Trochę pod wpływem ostatnich wpisów naszego blogera Wiktora Smola, którego wnikliwe spojrzenie na rzeczywistość bardzo sobie cenię, ale w kwestii Ukrainy się nie zgadzam, trochę pod wpływem argumentów Tomasza Kwaśnickiego, redaktora naczelnego Kresy.pl w debacie z Wojciechem Muchą, a trochę pod wpływem wielu innych sygnałów, które odbieram z polskiej przestrzeni publicznej, czuję, że trzeba parę kwestii dotyczących Ukrainy i polskiego do niej stosunku wyjaśnić. Postaram się to zrobić w możliwie czytelnych punktach:

1. Rosja nigdy nie była naszym sojusznikiem. I nigdy nie będzie. W historii było tak dlatego, że na obszarze Europy wschodniej rywalizowaliśmy ze sobą w roli mocarstwa. Jak by to przykro dla nas nie brzmiało, Polska tę rywalizację przegrała, co skończyło się wymazaniem jej z mapy Europy, przy walnym Rosji udziale. Większość polskich zrywów niepodległościowych była skierowana nie bez powodu przeciwko Rosji. Ani w zaborze pruskim ani austriackim nie miał miejsca taki zamordyzm jak w rosyjskim (oczywiście w różnych okresach o różnym natężeniu). Polska odzyskała niepodległość w największym stopniu terytorialnym kosztem Rosji, a pierwsza wielka wojna jaką musiała stoczyć w obronie swojego istnienia była wojną z Roją Sowiecką. Po II Wojnie Światowej, kluczem do władzy Rosji nad demoludami było zniewolenie Polski, największego kraju Europy centralnej. Polska walka o niepodległość, która przy wielu swoich ułomnościach doprowadziła do upadku Rosję Sowiecką, również nie wynikła z jakiejś naszej geopolitycznej skłonności ku sobie. Po raz ostatni dogadać się z Rosją próbował Donald Tusk, który tym samym złamał dwudziestoletni polski konsensus wokół polityki zagranicznej. Z jakim skutkiem? Jeden z rosyjskich politologów powiedział, że Breżniew lepiej traktował Gierka niż Putin Tuska. Wierzę w to głęboko, że Rosja kiedyś w wyniku demokratyzacji czy rozpadu stanie się sąsiadem, którego będziemy mogli się w mniejszym stopniu obawiać. Nie zmieni to jednak faktu, że Rosja zawsze wybierze zbliżenie z Niemcami, co nigdy nie będzie leżało w naszym interesie.

2. „Polska nie ma przyjaciół, Polska ma interesy” – ta parafraza stwierdzenia bodaj Churchila, ma oczywiście głęboki sens i absolutnie się z nią zgadzam. W stosunkach między państwami chodzi o zbyt poważne sprawy, żeby można sobie było pozwolić na porywy serca. Problem zaczyna się wtedy, kiedy z tego stwierdzenia wynika pragnienie swego rodzaju „dumnego izolacjonizmu”, również wzorowanego na doświadczeniach brytyjskich. To już jest kompletna bzdura. Polska nie jest wyspą jak Wielka Brytania, otoczoną morzem i sojusznikami, a przynajmniej państwami o zbliżonym potencjale lub słabszymi, Polska jest częścią wielki równin w środku Europy, u których jednego końca leży wielkie mocarstwo, które uważa, że z racji swoich rozmiarów ma prawo ingerować w sprawy swoich mniejszych sąsiadów oraz brać sobie to co mu się podoba i do czego jest w stanie sięgnąć pazerną ręką. Jedyną szansą na przetrwanie Polski pomiędzy Rosją a Niemcami jest sieć sojuszy z państwami o podobnie niekorzystnym położeniu geopolitycznym

3. Polityka Jagiellońska / Międzymorze – Jak zwał tak zwał, jeśli komuś się te nazwy nie podobają może sobie wymyślić lepsze, Geniusz Giedroycia polegał na tym, że zrozumiał, że choć Polska do pozycji mocarstwowej I Rzeczpospolitej drogę ma raczej wobec potęgi Rosji zamkniętą, to nie znaczy, że skazana jest na małość. Jej wielkość, a być może i samo istnienie, może leżeć w sieci sojuszy od Turcji do Szwecji. to oczywiście plan maksimum, trudny w realizacji. Jednak zdecydowana większość państw graniczących z Rosją ma interes w powstrzymywaniu jej organicznego imperializmu i przy sprawnej polityce zagranicznej, jaką potrafił uprawiać np. Lech Kaczyński, jest tu wielka przestrzeń do zagospodarowania. Oczywiście nie zrobią tego zapatrzone w rozdawane niemiecką ręką brukselskie stołki obszczymury. Czy takie sojusze dadzą stuprocentową gwarancję? Oczywiście, że nie, natomiast bezpieczniej z nimi niż bez nich.

