołów. Wedle jego słów, do 2028 roku, kiedy to przejdzie na emeryturę, w jego diecezji być może pozostanie jedynie dwanaście czy trzynaście czynnych kościołów. W Holandii Kościół mierzy się z powszechnym kryzysem identyfikacji katolickiej. To kraj, który otworzył się na cywilizację śmierci. Przejawia się ona na przykład w eutanazji, która obejmuje już nie tylko ludzi w podeszłym wieku, ale również niemowlęta. Poprzedni premier Holandii poddał się eutanazji wraz z żoną. Można tam mówić wręcz o zjawisku eutanazji małżeńskiej czy rodzinnej.

Ale w tym wszystkim kard. Eijk dostrzega znaki odradzającego się, wyłaniającego się z kryzysu Kościoła. Holendrzy pierwsi się w ten kryzys zanurzyli i być może pierwsi będą w stanie pokazać siłę przezwyciężającego go Boga. Odpowiedzią jest właśnie „opcja Benedykta”, czyli małe wspólnoty, których członkowie żyją Ewangelią. Składają się one przede wszystkim z młodych ludzi. Kard. Eijk opowiedział, co charakteryzuje członków tych wspólnot. To miłość do Najświętszego Sakramentu, oddanie Matce Bożej i powrót do comiesięcznej spowiedzi świętej. Powiedział mi: To przecież katolicyzm w najczystszej postaci, czego mógłbym się więcej spodziewać?

Wspomniał Ksiądz Profesor o niszczącej Kościół od środka tendencji do ulegania kompromisom. Ta pokusa pójścia na kompromis z dzisiejszym światem zdaje się być w Kościele coraz silniejsza. Wyraźnie widzimy to u naszych zachodnich sąsiadów, w ramach niemieckiej Drogi synodalnej. Jeżeli czytanie „Małego Księcia” zamiast Ewangelii przyciąga do kościoła więcej ludzi – czyta się „Małego Księcia”. Kiedy jakaś część katolickiej doktryny odpycha ludzi od Kościoła – rezygnuje się z doktryny. Tzw. „Kościół liberalny” jest w ocenie Księdza rzeczywistością, w której dostrzegamy próbę Antychrysta?

Niewątpliwie mamy dziś do czynienia z kryzysem świata zachodniego. Nie udowodniono jednak jeszcze, czy to Kościół swoim kryzysem ciągnie w dół zachodnie społeczeństwo, czy to wygasająca cywilizacja Zachodu usiłuje pogrążyć razem z sobą żyjący w tym społeczeństwie Kościół. Jako Polacy jesteśmy dziś w samym środku tego, co o. Pio nazywał cichą apostazją człowieka sytego. To odcinanie się od Chrystusa, branie Kościoła w nawias jako czegoś niepotrzebnego do życia. Jednocześnie jednak statystyki Kościoła pokazują wyraźnie, że w Kościele katolickim coraz szybciej przybywa wiernych. Mamy do czynienia z kryzysem Kościoła tutaj, w przestrzeni Zachodu. W Europie, w Stanach Zjednoczonych i jeszcze silniej w Kanadzie. Równolegle jednak obserwujemy renesans chrześcijaństwa w Afryce i Azji. Kiedy Jan Paweł II mówił u progu trzeciego tysiąclecia, że pod względem ewangelizacji będzie ono należało do Azji, wydawało się być to jedynie pięknie powiedzianą kwestią. Tymczasem okazało się to być prawdą. W Azji i Afryce mają inne problemy niż mamy w Europie. Tam brakuje rąk do pracy. Duszpasterze mają ogromne rzesze ludzi, którzy chcą przygotować się do przyjęcia sakramentów. Jest mnóstwo powołań do życia kapłańskiego i zakonnego. Niedawno czytałem o seminarium w Nigerii, w którym studiuje ponad tysiąc kleryków.

W Polsce i Europie takich seminariów trudno szukać. Obserwujemy potężny kryzys Kościoła.

