Staram się nie płakać w miejscach publicznych. Właściwie, to w ogóle staram się nie płakać tak, żeby ktoś to widział, ktoś inny, obcy. Na swoją zgubę biografię o. Seeda zaczęłam czytać w tramwaju, co było nazbyt nieodpowiedzialnym posunięciem. Jednak już po kilku przeczytanych stronach nie mogłam oderwać się od lektury, konieczną zatem stała się zmiana środka lokomocji.
O. Michael Seed, franciszkanin, okrzyknięty przez dziennik „The Times” „księdzem stulecia”, pasterz parlamentarzystów i celebrytów, „ksiądz, który nawrócił Tony'ego Blaira". W 2004 roku papież Jan Paweł II przyznał mu najwyższe watykańskie odznaczenie – Krzyż Pro Ecclesia et Pontifice. Wydawać by się mogło, świetlana postać o bajkowym życiorysie.
Historia życia zakonnika bajki jednak nie przypomina. Raczej bardziej ponury koszmar z najciemniejszych snów.
- Jako chłopiec nie rozumiałem, kiedy inne dzieci mówiły, że mają senne koszmary. Ja tylko podczas snu czułem się bezpiecznie. Dla mnie koszmary zaczynały się w chwili przebudzenia – pisze w jednym z pierwszych zdań książki pt. „Dziecko niczyje”.
Faktycznie, sen stwarza dla małego Michaela jedyną w miarę bezpieczną przestrzeń, w której zagrożeniem może być tylko brutalne obudzenie. I jeszcze większa brutalność, która miała po nim nastąpić.
Budził go tata. „Tata”, nie „ojciec”. Nie przypominam sobie, aby choć raz na blisko trzystu stronach opowieści o. Seed nazwał swojego sadystycznego ojca inaczej niż właśnie „tata”. To tym bardziej wzrusza. Wzrusza i jednocześnie zastanawia, jak to możliwe, żeby po tych wszystkich okropnościach, jakich z jego strony doświadczył, potrafił mówić o nim używając słowa „tata”.
A tata już od najwcześniejszych, mglistych wspomnień go krzywdził. Właściwie najpierw jego mamę. Z pewnością o. Michaelowi niełatwo o tym wszystkim opowiadać, nawet jeśli od tego czasu minęło blisko pięćdziesiąt lat. Rany, choć są zabliźnione, to jednak nie przestają być ranami.
Dlaczego zatem zdecydował się na tak osobiste wyznania? Jak sam argumentuje, jego przyjaciele zapewniali go, że historia ta może komuś pomóc, być promykiem nadziei.
Nie wiem, czym ta książka będzie dla poszczególnych czytelników. Wiem jednak, że dla mnie jest swoistym dowodem na to, że cuda się zdarzają. Przykładem, że nawet mając za sobą piekło na ziemi, można znaleźć niebo, że nasze życie nigdy nie jest przekreślone, nawet gdyby się zdawało, że nic gorszego już nie może nas spotkać.
Mały Michael jest maltretowany przez swojego ojca. Wielokrotnie brutalnie bity i kaleczony. John Seed zdaje się lubować w znajdywaniu coraz bardziej sadystycznych form znęcania się nad swoim synkiem.
Dostawał za nic. Chyba właściwie tylko za to, że po prostu był. Po jednej z wielu szarpanin chłopiec zaczyna zastanawiać się, co z nim jest nie tak. - Pragnąłem wiedzieć, co jest ze mną nie w porządku, skoro wywoływałem tak straszny napad złości i agresji u człowieka, który powinien być moim opiekunem, ojcem, kimś, kto w przyszłości wprowadzi mnie w dorosłe życie - wspomina.
Ale z chłopcem było wszystko w porządku. Jedyne, za co mógł się obwiniać to to, że przyszedł na świat nie w tym czasie i nie w tej rodzinie. Maltretowane dziecko zaczyna jednak wierzyć, że jest „złym chłopcem”, „bezużytecznym bachorem”, „kulą u nogi”, jak zwraca się do niego tata. Najbardziej dotkliwym określeniem stają się słowa „dziecko niczyje”, które wielokrotnie będą rezonować echem w życiu dorosłego już Michaela.