4. Majdan – autentyczny zryw ale leży również wydarzenie leżące w interesie wrogów Rosji. Nie bardzo rozumiem po co zadawać sobie pytanie: autentyczny zryw czy obca inspiracja? To znaczy oczywiście, poznawczo ma sens, ale i bez prowadzenia jakiegoś specjalnego śledztwa wydaje się być oczywistym, że i jedno i drugie. Ukraińcy od lat jeździli na zachód i widzieli jak może wyglądać państwo. Porównując to z własnym doszli do słusznego wniosku, że lepiej by im było w przestrzeni oddziaływania zachodniej Europy niż Rosji. Oczywiście jest w tym wiele naiwności, Polacy już wiedzą, że obecność w Unii Europejskiej nie tylko nie daje gwarancji demokracji, ale też może petryfikować zupełnie niedemokratyczne struktury mafijno-oligarchiczne. Jednak ten kto twierdzi, że oligrachoczno-mafijne struktury zachodniooeuropejskie nie są lepsze od rosyjskich niech sobie odpowie na pytanie czy naprawdę chciałby to sprawdzić na własnej skórze. Ukraińcy również mają prawo nie chcieć być rosyjskimi pomietłami. A czy w Majdanie mają interes rywale Rosji? Oczywiście! A dlaczego nie mieliby mieć? Jeśli natomiast chodzi o inspiracje to uważam za absurdalne sugestie, ze mogłyby to być inspiracje europejskie. Nie,Europa patrzy w rosyjskie oczy niczym mysz w oczy kobry, nie byłaby do tego zdolna, nie pod niemieckim przywództwem. Co innego Amerykanie, mogli do tego przyłożyć rękę. Podobnie jak do polskiej Solidarności. Czy Solidarności czegoś to ujęło?

5. Wojna ukraińsko-rosyjska jest sprawą całej Europy, ze szczególnym uwzględnieniem Europy wschodniej. Nie jest tak, jak niektórzy by chcieli, że jest to problem wyłącznie Ukrainy. Oczywistą jest sekwencja: Czeczenia, Gruzja, Ukraina. Każde z tych państw było lub nadal jest państwem niepodległym, z własną historią i pragnieniem niepodległości. A jednak Rosja sięgnęła po nie jak po swoje. Niektórzy twierdzą, że jej wolno. Być może, ale w takim wypadku pogódźmy się z tym, że może sięgnąć i po nasze. A dlaczego nie? Bo Czeczenia, Gruzja i Ukraina były częścią postsowieckiej przestrzeni? My w nieco inny sposób, ale również. Bo obroni nas NATO? Być może, ale postawilibyście majątek na to, że Bundeswehra ruszy na pomoc naszej wschodniej granicy? Rosja w każdej z tych wojen testuje rozwiązania, które przydają jej się w kolejnej, sprawdza jak daleko może się posunąć. Jeszcze rok temu nikt nie dał by złamanego grosza za to, ze Rosja odważy się zaatakować Ukrainę. Odważyła się. Co będzie jutro? A jeśli ktoś tego zagrożenia nie chce dostrzec, niech sobie odpowie na pytanie: Jakiej długości granicy musielibyśmy dziś bronić w przypadku rosyjskiej inwazji? Okręg Kaliningradzki plus Białoruś. A co powiecie na jej podwojenie w przypadku przegranej Ukrainy?

