- Wolność jest przecież dla wszystkich – dla mądrych, głupich i dla swołoczy. Są idioci, którzy twierdzą, że nie ma niepodległej Polski, ale jest rosyjsko-niemiecki projekt. To ludzie z zoo z bezrozumnym antyrosyjskim kompleksem. Tych i wiele podobnych określeń uwłaczających swoim rodakom użył Adam Michnik w trakcie niedawnej rozmowy z kremlowską „Komsomolską Prawdą”. Nie spotkało się to oczywiście z żadną reakcją potępiającą polskich mainstreamowych mediów i krytyków życia politycznego. Słowa te giną w gąszczu podobnych w wymowie oskarżeń i stwierdzeń. A że przykład idzie z góry, więc nie ma się co dziwić, że duża część polskiego społeczeństwa doszła do wniosku, że nie obowiązują już żadne zasady – znienawidzony PiS należy obrzucać najgorszymi inwektywami, w myśl zasady - „faszyzm nie przejdzie”. A jeśli tak, to wszystko wolno, hulaj dusza! Kaczor ty Hitlerze, Kaczor ty ch... – zapluwają się autoryteto-celebryci.
 
Dyktat z Czerskiej
 
W ciągu ponad dwudziestu lat istnienia III RP byliśmy świadkami nieustannych zmagań jasnogrodu z ciemnogrodem, batalii, która miała określić kształt Polski i jej miejsce w Europie. Postacie i środowiska po obu stronach barykady pozostawały w tym czasie w zasadzie na niezmiennych pozycjach, choć zdarzało się, że ktoś, kto kiedyś uważany był za godnego pogardy prawicowca i ksenofoba, po dokonaniu aktu skruchy, mógł liczyć na rozgrzeszenie, a gdy zasłużył się w walce z kato-faszystami i innymi oszołomami, miał szansę odnaleźć się na wysokim szczeblu salonowej hierarchii. Wszyscy, którzy chcieli przynależeć do grona światłych, otwartych, tolerancyjnych i europejskich Polaków, musieli podpisać się obiema rękami pod kodeksem postaw i sposobu myślenia stworzonego przez „Gazetę Wyborczą” i pokrewne jej media. Burzenie się przeciwko naukom samozwańczych autorytetów moralnych, powodowało zaś wyrzucenie poza ramy ludzi myślących i zakwalifikowanie do grona ciemnej tłuszczy.
 
Prosty podział na ludzi „europejskich, tolerancyjnych” i na „swołocz, bydło”, obowiązuje od wielu lat. Dziś, podobnie jak to miało miejsce w PRL-u, każdy głos krytyczny wobec Partii, wyklucza śmiałka spoza grona osób, którym przynależy prawo swobodnego głoszenia swoich poglądów. Fala nienawiści do wszystkiego, co związane jest z prawicą, konserwatyzmem, opcją antyukładową i antypostkomunistyczną, uległa wzmocnieniu, gdy do władzy w 2005 roku doszli bracia Kaczyńscy. To był sygnał dla pogrążonych w kłótniach i rywalizacji po aferze Rywina środowisk dominujących w kraju, by zaniechać dalszych przepychanek, na rzecz zjednoczenia się w boju przeciwko wspólnemu wrogowi. Kaczyńscy stali się uosobieniem wszelkiego zła, a Janusz Palikot, wraz ze swoimi naśladowcami, dowiódł, że każdą granicę przyzwoitości można przekroczyć. Po dojściu do władzy Platformy Obywatelskiej, a w jeszcze większym stopniu po katastrofie pod Smoleńskiem, doszło do przełamania kolejnych barier przyzwoitości, w myśl zasady, że w walce z faszyzmem wszystkie chwyty są dozwolone. Ku uciesze gawiedzi, urzeczonej takim stanem rzeczy, nasz kulturowy kod zachowań, porządnie nadszarpnięty przez komunizm i zachodnioeuropejski relatywizm, ulega dalszej destrukcji.

