Franca Giansoldati: Są w Niemczech biskupi, którzy udzielają błogosławieństwa związkom osób tej samej płci i wbrew zakazom Rzymu uznają miłość homoseksualną. Oczywiście Watykan potępia takie tendencje. W Responsum Kongregacji Nauki Wiary stwierdza się, że tego rodzaju praktyki są nieprawomocne i niedozwolone. Istnieją jednak katolicy, którzy od trzydziestu lat pozostają w związku homoseksualnym, dowodząc wzajemnego oddania, troski i miłości. Czy ksiądz kardynał uważa, że w przyszłości myśl teologiczna dojrzeje do tego, aby dopuścić udzielanie błogosławieństwa takim parom, chociażby po to, żeby nie dzielić miłości na lepszą i gorszą? Czy każda miłość nie powinna być traktowana w taki sam sposób?

Kardynał Gerhard Müller: U źródeł tego problemu leży mentalność, coraz dalsza od prawdziwej doktryny. Duża w tym zasługa ideologii gender i propagowanego przez nią spojrzenia na płeć, które krańcowo różni się od chrześcijańskiej antropologii. Do tego należałoby dodać społeczną i polityczną presję o niebłahym znaczeniu. Naciski wywiera na przykład Unia Europejska, od lat broniąca prawa do aborcji, a także praw tak zwanych tęczowych rodzin. Każdy, kto ośmiela się podać w wątpliwość zasadność tych trendów, z miejsca jest oskarżany o zacofanie, wstecznictwo i zachowawczość. W Niemczech zmiana imienia i płci nie nastręcza dzisiaj żadnych trudności. Jakiś czas temu jeden z członków Bundestagu ogłosił, że stał się kobietą. Wielkie wrażenie wywarła na mnie historia pewnego angielskiego mężczyzny, który został skazany za gwałt. Osadzony w więzieniu, obwieścił, że czuje się kobietą. Chcąc uszanować jego nową tożsamość, władze więzienne przeniosły go do ośrodka dla kobiet, a wtedy on dopuścił się w celi kolejnych gwałtów.

 

WIĘCEJ PRZECZYTASZ W KSIĄŻCE „W DOBREJ WIERZE”

Kościół powinien znaleźć dla par homoseksualnych takie rozwiązanie, w wyniku którego nie ucierpiałoby pojęcie związku mężczyzny z kobietą, znane od czasów stworzenia i opisane w Ewangelii. Do sakramentu małżeństwa dopuszcza się wyłącznie pary osób odmiennej płci, złożone z mężczyzny i kobiety; żaden inny związek nie może uzyskać błogosławieństwa,

ponieważ prawo do błogosławienia, nadawane księżom i biskupom w chwili przyjęcia święceń, pochodzi bezpośrednio od Boga. Odstępstwo od tej zasady równałoby się świętokradztwu. W Księdze Rodzaju jest napisane, że Adam i Ewa zostali pobłogosławieni

(z łac. bene-dicere), ponieważ dzięki nim miała zostać zachowana ciągłość gatunku. Błogosławieństwo, jakiego pewni pastorzy udzielają w Niemczech (ale nie tylko) parom homoseksualnym, jest pozbawione wartości sakramentalnej. Mam przyjaciół – zarówno mężczyzn, jak i kobiety – którzy przeżywają swoją homoseksualność, nie roszcząc sobie prawa do błogosławieństwa. Należałoby natomiast wypracować taką strategię duszpasterską, która poprowadziłaby te osoby ścieżką wiodącą do Jezusa Chrystusa. Duszpasterstwo ma wiele form – istnieje duszpasterstwo dla młodzieży, dla ludzi starszych, dla przedsiębiorców, dla więźniów i tak dalej – i stworzenie kolejnej, przeznaczonej dla par jednopłciowych, które Bóg

darzy taką samą miłością jak inne, byłoby czymś naturalnym. Błogosławieństwo jest jednak wykluczone.

 

Proszę mi wybaczyć mój upór, ale czy naprawdę nie można znaleźć sposobu na uznanie ich miłości, rozdzielić kwestii sakramentalnych od kwestii duszpasterskich? Przecież w gruncie rzeczy chodzi o miłość…

Zgadzam się co do tego, że miłość jest dobra i że to ona uratuje świat, nie możemy jednak zaakceptować miłości pomiędzy dwoma mężczyznami bądź dwiema kobietami, które odbywają stosunki przeciwne naturze. Nie jest to miłość, o jakiej mówi się

w Księdze Rodzaju. To osobista, głęboka relacja, która jednak lokuje się na innej płaszczyźnie. Zresztą nawet seksualność należy rozpatrywać wyłącznie w kontekście małżeństwa. Prawda jest taka, że osoby homoseksualne nie mają prawa odbywać stosunków płciowych. Katechizm jest w tym względzie bardzo jednoznaczny.