To prawda. Znajdujemy się w sercu wtórnej fali uderzeniowej wirusa, który zdewastował chrześcijaństwo i Kościół w Europie. Możemy nazwać go wirusem judaszowej zdrady, która dokonała się tam, gdzie chrześcijanie odwrócili się od swoich korzeni, od swojej tradycji, od wierności Chrystusowi. Zwrócili się natomiast ku inspiracjom neomarksistowskim, neofreudowskim, podnieceni falą rewolucji seksualnej, pigułki antykoncepcyjnej, a dziś również rewolucji transgenderowej. Rdzeniem kręgowym tych idei jest budowanie credo antychrześcijańskiego. To budowanie wizji antychrześcijańskiego człowieka, w której stawia się on na miejscu Boga. Odrzuca prawdę o stworzeniu i obiektywną prawdę o sobie samym. Prawdę o swojej konstrukcji biologicznej, a przede wszystkim o swojej ontologicznej zależności od Boga. Mamy pokolenie ludzi, którzy wyrzekając się wiary i popadając w ateizm, pozbawiają się fundamentalnej relacji, na której spoczywa ludzka egzystencja. Relacji stworzenia do Stwórcy. W związku z tym pojawia się w tym pokoleniu głęboka pustka, którą ludzie próbują zapełnić szukaniem przynależności do środowisk jakiejś mocnej identyfikacji. W ten sposób można by wyjaśnić, dlaczego doszło w Europie do dobrowolnego oddania własnej wolności w ręce dyktatorów, przez co przeszły Niemcy w czasie Hitlera czy jedna trzecia świata ogarnięta szaleństwem dyktatury komunistycznej. Dziś mamy do czynienia z podobnymi zjawiskami. Obserwujemy to w tworzących się w przestrzeni internetowej social networks, środowiskach szukających wyrazistej identyfikacji, często opartej o gwałtowność, przemoc, nienawiść i hejt. Często również o fascynację okultyzmem czy władzą, czyli działaniem na styku finansów i polityki. W ten sposób człowiek szuka jakiegoś substytutu tej fundamentalnej relacji z Bogiem.

Tutaj jednak chciałbym przywołać pewne zjawisko, na które również uwagę zwraca kard. Eijk. Mówiąc o sytuacji Kościoła w Holandii, wskazuje on, że większość pozostających jeszcze w Kościele katolików to ludzie podstarzali, którzy są zainfekowani tym liberalnym, neomarksistowskim podejściem. Oni pomieszali katolickie wartości z ideologią czystego postępu, nieustannego poddawania w wątpliwość swojej tożsamości, rozmycia wszystkiego. Jednak to najmłodsze pokolenie ludzi Kościoła, które reprezentują również nowo powoływani do kapłaństwa, to ludzie szukający mocnej identyfikacji z Chrystusem i kontaktu z prawdziwą, żywą Tradycją Kościoła. Oni czerpią z liturgii, z Credo, ze świętych. I to, w całym tym ogarniającym nas kryzysie, napawa optymizmem.

Kard. Eijk mówi o „benedyktyńskim wycofaniu się Kościoła ze społeczeństwa” również w kontekście przeniesienia w Holandii przygotowań do pierwszej Komunii i bierzmowania ze szkół do parafii. W Polsce trwa dyskusja na temat obecności religii w szkołach publicznych. W ocenie Księdza Profesora, Kościół powinien uparcie tej obecności bronić, czy raczej zaangażować się w organizowanie katechezy przy parafiach?