Odpowiedzialnymi za ten proces są przedstawiciele dzisiejszego medialnego establishmentu, a część społeczeństwa, która im zawierzyła, traktowana jest przez nich jak zakładnicy. Tak jak komuniści dążyli do „zmienienia” Polaków w zsowietyzowaną masę, tak dziś lewicowo-liberalne media chcą nad Wisłą widzieć „zeuropeizowany” tłum. Obie ideologie, co ciekawe, walczą z tym samym - Bóg, Honor, Ojczyzna – to wartości obce zarówno dla dzisiejszych postępowców, jak i dla tych, którzy nieśli nam oświecenie przy szumie czerwonych sztandarów.

Ludzie, którzy nie wyrażają zgody na „obwiązującą wersję rzeczywistości” znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Oskarżanymi o najgorsze z możliwych przestępstw – pisizm - są wszyscy, którzy nie uznają autorytetów moralnych z Czerskiej, podważają wiarygodność największych mediów, nie mają poważania dla zaangażowanych celebrytów, wykazują się zbytnim przywiązaniem do pojęć, które dziś jednoznacznie kojarzą się z oszołomstwem. Patriotyzm, naród, pamięć, tożsamość, historia – to niebezpieczne wartości, które należy jednoznacznie porzucić, by wejść na wyższy stopień człowieczeństwa.

Polityka miłości, czyli goń, zabij Kaczora!

Zwalczać Kaczystan można w każdy sposób, a im bardziej brutalny, tym większe uznanie zdobędzie się wśród „elyty”. W wywiadzie przeprowadzonym przez Piotra Najsztuba dla Wprost („Michnik kontra fanatycy”, nr.19 br.), redaktor „Gazety Wyborczej” wylewa całe wiadro pomyj na swoich przeciwników ideowych. Jarosław Kaczyński i PiS przewijają się w tej rozmowie na okrągło. Faszyzm – słowo klucz, używane do znudzenia przez komunistów zwalczających swoich politycznych przeciwników, a przez ich dzisiejszych następców połączone nierozerwalnie z prawicą, chrześcijaństwem i konserwatyzmem, przechodzi swoją drugą młodość. Oskarżenia o antysystemowość, szerzenie nienawiści, pogardę, brak szacunku dla rządzących, wspaniałego prezydenta i osiągnięć budowniczych III RP – lista zarzutów wobec prezesa PiS i zauroczonych nim oszołomów jest długa. Nieważna logika, fakty, prawda – liczy się efekt – wyborco, głosuj na PO, bo jak nie, to przyjdzie Kaczor i…

Wywiad Najsztuba z Michnikiem można uznać za typowy dla tego środowiska syndrom lęku przed zmianami, mogącymi podważyć „wartości”, na których oparto w 1989 roku system III RP – owoc transformacji ustrojowej w bloku wschodnim. Nieustanne straszenie społeczeństwa nadejściem apokalipsy i plag egipskich w jednym, jeśli tylko prezes PiS zwycięży wybory – to dziś jedyna szansa rządzących i ich medialnych popleczników na utrzymanie władzy. Zastanawiające jest, jak łatwo duża część społeczeństwa bezrefleksyjnie, wciąż na nowo, daje się przekonywać powtarzanym jak mantra „ostrzeżeniom” i „apelom”. W porównaniu do pozostałych ugrupowań, PiS w najmniejszym stopniu dotknięty jest korupcją, czy też prywatą, raczej nie kojarzy się większości Polakom z aferami, a jej lidera ciężko oskarżać o to, że jest „złodziejem” i chce się tylko „nachapać”. Liczy się jednak „atmosfera IV RP” i zapewnienia autorytetów, że dwa lata rządów Jarosława Kaczyńskiego to czas tworzenia zrębów państwa totalitarnego.

Palikotów ci u nas dostatek

Skoro nie udało się zdobyć „haków na Kaczora” minister Piterze i cynglom z „Wyborczej”, to należy skorzystać z rozbudowanego arsenału środków szkalujących przeciwników politycznych, zapisanych w testamencie przez speców z poprzedniego systemu. W ten sposób dziedzictwo Urbana zostało przejęte i dopasowane do nowej sytuacji przez współczesnych obrońców jedynie słusznego systemu. Wyłom w murze pewnych zasad, których nie wypada przekraczać, to zasługa rozpieszczanego przez liberalno-lewicowe media Janusza Palikota. Pałeczkę po tym mistrzu chamstwa i prostactwa przejęła cała sztafeta specjalistów od depisizacji Polski. Dziś, rok po katastrofie pod Smoleńskiem, doskonale widać, że „facet ze świńskim ryjem” nie jest już Tuskowi do niczego potrzebny. Dziś Palikotów mamy pod dostatkiem, tylko przebierać!

