Fronda.pl: W kontekście wydarzeń związanych z uszkodzeniem gazociągów Nord Stream sporo dyskutuje się o problematyce sabotażu. W jaki sposób siły specjalne przeprowadzają w ogóle tego rodzaju działania sabotażowe? Czy rosyjscy agenci musieliby przekroczyć granice czy też raczej posłużyłyby się zwerbowanymi osobami funkcjonującymi w danym miejscu?

Gen. Waldemar Skrzypczak (były dowódca polskich wojsk lądowych): Rosjanie w swoich działaniach sabotażowych nie muszą sięgać przykładowo po Polaków, Słowaków czy Finów, bo na terytorium każdego z tych państw żyje wiele osób pochodzenia rosyjskiego. Twierdzę nawet, że w Polsce funkcjonuje wielu rosyjskich agentów. Być może są oni w tej chwili agentami uśpionymi, ale gdy zajdzie taka potrzeba, zostaną użyci do konkretnych działań. Mówimy tu choćby o sabotażu i dywersji czy nawet przeprowadzaniu zamachów. Jestem przekonany, że przez te wiele lat Władimir Putin obsadził zarówno kraje Europy zachodniej jak i wschodniej swoją agenturą. Mówimy tu również o tego typu agentach, którzy zajmują się organizacją spółek handlowych czy zbrojeniowych. Rosjanie mają więc swoje szerokie zaplecze agenturalne w krajach europejskich i nie muszą wysyłać do nich swoich specnazów w celu dokonania konkretnych działań sabotażowych czy dywersyjnych, bo mają do tego na miejscu przygotowanych ludzi. Putin niewątpliwie z tego rodzaju arsenału agenturalnego korzysta. 

Natomiast jeśli mówimy o konkretnych wydarzeniach związanych z Nord Stream to musimy zdać sobie sprawę, że Rosjanie, jeśli chodzi o okręty podwodne dysponują tego rodzaju potencjałem, który pozwala im penetrować dna oceanów i mórz. Od wielu przecież już lat słyszymy o tym, że Rosjanie penetrują choćby dno Oceanu Atlantyckiego lokalizując podwodne kable internetowe czy inne, za pomocą których Stany Zjednoczone czy NATO komunikują się choćby z krajami europejskimi. Rosjanie tym sposobem próbują wejść w posiadanie przesyłanych tą drogą danych i informacji. Skoro więc Rosjanie dysponują tego rodzaju potencjałem w tej materii to nie widzę żadnego problemu w tym, by Rosjanie mogli w identyczny sposób penetrować gazociąg Nord Stream, a w razie potrzeby zniszczyć go za pomocą choćby tzw. podwodnego drona czy mówiąc ściślej podwodnego robota. Pamiętajmy też, że okręty podwodne mogą dokonać detonacji ładunku, by zniszczyć lub uszkodzić dowolny cel, nawet wówczas, gdy znajdują się one w znacznej odległości od tegoż celu. Oczywiście pojawia się tu od razu dość zasadne pytanie: dlaczego akurat Rosjanie mieliby wysadzać własny rurociąg? Miejmy nadzieję, że śledztwo wykaże, kto rzeczywiście to zrobił. Możliwości, by to ustalić są naprawdę bardzo duże. Moim zdaniem zidentyfikowanie sprawcy tego sabotażu to tylko kwestia czasu. A bez wątpienia był to sabotaż. 

Czy Pana zdaniem Polska jest na tego rodzaju działania sabotażowe odpowiednio przygotowana?

Niestety nie dysponuję wiedzą, w jakim stopniu Polska jest przygotowana na zmierzenie się z zagrożeniem działaniami sabotażowymi, bo są to tajne procedury. Chciałbym wierzyć, podobnie jak pan i wszyscy inni Polacy, że tak jest. Chciałbym wierzyć, że odpowiednie służby mają pełny obraz sytuacji i doskonale zdają sobie sprawę z tego, kto jest kim w potencjalnej strukturze rosyjskich komórek sabotażowych na terenie naszego państwa. I gdyby doszło do ich ewentualnego uaktywnienia się, polskie służby w sposób odpowiedni i skuteczny wówczas zadziałają neutralizując jakiekolwiek zagrożenia.

Coraz wyżsi rangą amerykańscy wojskowi mówią o desperacji Putina i groźbie użycia broni jądrowej. Wskazują też amerykańskie środki odwetowe. Czy taka groźba naprawdę istnieje?

Pojawia się oczywiście pytanie: co zrobi Putin gdy zostanie przyparty do ściany? Ja twierdzę, że nie użyje on jednak broni jądrowej. A nie zrobi tego co najmniej z kilku powodów. Przede wszystkim, gdyby Putin się do tego posunął, przekształciłby obecną wojnę w wojnę jądrową. A nikt na świecie nie chce wojny jądrowej. Nikt. Władimir Putin niewątpliwie ma świadomość tego, że użycie przez niego broni nuklearnej spotkałoby się z reakcją i odwetem. Jakim? Nie wiemy. Natomiast w arsenale i NATO, i Stanów Zjednoczonych są zapewne środki, których użycie stanowiłoby skuteczną odpowiedź na tego typu działania rosyjskiego dyktatora. Moim zdaniem więc Putin broni jądrowej nie użyje. Wydaje się że jedynym rozwiązaniem dla niego będzie wycofanie wojsk z Ukrainy i rozpoczęcie rozmów pokojowych. A jeśli tego nie zrobi najprawdopodobniej utraci władzę na Kremlu. Sytuacja jest bowiem poważna  - Rosji grozi upadek, rozpad państwa. I on o tym wie. Więc jeśli teraz nie podejmie odpowiedniej decyzji w sprawie Ukrainy, to za kilka miesięcy będzie już za późno. Putinowi pozostaje więc wyłącznie szukanie rozwiązania o charakterze politycznym, bo wojskowo w tym roku nic już nie osiągnie. Aby zachować władzę w Rosji musi wycofać się z Ukrainy i zawrzeć z nią pokój  na warunkach dla niej  akceptowalnych.