6. Kapitał emocjonalny jako podbudowa przyszłego sojuszu. Środowiska Kresów.pl i zbliżone lubią używać takiego argumentu, że oto oni są zimnymi i kalkulującymi racjonalistami, a zwolennicy pomocy Ukrainie niebezpiecznymi romantykami. Być może są ludzie, którzy się w tym schemacie mieszczą, nie wiem. Jednak zarówno ci, których poznałem, jak i ja sam stoją raczej na gruncie racjonalnej oceny pozycji Polski, którą trzeba czasem wypracować z dala od jej granic. Co więcej te same środowiska antyukraińskie używają emocjonalnego szantażu z wykorzystaniem pamięci o rzeziach na Wołyniu. co nie znaczy, że nie mają do tego prawa, mają, nie istnieją żadne powody żeby o tamtej tragedii i o winnych tej tragedii zapominać, jej ofiary na to nie zasłużyły, ale nie wmawiajmy innym emocjonalnego dziecka w brzuch, skoro sami się do niego odwołujemy. Z drugiej strony racjonalna ocena sytuacji na Ukrainie nie wyklucza emocji? Jak ich nie czuć kiedy widzimy naród pragnący wolności niszczony gąsienicami ruskich czołgów? [polecam mój wpis „Albo Wołyń, albo Majdan. Fałszywy dylemat„]

Popierający pomoc dla Ukrainy mają wystarczająco racjonalne motywacje, jedną z nich jest wzrost sympatii dla Polski właśnie w zachodniej Ukrainie, gdzie według niektórych badań, sympatyzujący z Polską mogą stanowić do trzech czwartych całości. I to jest dla nas dobra wiadomość. Nie jest prawdą jakoby kapitał emocjonalny społeczeństw był romantyczną mrzonką. Jest jak najbardziej może nie najważniejszym, ale ważnym kryterium prowadzenia polityki zagranicznej. Najlepszym tego przykładem są chociażby stosunki Rosji i Bułgarii (oczywiście fluktuujące, ostatnio nawet bardzo, ale długo pozytywne) czy Rosji i Serbii. Rządy się zmieniały, systemy polityczne również, a sympatia trwała na poziomie całych narodów.

Inna sprawa, że sympatia Ukraińców do Polaków jest wymieszana z często brakiem wiedzy na temat OUN-UPA, jednak wierzcie mi, Ukraińcy nie raz mi udowodnili, że moja wiedza w tym zakresie również jest ograniczona. To kwestia, nad którą nasi historycy będą musieli siedzieć jeszcze długo i kto wie czy kiedykolwiek dojdą do wspólnych wniosków.

7. Jeśli Ukraińcy przyjadą do Polski do pracy czy się uczyć, to dobrze. Wiktor Smol w swoim tekście, o ile dobrze go zrozumiałem, używa takiego argumentu, że wraz z teoretycznym otwarciem granic do Polski wjechałaby przestępczość, prostytutki i taniocha na bazary. Tak się składa, że ja w swoim dość barwnym zyciorysie, mam również punkt pt. „praca na bazarach”, również na Stadionie Dziesięciolecia. I parę rzeczy mogę na ten temat powiedzieć. Po pierwsze nasze wyobrażenie na temat Ukraińców przez pryzmat bazarów jest niesprawiedliwe. Na bazarach spotkałem różnych Ukraińców i cwaniaczków i panią profesor, która nie mogąc wyżyć z pensji na uniwersytecie musiała jeździć do Polski sprzedawać tańsze okulary i przesympatycznych chłopaków, z którymi wypiłem niejedną butelkę wódki. A czy stereotyp Ukraińca w Polsce nam czegoś nie przypomina? Tak, jest lustrzanym odbiciem stereotypu Polaka na zachodzie. Czy ten jest sprawiedliwy? Czy paru bezzębnych Polaków awanturujących się w holenderskim autobusie, stanowi w istocie przykład na podstawie którego można sobie wyrobić zdanie na temat wszystkich Polaków? Można, ale czy będzie to obraz prawdziwy?

Za chwilę będziemy mieli potężny problem demograficzny, ponieważ dzięki miłościwie nam panującym namiestnikom niemieckim, trzy miliony młodych Polaków wyjechało płacić podatki w krajach, które nie robią, lub przynajmniej w mniejszym stopniu robią ich w bambuko. Co możemy zrobić? Możemy zacząć się szybko rozmnażać, to zawsze warto zrobić, tym bardziej, że to obowiązek dość przyjemny. Ale nawet gdybyśmy zaczęli od jutra to kilkudziesięcioletnią dziurę i tak będziemy mieli. Możemy ściągać Polaków ze wschodu. To trzeba robić, jesteśmy im to winni, ale to za mało. Potrzebujemy imigrantów. A jakich wolimy? Obcych nam kulturowo Arabów czy bliższych nam kulturowo Ukraińców? To trudne pytanie, ale chcemy czy nie, będziemy musieli przed nim, możliwie na własnych warunkach, stanąć.

Cezary Krysztopa

Tekst opublikowany na łamach www.blogpublika.com