„Dziecko niczyje”, bo wszędzie, gdzie się pojawił, jego jedyną towarzyszką była samotność. Ani matka "zombie", naszprycowana antydepresyjnymi lekami, ani znęcająca się nad nim rodzina ojca, ani szkolni koledzy nie byli w stanie zaspokoić pustki, jaka tkwiła w chłopcu.
Jego matka zresztą bardzo szybko zostawiła dziecko. Uciekając od swojego sadystycznego męża, uciekła również od Michaela, zostawiając go na pastwę brutalnego człowieka. - Zanim skończyłem siedem lat, mama podjęła dziewięć prób odebrania sobie życia poprzez przedawkowanie leków – wspomina chłopiec. W końcu jej się udało. Pewnego sobotniego poranka rzuciła się pod pociąg.
- Chciałem pójść w jej ślady. Kładłem się na torach w tym samym miejscu, w którym straciła życie, i miałem nadzieję, że zginę pod kołami tego samego pociągu. Ale za każdym razem, w ostatniej chwili, coś silniejszego od mojego pragnienia śmierci sprawiało, że porzucałem swój zamiar – pisze Seed.
To „coś” nie pozwalało się Michaelowi poddać. Mimo wszelkich przeciwności losu i w sytuacjach, kiedy już niejeden z nas nie miałby ani odrobiny siły. Nie złamali go kpiący ze śmierci matki koledzy w szkole, nie ugiął się dręczony pobytem w domu babci Seed, „złej czarownicy z zachodu”. Nie poddał się nawet wtedy, kiedy ojciec dopuszczał się największej zbrodni na swoim małym synku - kiedy wykorzystywał chłopca seksualnie.
Przerażające są wspomnienia Michaela z tego czasu, kiedy z typową dziecięcą naiwnością zaczyna szukać wytłumaczenia tej chorej sytuacji, o której podświadomie przeczuwa, że jest z gruntu zła. Do łez wzrusza prostota, z jaką dorosły, dziś już ponad pięćdziesięcioletni mężczyzna, pisze o upokorzeniu, jakie go spotkało.
- Tata już nic nie mówił, więc uznałem, że „wyciskanie mleka” się powiodło. To było najdziwniejsze doświadczenie w moim życiu. Doszedłem jednak do wniosku, że pewnie wszyscy ojcowie od czasu do czasu wymagają dojenia, a synowie im w tym pomagają – czytamy w „Dziecku niczyim”. Nawet tej samej nocy, kiedy matka chłopca rzuca się pod pociąg, ojciec budzi go, aby spełnił swój „synowski obowiązek”.
Po przeczytaniu tej historii rodzi się pytanie, jakim cudem tak maltretowane fizycznie i psychicznie dziecko wyszło obronną ręką z takiej sytuacji? Jak analfabeta, który przez wiele długich lat nie umiał czytać ani pisać uzyskuje trzy dyplomy uniwersyteckie i dwa doktoraty? Jak ktoś, kogo Bóg tak ciężko doświadczył i kto wielokrotnie błądził wśród różnych dróg do Niego, zostaje zakonnikiem i nawraca innych? Ktoś, kto z całą pewnością mógłby rzucić to wszystko, obarczyć całą winą Boga, a z pewnością przełożyć sobie obraz swojego własnego ojca na Tego w niebie.
A jednak. „U Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. - Ta historia wydaje się wręcz nieprawdziwa – napisał „The Daily Telegraph”. "Bóg jednak pisze prosto po krzywych liniach naszego życia" – mawiał Roman Brandstaetter.
Faktycznie, historia o. Seeda jest niesamowitym promykiem nadziei. Z chęcią dawałabym ją do przeczytania tym wszystkim, którzy myślą, że ich problemy są „końcem świata”, „nic gorszego ich już nie spotka” i „świat zawalił im się na głowę”. O. Michael pokazuje, że z każdej sytuacji może być wyjście, nawet jeśli wiedzie ono przez istne piekło na ziemi i zajmuje wiele lat.
Nazwisko franciszkanina („seed”) z języka angielskiego dosłownie oznacza „ziarno”, „nasionko” (rzecz.), „siać” (czas.). Ten skromny zakonnik pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy, ile dobra zasiał w sercach wielu ludzi decydując się na opowieść o swoim tragicznym dzieciństwie...
Marta Brzezińska
Michael Seed, Dziecko niczyje, wyd. PROMIC Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2010.
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »