„Czy bicie w twarz jest przekroczeniem wszelkich norm, absolutnym skandalem i „dopełnieniem swojej kompromitacji”, jak to z właściwym sobie wdziękiem ujął serwis gazeta.pl?” – pyta Rafał Ziemkiewicz na łamach "Do Rzeczy" w sprawie incydentu między Korwin-Mikkem a Bonim. I uznaje, że także w tej kwestii wszystko zależy od tego, „kto bije i kogo”. Przypomina, że gdy Władysław Frasyniuk uderzył posła Z LPR brakło poważnej reakcji lewicowych mediów. Podobnie gdy uderzony został Antoni Libera brakło „wyrazów potępienia ze strony arbitrów elegancji”. Efektem była raczej „złośliwa satysfakcja, że w pisowiec dostał w dziób”. Z kolei gdy Ludwik Stomma wzywał na łamach „Polityki” by „dać po mordzie” Romanowi Giertychowi również brakło medialnej reakcji.

Ziemkiewicz przypomina, że sprawa między Korwin-Mikkem a Bonim miała charakter prywatny – tak samo, jak było to w przypadku uderzenia Antoniego Libery. Tymczasem „Wyborcza” i jej środowisko usiłują przedstawić ostatni incydent jako eskalację faszystowskiej przemocy w Polsce. Ziemkiewicz ocenia, że zaklęcia te dają efekt groteskowy: „Boni nie został skopany przez bojówkę „dziarskich chłopców” w podkutych butach, tylko symbolicznie spoliczkowany („splaskaczowany”?) przez żywiącego doń zadawnioną prywatną urazę ponad siedemdziesięcioletniego politycznego „freaka” w muszce”  - pisze publicysta.

Ziemkiewicz ocenia też, że szef KNP „jednym machnięciem ręki ukradł szoł Pawlakowi, Sienkiewiczowi i „jednoczeniu prawicy”, zapewniając sobie miejsce na żółtych paskach i czołówkach, i przy okazji pomagając władzy przykryć trudne dla niej sprawy”.

Zdaniem publicysty na krótką metę Korwin wychodzi na tym wszystkim dobrze. Na długą – już niekoniecznie.

Ziemkiewicz osobiście krytycznie ocenia zachowanie szefa Nowej Prawicy; podkreśla jednak, że jego stanowisko jest odrębne od salonowych elit, które „kibicowały łamaniu wszelkich norm przez swoich, rozgrzeszały chamstwo Niesiołowskiego wobec Ewy Stankiewicz i kolportowały językowe nieczystości wydzielane z jego ust, cieszyły się, że udał im się opluwający smoleńskie antygony Palikot, radowały się rechotaniem Wojewódzkiego, Urbana, Kutza i welu innych takich, którzy, z przeproszeniem, kiedy mówią, to tak jakby pierdzili.”.

bjad/dorzeczy.pl