 

Owszem, ale Niemcy coraz usilniej domagają się zmodyfikowania tych fragmentów Katechizmu, które dotyczą homoseksualności i w których katolickim homoseksualistom zakazuje się odbywania stosunków. Jedynym zalecanym rozwiązaniem jest w ich

przypadku wstrzemięźliwość. Przyzna ojciec, że to nosi znamiona okrucieństwa i dyskryminacji…

Dominująca świecka logika wpaja ludziom przekonanie, że błogosławienie związków homoseksualnych jest czymś słusznym. Katechizm Kościoła katolickiego tłumaczy tę kwestię z moralnego punktu widzenia – i robi to w sposób wyczerpujący. Podobnie jak równie jednoznaczne dokumenty Kongregacji Nauki Wiary. Niedawno Franciszek sprzeciwił się udzielaniu błogosławieństwa parom jednopłciowym, aprobując Responsum, choć jak do tej pory nie wypowiedział się w tej sprawie otwarcie. W Kurii Rzymskiej co bardziej uszczypliwi utrzymują, że decyzje papieża są uzależnione od tego, kto akurat odwiedził go w Domu Świętej Marty, ale to tylko złośliwości. Chociaż w rozmowie z amerykańskim jezuitą, ojcem Jamesem Martinem, papież wyrażał się przychylnie o tego rodzaju praktykach duszpasterskich, żeby potem, przyjmując na audiencji osoby przywiązane do tradycji i przeciwne udzielaniu błogosławieństw parom jednopłciowym, dać wyraz zgoła odmiennym przekonaniom. Tak czy owak, głoszenie Słowa Bożego wbrew powszechnym tendencjom wcale nie jest łatwe. Znacznie prościej jest przypochlebiać się opinii publicznej i podążać z prądem. Milczenie papieża jest jednym z powodów, dla których dzisiaj wielu ludzi nie

do końca rozumie, dlaczego katolickie małżeństwo jest nierozerwalne. Brakuje jasności. Tu nie chodzi o żaden sztuczny twór ani o historyczną konstrukcję, ale o coś, co ma swój początek w Słowie Bożym, w objawieniu. Poganie nie znali pojęcia monogamii, to Chrystus zmienił bieg historii. Święty Jan Chrzciciel tłumaczył Herodowi, że nie wolno mu poślubić żony brata. Dobrze wiemy, jak zakończyła się ta historia: Chrzciciel został ścięty.

 

Po Synodzie o Rodzinie wielu wiernych domagało się od papieża wyjaśnień w związku z wątpliwościami natury doktrynalnej, które wywołała adhortacja Amoris laetitia, a w szczególności kwestia rozwodników pozostających w ponownych związkach. Jak zakończyła się ta sprawa?

W ogóle się nie zakończyła. Wątpliwości nie zostały rozwiane. Nikt się nie pokwapił, żeby udzielić odpowiedzi. Fakty są takie, że sakramentu małżeństwa nie można sprowadzać do pożycia z drugim człowiekiem. To ostateczna decyzja, nawiązanie do oblubieńczej relacji Chrystusa z Kościołem. Chrystus, rzecz jasna, jest najważniejszy. Pan wyraził się jasno: „Co

więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela” [Mk 10, 9]. Niestety, religię chrześcijan zredukowano do zbioru wartości, idei i pewnych społecznych mechanizmów, gubiąc po drodze to, co dla doświadczenia wiary było kluczowe i najistotniejsze: mianowicie spotkanie z Chrystusem i całkowitą odnowę człowieka w perspektywie eschatologicznej. Małżeństwo

to sakrament. Bóg pragnie, żeby było ono bliskim, głębokim związkiem jednego mężczyzny z jedną kobietą. Taki związek jest źródłem, z którego wyłania się rodzina. Dzisiaj, w świecie przesiąkniętym kultem jednostki, małżeństwa nie traktuje się już jako daru, który pozwala człowiekowi osiągnąć pełnię poprzez miłość. W naszych zeświecczonych społeczeństwach wyjaśnienie pojęcia nierozerwalności jest prawdziwie karkołomnym zadaniem.

 

WIĘCEJ PRZECZYTASZ W KSIĄŻCE „W DOBREJ WIERZE”
 

*Fragment pochodzi z książki „W dobrej wierze” Kardynała Gerharda Müllera, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit