Fronda.pl: Co Pan sądzi o zlikwidowaniu podkomisji smoleńskiej przez obecnego szefa MON Władysława Kosiniaka-Kamysza?

Mgr inż. arch. Tomasz Ziemski, członek podkomisji MON do ponownego zbadania katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 roku:

Myślę, że w tym miejscu warto przytoczyć artykuły i wypowiedzi, jakie pojawiają się na nasz temat. Mam tu na przykład wypowiedź pana Cezarego Tomczyka, że „Podkomisja smoleńska wygląda jak jakaś grupa rekonstrukcyjna, w której w dodatku nie zasiadają prawdziwi eksperci, ale hochsztaplerzy, a fakty są zatrważające i druzgocące dla komisji Macierewicza.

Kolejnym przykładem jest wypowiedź Władysława Kosiniaka-Kamysza, iż „Decyzja w sprawie likwidacji podkomisji smoleńskiej została podjęta po to, żeby przywrócić przyzwoitość”.

Śmiało można stwierdzić, że ten obecny obóz rządzący, który powrócił do władzy, to jest być może grupa ludzi, która w jakimś sensie była związana z osobami, które na przykład, podejmowały decyzje odnośnie remontu Tupolewa w Samarze u Olega Dieripaski - przyjaciela Władimira Putina. To jest ta grupa, która na czarne mówi białe, a na białe – czarne, odwracając znaczenie pojęć.

Wypowiedzi niektórych polityków, ale też innych osób to pewien rodzaj nowomowy, która była stosowana od samego początku po katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku.

Od samego początku uruchomiony został przez sprawców oraz ich pomagierów przemysł pogardy, co było działaniem celowym, żeby nie można było dojść do prawdy o tej zbrodni. Na tym te działania właśnie polegały - były one i nadal są prowadzone w sposób konsekwentny.

Szczególnie skandaliczne było na przykład bicie modlących się staruszek, czy sikanie na znicze przed Pałacem Prezydenckim. Te narzędzia pogardy stosowane są do dzisiaj, choć w innej formie.

Czy to nie jest też tak, że prawda o Smoleńsku nie może funkcjonować w korelacji ze współczesną ekipą rządową?

Według mnie ma to głębszy wymiar. Po pierwsze trzeba stwierdzić, że zbrodnia smoleńska jest kalką zbrodni katyńskiej. Prawda o zbrodni katyńskiej była znana od początku, ale żeby świat się o tym dowiedział, potrzeba było aż 70 lat. W przypadku zbrodni katyńskiej mamy sytuację bardzo podobną. Ta zbrodnia nie była badana od początku i robiono wszystko, aby ją zatuszować. Sugerowano, że to katastrofa spowodowana przez pilotów oraz wymyślano inne kłamstwa. Jest to nic innego jak ordynarne zacieranie śladów, a opinię publiczną kierowano na mylne tory.

Były więc kolejno : przygotowania, realizacja i zacieranie śladów. Kiedy spojrzymy na to przez ten pryzmat i porównamy to ze zbrodnią katyńską, to wtedy zrozumiemy, jak ważne jest dochodzenie do prawdy, żeby wyjawić, kto rzeczywiście za nią stoi. Tak jak prawda o zbrodni katyńskiej była fundamentem odrodzenia się wolnej Rzeczypospolitej i odrzucenia PRL-u, tak samo prawda o zbrodni smoleńskiej jest niezbędnym elementem, żeby Polska nadal była wolna i suwerenna.

Ponadto, im dłużej trwają badania nad tą zbrodnią, to tym bardziej okazuje się, że jej wymiar jest szerszy niż dotychczas było to postrzegane. Na początku wydawało się, że stoi za tym jedynie Putin, ale postępowanie obecnej władzy pokazuje, że musi być coś jeszcze, ponieważ oni to tuszują. Oni mówią, że Putin jest zły i popełnia zbrodnie, ale jeśli chodzi o katastrofę smoleńską, to tutaj nie można mu nic zarzucić. Dowody natomiast świadczą o czymś innym, a są zbierane już prawie 14 lat. Są przy tym wykonywane analizy i opracowania naukowe i prawda powoli wychodzi na jaw.

W tym wymiarze prawda o zbrodni smoleńskiej ma wymiar fundamentalny. W moim przekonaniu, bez ujawnienia tej prawdy jesteśmy podporządkowani państwom ościennym i nie możemy mówić swoim głosem. Musimy tę prawdę poznać do końca i dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, że decyzje w sprawie swojego państwa podejmujemy samodzielnie, kiedy nikt nie będzie nikogo szantażował, czy wymuszał takich lub innym działań.