W moim przekonaniu nie powinniśmy tak łatwo rezygnować z religii w szkole. Dlatego, że szkoła jest nie tylko miejscem przekazywania wiedzy, ale również kształtowania postaw. Proszę zwrócić uwagę, że w wielu krajach europejskich, nawet o wiele bardziej zsekularyzowanych niż Polska, lekcje religii są w szkołach opłacane przez państwo. Dlaczego? Z dwóch głównych powodów. Po pierwsze dlatego, że styczność z religią wytwarza w młodych ludziach wiele cnót obywatelskich. Mam tu na myśli braterstwo, empatię, wzajemną za siebie odpowiedzialność. Również umiejętność przeżywania kryzysów i trudności. Jeśli zrezygnujemy z tej formacji, to co nam pozostanie? Jedynie konieczność inwestowania w psychiatrię. Po drugie natomiast, zrezygnowanie z nauczania religii oznaczałoby lekceważenie czynnika, który ma ogromny wpływ na społeczeństwo. Nie możemy pozbawić kompetencji religijnych przyszłych polityków, samorządowców, ludzi zajmujących się stosunkami międzyludzkimi. Europa nie przestaje dziś być religijna. Jedynie zaczyna być coraz bardziej spluralizowana i podlega wymianie, w ramach której chrześcijaństwo jest zastępowane np. islamem. W wielu miejscach Europy władzę samorządową przejmują muzułmanie. Wycofanie się chrześcijaństwa nie tworzy społeczeństwa laickiego. W to miejsce wchodzą różne pseudoreligijne zjawiska, powraca pogaństwo, fascynacja magią i okultyzmem. Nie możemy więc dziś pozwolić sobie na religijną ignorancję.

Powinniśmy więc pozostać w Polsce przy dotychczasowym modelu edukacji religijnej?

Dostrzegam oczywiście wiele walorów związanych z pogłębianiem formacji katolickiej przy parafiach. Szkoła nie jest w stanie przejąć tego dobra, które daje wspólnota parafialna. Dlatego musimy w Polsce rozsądnie zastanowić się nad jakąś nową formą katechezy. Być może należy pozostawić w szkole religię jako pogłębianie wiedzy o chrześcijaństwie, chrześcijańskiej historii Polski i Europy, naszych korzeniach, ale również wiedzy o innych religiach. W parafii natomiast odbudować to, co jest katechezą w sensie ścisłym, czyli wywoływaniem w człowieku wiary, prowadzeniem go do postaw chrześcijańskich i inicjacją w sakramenty. Taką formułę wynaleźli Włosi. We Włoszech młodzież ma w szkole tzw. godzinę religii. W tych zajęciach chętnie biorą udział również młodzi ludzie, którzy uważają się za niewierzących czy przechodzący swoje kryzysy religijne. Przy okazji zdobywania wiedzy, czerpią też inspiracje etyczne i są formowani także od strony moralnej. W parafii z kolei odbudowano system drugiej godziny, będącej już ścisłą katechezą. Ta katecheza nie opiera się już na opłacanych nauczycielach. Inicjatywę przejmują świadomi, wprowadzeni w wiarę rodzice, wspierani naturalnie przez duszpasterzy.

Innym obecnym w polskiej debacie publicznej tematem jest dofinansowywanie Kościoła przez państwo. Kard. Eijk podkreśla, że Kościół w Holandii jest wolny od jakichkolwiek wpływów władzy świeckiej również dzięki temu, że nie jest wspierany przez państwo finansowo. Dla polskiego Kościoła odcięcie się od jakichkolwiek państwowych środków mogłoby być wyzwalające?

Kard. Eijk podkreśla walory związane z wolnością od zewnętrznych sponsorów, zwłaszcza od sponsoringu państwa. Holenderski Kościół docenia tę niezależność również przez swoje doświadczenia historyczne. W XIX i na początku XX wieku tamtejszy Kościół cieszył się ogromnym wsparciem państwa. To pozwoliło wybudować wiele kościołów i innych struktur, które pozostały bez środków do życia, kiedy nadeszła galopująca sekularyzacja. Również księża byli opłacani przez państwo, stając się w ten sposób urzędnikami państwowymi. Dziś natomiast, jak określa to kard. Eijk, mamy w Holandii ubogi Kościół funkcjonujący w coraz bogatszym społeczeństwie. I to, że ten Kościół jest ubogi, jest zdaniem kardynała bardzo cenne. Bo nie korzysta on z pomocy państwa ani wielkich organizacji międzynarodowych, które nigdy nie dają pieniędzy za darmo, ale wymagają w zamian jakiegoś kompromisu lub realizacji antychrystycznych projektów. Opierając się na Bożej Opatrzności, Kościół w Holandii może w wolności głosić prawdę, zajmując profetyczne stanowisko choćby wobec wyzwań cywilizacyjnych, sprzeciwiając się eutanazji czy stając w obronie statusu dzieci nienarodzonych. W tych sporach Kościół będzie miał moc profetyczną o tyle, o ile będzie miał wewnętrzną wolność.

Także w Polsce powinniśmy docenić fakt, że Kościół jako wspólnota nie jest finansowany przez państwo. Księża żyją datkami wiernych. Dzięki temu jesteśmy wolniejsi od państwa, ale też uczymy się żyć Opatrznością Bożą. Może będziemy się spotykać z większą hojnością ze strony wiernych, jeśli będziemy bardziej o wiernych dbali i będziemy dla nich pracowitsi. Pensja państwowa, jak zauważałem w Europie Zachodniej, często rozleniwia księdza. Bo wtedy niezależnie od tego, co daje i co proponuje ludziom, zawsze ma to zabezpieczenie finansowe. Inną kwestią jest jednak dbałość państwa o kulturę, dziedzictwo narodowe, edukację i szkolnictwo. Tutaj musimy umówić się na pewną współpracę, jeżeli mamy na sercu dobrze wykształcone dzieci i młodzież, wykształcenie w nich odporności na pokusę kompromisu z bylejakością życia. Mamy więc dwie różne kwestie. Z jednej strony finansową wolność, niezależność i oparcie o Bożą Opatrzność, kiedy chodzi o funkcjonowanie naszych parafii i diecezji. Z drugiej natomiast współuczestnictwo w kształceniu i wychowaniu młodych obywateli, a także dbałość o historię i dziedzictwo kulturowe. W tym drugim przypadku potrzeba współpracy oraz pewnego wsparcia ze strony państwa.

Holandię charakteryzuje daleko idącą „poprawność polityczna”, z którą musi mierzyć się Kościół, głosząc Ewangelię. „W naszym społeczeństwie można mieć swoje opinie, o ile nie odbiegają one od dominującej kultury” – powiedział kard. Eijk w rozmowie z Andreą Gallim. Sam został pozwany za rzekomą nienawiść wobec homoseksualizmu. W Polsce tymczasem rządzący proponują wprowadzenie do Kodeksu karnego surowych kar za obrażanie osób z powodu ich orientacji lub tożsamości seksualnej. Ocenia Ksiądz tę propozycję jako słuszną ochronę praw mniejszości czy jednak krok w stronę cenzury, która obejmie również Kościół katolicki?

To bardzo niebezpieczne rozwiązania. Obserwowałem je wiele lat temu we Włoszech i Francji. To pomysł na wprowadzenie dyktatury jednomyślności. W ramach tej dyktatury, Kościół ma zostać objęty obowiązkiem milczenia. Mówimy o scenariuszu, w którym będziemy karani po prostu za zajęcie chrześcijańskiego stanowiska. Przykładem jest akt całkowitego zła, można powiedzieć – zła ontologicznego, z którym mamy do czynienia we Francji, w związku z wpisaniem do Konstytucji aborcji jako prawa obywatelskiego. Z tego wynika, że z urzędu mogą być karani ludzie, którzy staną z różańcem w ręku naprzeciw kliniki aborcyjnej. Karani mogą być chrześcijanie chcący wspomóc kobiety jakąś formą katechezy, mówiący o godności człowieka w fazie embrionalnej. To przygotowywany przez środowiska skrajnej lewicy zamach na ludzką wolność. Chodzi o urządzenia świata według Orwella. Spotykając się dawno temu z odważnymi prawnikami włoskimi, usłyszałem od nich, że by ten zamach urzeczywistnić, wystarczy wprowadzić dwie innowacje legislacyjne. Mianowice, ogłosić prawa mówiące o dyskryminacji i prawa penalizujące tzw. mowę nienawiści. W ten sposób skrajna lewica tworzy „pałkę” do zniszczenia przeciwnika w dialogu cywilizacyjnym, całkowitego wyeliminowania ewangelizacji z przestrzeni publicznej. Przypomnijmy kazus ze Szwecji. Przed laty pastor zielonoświątkowy Ake Green został skazany za wygłoszenie w swojej wspólnocie kazania na temat grzeszności aktów homoseksualnych. Wystarczyła jedna denuncjacja i duchowny został aresztowany za mowę nienawiści.

