Od 23 lipca obowiązuje zakaz połowów wschodniego stada dorsza bałtyckiego. To decyzja Komisji Europejskiej, która zapadła między innymi z polskiej inicjatywy. We wschodniej części naszego morza bardzo zagrożona jest egzystencja dorsza, zbyt silnie poławianego. Polski rząd uważa, że KE podjęła dobrą decyzję, ale restrykcje są wciąż zbyt małe. By chronić stabilność populacji dorsza potrzebne są dalsze, bardzo poważne ograniczenia.

"Stoimy na stanowisku radykalnych zakazów i całkowitego ograniczenia połowów na Bałtyku dla wszystkich gatunków, nie tylko dorsza" - powiedział dosłownie Marek Gróbarczyk, minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej.

Wyjaśnienie jest proste. Tak zwane połowy paszowe prowadzone na Bałtyku pod kątem ryb innych niż dorsz odławiają tak naprawdę także tę rybę. Prowadzi się je za pomocą wielkich sieci, w których wpadają również dorsze.

W zgodnej ocenie ekspertów wschodnie stado dorsza bałtyckiego jest ekstremalnie zagrożone. Niestety, Polska nie może samodzielnie załatwić tego problemu. Konieczne jest porozumienie z innymi państwami leżącymi nad Bałtykiem, a o nie było trudno. W efekcie to Komisja Europejska podjęła decyzję. Ta będzie obowiązywać do końca grudnia.

Kłopot w tym, że to bardzo połowiczne rozwiązanie nie tylko z powodu dalszej legalności połowów paszowych. W czasie wakacji dorsza nie można było łowić już wcześniej. Wielkim problemem są dla ryby tymczasem połowy późną wiosną i wczesnym latem, wówczas, gdy się rozmnaża. Nie wiadomo, czy Komisja Europejska przedłuży zakaz na ten okres w przyszłym roku.

Tarło dorsza trwa bowiem od maja do sierpnia i właśnie w tym czasie najbardziej potrzebne są zakazy. Tegoroczny jest istotny, ale spóźniony. Mamy zatem nadzieję, że w przyszłym roku uda się przeforsować jeszcze radykalniejsze kroki. Dopiero gdy stado wschodnie się odbuduje będzie można wrócić do bardziej ekstensywnych połowów. Teraz dorsza trzeba po prostu chronić.

bsw