Ta profanacja ciał była wykonana w stylu iście mongolskim, co miało – mówiąc bardzo dobitnie – prać ludziom mózgi, zastraszać i stosować terror psychiczny.

W to wpisuje się wypowiedź Pana Hołowni, który twierdzi, że ekshumacje wykonywała podkomisja, co jest oczywistą nieprawdą. To jest jakaś aberracja umysłowa i takiego rodzaju zarzuty stawiane są nam od samego początku. Tym uczciwym badaczom przypisuje się rzeczy, których oni w ogóle nie robili. Komisja bowiem nie ma nic wspólnego z ekshumowaniem ciał ofiar katastrofy. Należy to wyjaśnić, że do powtórnej ekshumacji i pochówków doszło na skutek świadomego działania strony rosyjskiej. Najprawdopodobniej świadomie i celowo przeprowadzono tak ekshumacje, że na przykład w jednej trumnie były cztery ciała. Szczątki ciał były wydobywane na miejscu katastrofy przez wiele miesięcy i przygodni świadkowie znajdywali w błocie ich fragmenty. Te fragmenty były badane, a następnie wykonywane były tak zwane dochówki. Miało to miejsce w przypadku wielu osób.

Spotkałem się z takim określeniem, że cała ta operacja smoleńska, kiedy popatrzeć na nią nieco z boku, wygląda na w pełni świadomie zaplanowaną i wykonaną operację wojskową. Jakby się Pan do tego odniósł?

Poruszył Pan podstawowy wątek. To rzeczywiście była operacja. W filmie animowanym zrealizowanym przez Moskali, można było zobaczyć rzekome fakty dotyczące rozpadu tego samolotu. Ten film był zatytułowany „Samolot Kaczyńskiego” i jest prawdopodobne, że tak właśnie mogła się ta operacja nazywać. Ona zaczęła się dużo wcześniej. Według mnie pierwsze jej symptomy, które o tym świadczą to to, że samolot został przekazany do remontu generalnego nie do zakładów na Wnukowie w Moskwie, gdzie zawsze przechodził przeglądy, ale do Samary do zakładów pana Olega Dieripaski, przyjaciela pana Władimira Putina. Samolot ten został rozmontowany: skrzydła zostały odkręcone, farba została zdarta, wszystko zostało z niego wymontowane – fotele, tapicerka, silniki i inne elementy,a następnie przystąpiono do tak zwanego remontu generalnego. Moskale mieli do tego samolotu nieograniczony dostęp. Mogli w sposób zaplanowany założyć przemyślnie zaprojektowaną instalację pirotechniczną, która nie mogłaby być nigdy zrealizowana przez jakichś pojedynczych zamachowców. Tym właśnie się charakteryzuje terroryzm państwowy. Oni działają systemowo. Odnosząc się do sprawy, którą Pan poruszył można powiedzieć, że kiedy spojrzymy na różne aspekty działania tej operacji, to możemy zwrócić uwagę na takie wydarzenia, jak na przykład to, że 1 stycznia 2010 roku w Smoleńsku zostało powołane do życia Ministerstwo do Spraw Nadzwyczajnych Obwodu Smoleńskiego, którego naczelnikiem został pułkownik Michaił Osipienko. Na pierwszy rzut oka, to nic szczególnego, ale ta nowa struktura charakteryzowała się tym, że wszystkie informacje o zdarzeniach miały spływać wyłącznie do niej i naczelnik miał uruchamiać wszystkie dostępne siły i środki według własnego uznania. To pierwszy zastanawiający element. Kolejnym takim elementem jest to, że 7 kwietnia 2010 po wizycie Donalda Tuska w Smoleńsku i jego spotkaniu z Władimirem Putinem, ten nie wrócił do Moskwy, ale został w Smoleńsku i przeprowadził rozmowę z gubernatorem Smoleńska, Sergiejem Antufiewem, w trakcie której poruszany był wątek lotniska Siewiernyj. Jak podała prasa, spotkanie to trwało około 40 minut. Następnym elementem tej układanki – a są to tylko wybrane punkty – jest 9 kwietnia 2010, czyli jeden dzień przed przylotem delegacji z Panem Prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie.

To właśnie 9 kwietnia 2010 wspomniany już gubernator obwodu smoleńskiego po spotkaniu z Władimirem Putinem, zarządził zamianę dnia wolnego i wprowadził sobotę 10 kwietnia jako dzień pracujący, a w zamian dzień wolny miał być we wtorek w następnym tygodniu. To też niby nic nadzwyczajnego, ale istotny jest tu pośpiech żeby mieszkańcy okolicznych bloków w ten oto sposób nie mogli być świadkami katastrofy, która się wtedy wydarzyła, ponieważ byli w pracy.