Uważany za najbogatszego człowieka na świecie miliarder Elon Musk przedstawił publicznie własną propozycję osiągnięcia pokoju na Ukrainie. Ponowne rozstrzygające referenda w okupowanych regionach, odbywające się pod nadzorem ONZ, do tego Krym formalnie powraca do Rosji, Ukraina pozostaje państwem neutralnym i sprawa pokoju, zdaniem Muska, załatwiona.

Czy on jako miliarder ma jeszcze za mało pieniędzy, że musi takie rzeczy wygadywać wpisując się w linię propagandową Kremla? Tego typu deklaracje składać może chyba wyłącznie ktoś, kto jest po prostu opłacony przez Władimira Putina. Nie widzę możliwości, żeby ktokolwiek inny odważył się mówić takie rzeczy i ustawiał się w pozycji rzecznika Putina. Niech Musk robi to, co potrafi robić, a do polityki lepiej niech się nie wtrąca i nie próbuje uchodzić za wielkiego politycznego gracza. Wydawałoby się, że to poważny facet, a wystawia się na śmieszność. Nikt tego poważnie traktować nie będzie, bo przecież propozycja Muska tak naprawdę zakłada darowanie Rosji wszelkich popełnionych na Ukrainie zbrodni, bestialstw, morderstw oraz abstrahuje od faktu, że Rosja jest agresorem, który napadł na suwerenne państwo. A referendum Musk niech sobie urządza w regionie, który sam na co dzień zamieszkuje.

Po sukcesach pierwszej znaczącej ofensywy armii ukraińskiej, kilka dni temu Ukraińcy odzyskali Łymań, a teraz dochodzą jeszcze kolejne przełamania linii frontu nawet o kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż Dniepru, na południu kraju w obwodzie chersońskim. Czy wojsko ukraińskie stać na dalsze sukcesy i skuteczne odzyskiwanie utraconych terenów? Jak ta sytuacja na froncie dalej się potoczy?

Przede wszystkim musimy zdawać sobie sprawę, że raporty operacyjne z frontu są podawane do wiadomości opinii publicznej z 2-3 dniowym opóźnieniem i jest to z wojskowego punktu widzenia jak najbardziej uzasadnione. Natomiast z obecnego położenia wojsk widać wyraźnie, że na kierunku chersońskim wojska ukraińskie przełamały na trzech odcinkach obronę rosyjską i przedostając się znacznie w głąb. Na kierunku północnym wzdłuż Dniepru wdarły się one w głąb na bardzo dużą odległość rzędu 30 km i zmierzają w kierunku Nowej Kachowki. Jeżeli udałoby się to połączyć z uderzeniem, które idzie od zachodu to tam powstanie istny kocioł wojsk rosyjskich. Zostaną one przyparte do Dniepru i zamknie im to możliwość odwrotu. Chyba, że wszyscy żołnierze tych rosyjskich oddziałów doskonale potrafią pływać, wpław oczywiście. Moim zdaniem w tej chwili sytuacja wojsk rosyjskich w tym regionie jest po prostu krytyczna. Dodatkowo należy brać też pod uwagę, że Rosjanie mają już tam bardzo ograniczone zasoby amunicji, paliwa i żywności. Wydaje mi się, że jest to wyłącznie kwestia czasu, gdy przynajmniej wschodnia część obwodu chersońskiego zostanie zdobyta przez wojska ukraińskie. Armia ukraińska będzie teraz systematycznie wypierać Rosjan za Dniepr. A jeśli udałoby się Ukraińcom sforsować Dniepr to wtedy pójdą już na Zaporoże i na Krym. I będzie po wojnie. Tempo ofensywnej operacji ukraińskiej być może w ostatnim czasie nieco spadło, ale wynika to z faktu, że wojsko, które napiera cały czas, musi być systematycznie wymieniane. Po 3-4 dobach tak intensywnego natarcia potrzebny jest zawsze czas na odtworzenie zdolności bojowej. Żołnierz musi się wyspać, najeść, zregenerować, wyczyścić broń. Tego typu brygada wymieniana jest więc na inną, a sama wycofuje się z placu boju na jedną lub dwie doby, by odtworzyć swoją zdolność bojową i z powrotem udać się na plac boju. 

Natomiast armia rosyjska nie ma w tej chwili zdolności do prowadzenia jakiejkolwiek operacji. Zmobilizowani rezerwiści, którzy trafili na front pełnią rolę typowego mięsa armatniego i już giną. Nie są oni przeszkoleni, nie są obyci z polem walki, poza tym są mocno zdemoralizowani. Siłą napędową tych jednostek jest zapewne alkohol, bo nikt na trzeźwo raczej nie da się zawieźć na front nie mając elementarnego przeszkolenia. A nowe jednostki, które są tworzone w oparciu o sprzęt ściągany ze wschodu będą gotowe do walki najwcześniej na wiosnę. Wracamy więc do punktu wyjścia -  wojsko rosyjskie nie ma obecnie zdolności do przeprowadzenia jakikolwiek skutecznej operacji na Ukrainie.

Bardzo dziękuję za rozmowę.