Powoduje to, że coraz mniej jest „rzeczy wspólnych”, równie drogich wszystkim Polakom. Równie źle jest z samą debatą publiczną, która właściwie przestaje istnieć. Część środowiska byłych opozycjonistów, połączona nierozerwalnym przymierzem z komunistami i ludźmi służb specjalnych, nie potrzebuje rozmowy. Także ich medialni reprezentanci bronią się przed nią rękami i nogami. Dążą bowiem do całkowitej dominacji i pozbawionej jakiejkolwiek kontroli władzy. Dlatego obawiają się, że otwarta dyskusja doprowadziłaby do ich klęski, gdyż ich dzisiejsza siła opiera się tylko i wyłącznie na dominacji medialnej. Salon nigdy nie dopuści do tego, by Polacy łączyli się wokół spraw, które nie będą przez niego promowane. Stąd niszczenie wszelkich przejawów oddolnych inicjatyw i projektów propaństwowych.

Polska tonie, a orkiestra skocznie gra

Puste słowa padają z wysokości sejmowej mównicy, gdy minister Sikorski poucza opozycję, jak powinna kochać Polskę. Tak samo pozbawione jakiejkolwiek wartości są wywody ministra Rostowskiego, deklarującego, że nasz kraj, pomimo światowego kryzysu gospodarczego, (chociaż ten, dzięki działaniu rządu, w ogóle do nas nie dotarł) – uniemożliwiającego wszelkie reformy, znajduje się w bardzo dobrej sytuacji ekonomicznej. Cóż warte jest chwalenie się premiera Tuska swoimi gigantycznymi sukcesami, reformami i największym triumfem, jakim jest niedopuszczenie PiS-u do sprawowania rządów? Nie widać żadnych przejawów refleksji nad tym, że nasze państwo to ruina, chociaż wszyscy wiedzą, że: wirtualne autostrady, żałosne rezultaty przygotowań do Euro, beznadziejna służba zdrowia, bieda-armia, fatalna kolej i głodowe emerytury. Nie ma jednak winnych tego stanu rzeczy, nikt za nic nie bierze odpowiedzialność, bo i po co? Najłatwiej przecież zwalić winę na: Kaczora, pisowców, rydzyków, mohery, czy ciemny kler.

Dzisiaj właściwie każdy w kraju przyłączy się do okrzyku „j..., j... PZPN!”, wiadomo – zasiadają tam same typki spod ciemnej gwiazdy, którym nikt, nic zrobić nie może. Wielu krzyczących gotowych jest też przyznać, że ci, co trzęsą polską piłką, to w większości ludzie poprzedniego systemu. A jeśli tak, to jedna rzecz nie pozwala mi przejść obok tej sprawy obojętnie. Czy naprawdę wierzymy, że taka patologiczna sytuacja panuje tylko w tym środowisku? Czy korupcja, kolesiostwo i prywata – mafia po prostu – to tylko domena ludzi od kopanej? A co z dojonymi na wszelkie sposoby państwowymi spółkami, co ze sprywatyzowanymi gangsterskimi metodami gigantami przemysłowymi, w których zarządach moglibyśmy spotkać ludzi o podobnych do tych z PZPN biografiach? „Bezpartyjni fachowcy”, tak? O nich jest cicho, jak makiem zasiał...

Szkalowanie każdego, kto w danym okresie występował przeciwko okrągłostołowemu ładowi, tworzonemu przez lewicowych opozycjonistów i pezetpeerowskich „reformatorów” - to metoda, do której już dawno zdążyliśmy się przyzwyczaić. Dzisiejsze wycie lewicowo-liberalno-postkomunistycznych gadających głów, to tylko dowód na siłę polskości, która z trudem podnosi coraz wyżej swą głowę. Ich nienawiść spowodowana jest strachem, że Polacy mogą w końcu przejrzeć na oczy. Dlatego tak ważne, byśmy nie dali się im zastraszyć.


Aleksander Kłos