1. W swoim expose wygłoszonym 1 października w Sejmie premier Ewa Kopacz poświeciła sporo uwagi bezpieczeństwu energetycznemu naszego kraju a w tym kontekście ochronie polskiego górnictwa przed nieuczciwą konkurencją, a nawet zapowiedziała veto w sprawie szykowanego od wielu miesięcy zaostrzenia polityki klimatycznej przez Unię Europejską.

Być może ten zdecydowany ton pani premier szczególnie w odniesieniu polityki klimatyczno-energetycznej UE, wynikał z faktu, że pod Sejmem jej wystąpienia słuchało ponad 2 tysiące górników, bowiem już po 2 tygodniach wyraźnie widać, że żadnego weta nie będzie, a podejmowane działania w tym wizyty w Niemczech i we Francji, mają tylko maskować bezradność obecnego rządu w tej sprawie.

Są już bowiem dostępne propozycje konkluzji na szczyt UE w dniach 23-24 października i wynika z nich, że wiodące kraje UE chcą wyraźnego zaostrzenia polityki klimatycznej do roku 2030, której przeforsowanie oznacza klęskę dla górnictwa węglowego w Polsce i energetyki opartej na węglu, a w konsekwencji podwojenia cen energii także dla wielu innych energochłonnych branż naszej gospodarki.

2. Trzeba przy tym zauważyć, że przygotowanie takiego, a innego kształtu konkluzji na szczyt UE w dniach 23-24 października, to przede wszystkim „zasługa” urzędników poprzedniego rządu i duetu Tusk-Serafin (sekretarz stanu w ministerstwie spraw zagranicznych zajmujący się sprawami europejskimi, od 1 grudnia zapewne najbliższy współpracownik Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej).

Miejsce Serafina zajął teraz minister Rafał Trzaskowski (poprzednio szef resortu Administracji i Cyfryzacji) ale jego możliwości zmiany zapisów konkluzji najbliższego szczytu UE są jak się wdaje żadne.

Wprawdzie był on ostatnio w Brukseli razem z pełnomocnikiem rządu ds. klimatu Marcinem Korolcem, towarzyszyli także premier Kopacz w jej wizytach w Berlinie i Paryżu ale niczego specjalnego nie wskórali.

3. A w propozycjach konkluzji napisano bardzo wyraźnie: redukcja emisji CO2 o 43% do roku 2030 w ramach ETS (europejskiego systemu handlu emisjami) poprzez podniesienie obecnie obowiązującego współczynnika 1,74% do 2,2%, a w konsekwencji cen uprawnień do emisji CO2 do poziomu od 20 do 30 euro za tonę.

Już od paru lat KE staje na głowie aby ceny tych uprawnień rosły w ramach obowiązujących rozwiązań redukcyjnych.

Wprawdzie ze względu na światowy i europejski kryzys zapotrzebowanie na energię w Europie w ostatnich latach zamiast wzrosnąć, spadało w związku z tym cena uprawnień do emisji CO2 w ramach wolnego handlu emisjami malała i wynosiła już „zaledwie” 5 euro za tonę CO2.

Najpierw więc KE przeforsowała zdjęcie z rynku 900 mln uprawnień w latach 2014-2016 i przesunięcie ich na lata 2019-2020 (choć to tylko wybieg, zapewne nigdy one na ten rynek nie wrócą) w związku z tym już od lutego tego roku cena uprawnień do emisji CO2, wzrosła do 7-8 euro za tonę.

Ale to wszystko mało, bo cena na tym poziomie nie wymusza przecież odchodzenia od produkcji energii z węgla i przechodzenia na gaz albo atom, dlatego też KE szukała sposobów aby podwyższyć cenę uprawnień przynajmniej do 20 euro za tonę i to już od roku 2020 i dzięki ustaleniom tego szczytu takie ceny osiągnie.

4. Dla Polski oznacza to konieczność dodania do każdej megawatogodziny energii wytworzonej z węgla przynajmniej 80- 100 zł, przy średniej cenie hurtowej 1 MWh kontraktowanej obecnie na rok w 2015 wynoszącej około 165zł.

Pewnie na osłodę pani premier Kopacz dostanie jakieś derogacje mówiące, że redukcja dla Polski może być o parę procent przejściowo niższa, że będzie jakiś fundusz solidarnościowy z którego będziemy się mogli starać o ośrodki na modernizację energetyki, wreszcie Niemcy obiecają nam że zbudują ze środków europejskich interkonektory dzięki którym będziemy mogli kupować ich drogą energię odnawialną i już będzie można w Polsce ogłosić sukces negocjacyjny.

Tak samo zachował się premier Tusk w grudniu 2008 roku kiedy popisał pakt klimatyczno-energetyczny o 20% redukcji CO2 do roku 2020, wtedy też odtrąbiono sukces, a jego negatywne konsekwencje przychodzą dopiero teraz do polskiej gospodarki i gospodarstw domowych.

Zbigniew Kuźmiuk/Salon24.pl