Skrajna lewica chce wprowadzić do prawa karnego kategorię mowy nienawiści, która nie ma żadnej sprecyzowanej definicji. To pojęcie, z którego teoretycznie mogliby swobodnie korzystać sędziowie, żeby niszczyć ludzi inaczej myślących. Trzeba dostrzec analogię pomiędzy tymi propozycjami, a rzeczywistością czasów komunizmu. Również w Polsce wystarczyło w tych czasach powołać się na kategorię „wroga demokracji ludowej”, aby wyeliminować człowieka z życia publicznego, posadzić go w więzieniu. Chcemy żyć w Europie, w której na nowo wypuszczone zostaną upiory nowej, zsekularyzowanej inkwizycji? Te propozycje prowadzą do sytuacji, w której człowiek nie będzie mógł wyrazić swojego zdania, realizować badań naukowych czy prowadzić dialogu w publicystyce. W Kościele nie będziemy mogli swobodnie uprawiać katechezy czy głosić homilii w oparciu o Biblię, bo w każdej chwili ktoś będzie mógł nas za to postawić przed sądem. Jak mówię, to droga do państwa orwellowskiego. Państwa, w którym pod pozorem walki z nienawiścią, będzie się uprawiało politykę nieludzkiej nienawiści.

Rewolucja bioetyczna, wyrażająca się w cywilizacji śmierci i rewolucja seksualna, osiągająca nowy poziom w teorii gender, to dziś najważniejsi wrogowie Ewangelii. Kościół w Polsce ma jeszcze potencjał, aby się im przeciwstawić?

Myślę, że Kościół w Polsce cały czas ma ogromny potencjał. Jesteśmy społeczeństwem, które zostało zainspirowane świętością. Żyje jeszcze pokolenie, z którego wyszedł bł. kard. Stefan Wyszyński, męczennicy tacy jak bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Mamy poczucie przynależności narodowej choćby do rodziny Ulmów. Mieliśmy świętego papieża Jana Pawła II. Mamy model życia chrześcijańskiego, w którym silna, skoncentrowana na Chrystusie i Matce Bożej wiara, idzie w parze z solidnie pielęgnowanym życiem umysłowym. Ten potencjał w Polsce istnieje. Nie uważam też, byśmy mieli problem z brakiem gorliwości. Mamy wielu gorliwych biskupów, księży, katolickich wychowawców, rodziców… Widzimy jednak, że niejako opadają nam skrzydła w przekazywaniu wiary. Dlaczego? Myślę, że przez to, iż coraz mniej wiemy, na czym stoimy. Problemem jest dziś to, co papież Paweł VI nazwał dymem szatana przenikającym do kościelnych przestrzeni. Sam papież tłumaczył, że mówiąc o tej rzeczywistości, miał na myśli ducha wątpliwości, dyskusji, reinterpretacji tego, co było uznane za dogmat. Dziś wszystko zostaje poddane w wątpliwość, wszystko podlega reinterpretacji. Żyjemy w czasach, w których hermeneutyka bierze górę nad dogmatem, dowolność nad zasadą postępowania. Jesteśmy przekonywani, że możemy nieustannie zmieniać coś w treści wiary i regułach moralnych, w imię rozwoju doktryny albo inspirowania się myślą współczesnej nauki czy opinii publicznej. To właśnie powoduje nasze osłabienie.

Musimy mieć świadomość, że Kościół w Polsce jest dziś rozpięty pomiędzy dwoma śmiertelnymi zagrożeniami. Z jednej strony jest to szaleństwo budowania rządnego krwi imperium. Poza polityką i finansami, sięga się także po religię, aby budować tę hydrę, tego potwora imperializmu. To niebezpieczeństwo ze Wschodu, skąd docierają do nas pomruki wojny. Z drugiej strony sąsiadujemy ze światem, w którym dokonują się gwałtowne zmiany cywilizacyjne. Dążą one do całkowitego zagubienia duchowości i tożsamości chrześcijańskiej Europy. Wiele środków finansowych i zdobyczy naukowych idzie też w kierunku pogłębiania sztuki umierania. To cywilizacja śmierci. Będąc rozpiętym pomiędzy tymi dwoma potworami, Kościół katolicki w Polsce ma dwie możliwości. Może być solą ziemi, co odbędzie się za cenę odrzucenia. Kościół musi wybrać ten wariant, jeżeli chce być wierny swojej apostolskiej misji. Ale może też stać się słodzikiem, usiłującym dostosować się do upodobań ludzi niemających już ochoty na radykalną wiarę i nawrócenie. Wybranie tego wariantu byłoby dla Kościoła czymś w rodzaju samobójstwa. 

Te małe wspólnoty, o których mówimy, nie mają istnieć dla samych siebie. Mają czynić kolejnych uczniów. W jaki sposób głosić współczesnemu człowiekowi wielkanocną radość? Jak mówić dziś o zmartwychwstaniu Chrystusa i zbawieniu, które On daje?

Przywołam trzy punkty, które na koniec swojej wizyty pozostawił nam kard. Eijk. Wymienił je, kiedy był pytany o to, co robi Kościół w Holandii, aby być Kościołem misyjnym. To samo musi robić Kościół w Polsce, jeżeli takim Kościołem chcemy być.

Pierwszą rzeczą jest przyjęcie zasady: zero skandali. Musimy oczyścić się ze zgorszenia wywołanego grzechami naruszenia niewinności dziecięcej ze strony niektórych ludzi Kościoła. Ten punkt jest jednak szerszy. Ludzie Kościoła, duchowni, ale również świeccy zajmujący się katechezą, wychowaniem, katolickimi mediami i świadectwem chrześcijańskim w przestrzeni publicznej, muszą umówić się na to, że nie będą powodem zgorszenia dla innych przez wyniosłość, arogancję, pychę czy moralizm. Nie możemy odpychać ludzi od Kościoła.

Druga rzecz to głoszenia absolutnego pierwszeństwa Chrystusa. Musimy głosić Chrystusa, całego Chrystusa i tylko Chrystusa. Absolutnym priorytetem jest powrót do kerygmatu, czyli takiego przepowiadania, które nie zakłada wiary, ale ją generuje. Wokół tego przepowiadania trzeba wytwarzać w człowieku osobistą relację z Chrystusem. Duszpasterstwo nie może opierać się jedynie na łączeniu religijności z wartościami czy rocznicami patriotycznymi ani jedynie na realizacji celów społecznych. Musimy prowadzić ludzi do osobistej relacji z ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Chrystusem.

Trzecią rzeczą jest postawienie na priorytet Bożej Opatrzności. Nie możemy pozwolić związać się z tym światem relacjami zależności finansowej. Taka zależność nie może łączyć Kościoła ani z państwem, ani z wielkimi korporacjami i fundacjami, które realizują zadania przysłowiowego Antychrysta. Musimy postawić na Kościół ubogi. Nie ideologicznie pozbywający się stanu posiadania, ale godzący się na to, że jest prowadzony przez Boga. Ufający Bogu również w kwestiach materialnych.