Tak jest w jego najnowszym tekście, w którym postanowił przywołać mnie do porządku za to, że bawię się w Pana Boga i przewiduje, jak Pan Bóg zachowa się na Sądzie Ostatecznym. I gdyby tak było to rzeczywiście można by było być oburzonym. Problem polega na tym, że rozmowa, do której odwołuje się ks. Sowa dotyczyła zupełnie czego innego, a wypowiedź traktowała o tym, że nie można mówić o przyjaznym rozdziale w prezydencie Komorowskim na prezydenta i Bronisława. On jest jedną osobą, a nie dwoma. I kiedy stanie na Sądzie będzie odpowiadał, jak każdy z nas, jako on, a nie jako wiele osób. Nie będzie mógł powiedzieć, Panie tego nie robiłem, jako ja, a jako prezydent, więc nie możesz mieć o to do mnie pretensji. I chyba, ksiądz Sowa się z taką opinią zgadza, i nie wyznaje teorii o tym, że mamy wiele dusz, z których każda osobno będzie odpowiadać na Sądzie.

 

O tym mówiłem, i mam wrażenie, że robiłem to dość jasno. Trzeba wiele złej woli, żeby wyczytać z tej wypowiedzi, że mówiłem o tym, jak Bóg zachowa się na Sądzie Ostatecznym, i w związku z tym grzeszę pychą (nie twierdzę, że jestem od niej wolny, w odróżnieniu oczywiście od wielebnego dyrektora Religia TV). Ale niestety obawiam się, że ks. Sowa taką złą wolę ma. A dokładnie nie interesują go mordowane dzieci, nie obchodzi go, że 600 dzieci z Zespołem Downa jest zabijanych co roku, i to często w momencie, gdy są w stanie żyć poza organizmem matki. Jego obchodzi, żeby przypadkiem nikt nie krytykował posłów PO i platformerskiego prezydenta, by nie wymagać od polityków, którzy podają się za katolików zgodnego z katolicyzmem zachowania, by przypadkiem nie przypominać za głośno, że popieranie zabijania wiąże się z karami kanonicznymi, ale także z odpowiedzialnością wobec Pana Boga...

 

Ja się na to nie zgadzam. I nie będę milczał. Nie jestem politykiem, także politykiem w sutannie, i życie tych dzieci jest dla mnie ważniejsze, niż dobre samopoczucie kogokolwiek. Może czuję się, jak kamień, który musi wołać, ale jednym z powodów jest to, że ksiądz Sowa o nich milczy. Zamiast walczyć o zaprzestanie Holokaustu nienarodzonych, eugenicznej ich selekcji (a wierzę, że też jest im przeciwny), on woli zajmować się kłamliwym oczernianiem tych, którzy – być może czasem radykalnie – ale o to życie próbują walczyć. A wszystko po to, by przypadkiem jakiś katolik nie usłyszał, że powinien postępować inaczej.

 

I dlatego trudno mi nie zadedykować ks. Sowie słów z homilii św. Grzegorza Wielkiego. „Zajęliśmy się sprawami zewnętrznymi, tak iż co innego przyjęliśmy z godnością kapłańską, a co innego w rzeczywistości wykonujemy. (…) Zatrzymujemy obowiązek, a pomijamy zobowiązania godności. Ci, którzy zostali nam powierzeni opuszczają Boga, a my milczymy; pogrążyli się w nieprawościach, a my nie wyciągamy do nich pomocnej ręki” - pisał wielki papież.

 

Tomasz P. Terlikowski