Właśnie w odległości około 1-1.5 kilometra od pasa lotniska znajduje się kilkutysięczne osiedle Szczotkino, a mieszkańcy tego osiedla (jest tam sporo bloków jedenastopiętrowych) to przeważnie pracownicy pobliskich zakładów mechaniczno-samochodowych. Zapędzenie tych ludzi do pracy o siódmej rano dawało większą pewność, że tych świadków będzie zdecydowanie mniej. Niemniej jednak jacyś świadkowie się znaleźli.

Jednym z najważniejszych elementów tych przygotowań, które zostały przez nas ujawnione, było to, że naczelnik Ministerstwa Do Spraw Nadzwyczajnych Obwodu Smoleńskiego- pułkownik Michaił Osipienko, zadecydował, że straże pożarne tego dnia, 10 kwietnia 2010, od godziny 8.00 rano będą stacjonowały przy szosie Kutuzowa - około 150 metrów od miejsca, gdzie rozbił się samolot. A więc nie na lotnisku, gdzie była straż pożarna, kiedy lądowali Tusk i Putin. Nikt nie stawia straży pożarnej poza obszarem lotniska, gdzie – dodajmy – za kilka godzin ma się rozbić samolot. Warto tu zwrócić uwagę, że pułkownik Osipienko był tak z siebie zadowolony, że ta akcja tak błyskawicznie przebiegła, że w wywiadzie dla polskiego reportera TVN, redakcji Superwizjera, chwalił się, że jego oddziały były tam pierwsze, a tuż po nich, w ciągu 5 minut był on.

Ministerstwo do Spraw Nadzwyczajnych Obwodu Smoleńskiego na swoich stronach zamieściło informację, że straż pożarna przyjechała tam dopiero po godzinie 11-tej. . Ta samo dotyczyło raportu MAK-u. W nim również mamy przesunięcie czasowe o 20 minut.

Ta różnica jest kluczowa, ponieważ zupełnie inaczej wygląda sprawa, kiedy jednostki straży pożarnej są na miejscu i czekają przed katastrofą oraz wkraczają do akcji w ciągu 2-3 minut, a co innego, kiedy przyjeżdżają po katastrofie samolotu. Wtedy straż pożarna do pożaru jedzie znacznie dłużej.

Jak zatem można było dowieść prawdy, że ten pułkownik Osipienko był tam w ciągu 5 minut, a jego straże przybyły natychmiast?

W tym przypadku bardzo pomocni okazali się świadkowie, przede wszystkim Rosjanie, którzy filmowali to, co się zdarzyło: telefonami komórkowymi, aparatami fotograficznymi i kamerami. Jednym z nich był Władimir Safonienko. W internecie zostało zamieszczone słynne jego nagranie pt. „Płonący samolot”. Film ten został nakręcony około dwie minuty po zdarzeniu, ponieważ Safonienko był pracownikiem pobliskich zakładów samochodowych KIA Centrum. Nagrał też jeszcze kilka innych filmów. Między innymi sfilmował strażaków i wozy strażackie, które jechały na miejsce zdarzenia z tego miejsca gdzie stacjonowały - przy szosie Kutuzowa, przez błotnistą leśną ścieżkę na tę polankę, gdzie rozbił się prezydencki samolot. On to wszystko nagrał i przekazał te krótkie filmiki polskim dziennikarzom. Co natomiast zrobili Moskale? Musieli zacierać ślady. Nie mogli dopuścić do tego, żeby te nagrania stały w sprzeczności z tym, co oficjalnie ogłosił w raporcie MAK i co zostało zamieszczone na stronach Ministerstwa do Spraw Nadzwyczajnych Obwodu Smoleńskiego. W związku z tym eksperci Prokuratury Federacji Rosyjskiej zmienili meta-dane tych filmów, a przede wszystkim tego filmu, który dotyczył nagrania wozów strażackich jadących na miejsce katastrofy. W efekcie przesunęli czas, o 21 minut do przodu.

Jednak dzięki rzetelnej analizie oraz zdjęciom satelitarnym przekazanym przez Amerykanów polskiej prokuraturze, można było bardzo precyzyjnie ustalić na przykład ślady gruntowe zrobione przez koła przejeżdżających samochodów. Można było także porównać je ze zdjęciami naziemnymi, wykonywanymi przez świadków – polskich i rosyjskich. Możliwe było przeprowadzenie całej procedury dowodowej oraz prześledzenie, jak w rzeczywistości wyglądały ruchy tych pojazdów. Jak one się przemieszczały, (w tym samochody straży pożarnej), które – można tak powiedzieć – czekały tam na tę katastrofę.

Uprzejmie dziękujemy Panu za rozmowę.

 

Autoryzacja 2024.04.20
Tomasz Ziemski