Stworzenie listy EPF nosi znamiona pewnej nowej wojny cywilizacyjnej, związanej także z tym, o czym mówił Benedykt XVI. Papież ostrzegał, że mamy do czynienia z pewną nowo powstającą, rozprzestrzeniającą się i narzucającą innym ludziom swoje reguły dyktaturą relatywizmu. Ta nowa dyktatura objęła przede wszystkim w posiadanie media i próbuje wpływać na tzw. opinię publiczną. Sporządzanie takich list, jak ta EPF, jest związane z publicznym napiętnowaniem i przyklejaniem etykietek „uwaga, wróg”, jakoby ludzie, którzy dziś wykazują przywiązanie do obiektywnej, metafizycznej Prawdy i wynikających z tego konsekwencji dotyczących życia moralnego, publicznego, indywidualnego mieli stanowić jakąś mniejszość, którą trzeba zagonić do kąta albo zmusić do milczenia. To są przejawy dyktatury.

 

To rozwija się już od dawna. Ta obecna fala to tylko nowa postać zastosowania logiki Marksa, czyli walki klas. Już nie chodzi o walkę proletariatu z właścicielami środków produkcji, ale o walkę o dusze między zwolennikami i przeciwnikami Prawdy.

 

Przypomnę tylko, że kiedy w latach '90 Jan Paweł II opublikował encyklikę „Veritatis Splendor”, gdzie pozwolił sobie na stwierdzenie, że jeśli istnieje Prawda, to ta Prawda jest jedna i obiektywna, a Kościół stoi na straży tych, którzy poznają i bronią Prawdy, to wywołało to niesamowitą burzę. Nie tylko w kręgach jawnych przeciwników chrześcijaństwa, ale także w kręgach zliberalizowanych, które do tej pory posługiwały się przymiotnikiem „katolicki”. Jakby to stwierdzenie, że istnieje jedna Prawda miało wywołać pewne zagrożenie dla współczesnego stylu życia. Dlaczego? Bo Prawda dotyczy człowieka, jego godności od chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci. Dotyczy także sposobu przekazywania życia. Wytwarzanie atmosfery zagrożenia związanego z obecnością Kościoła czy misją ewangelizacyjną miało także wiele innych odsłon, choćby w słynnym zwróceniu się z dramatycznym apelem przez Jose Saramago w momencie przyjmowania Nagrody Nobla z literatury. Zaapelował on do rodziców, by bronili swoje dzieci przed negatywnym wpływem religii. „Trzymajcie jak najdalej swoje dzieci od religii, bo religia oznacza wojnę, przemoc”.

 

Dziś mamy do czynienia z forsowaniem tezy, że coś, co jest chrześcijańskie zagraża szczęściu człowieka czy pokojowi na świecie. To absurd! Jeden ze współczesnych niemieckich filozofów zaczął od niedawna głosić, że religie monoteistyczne stanowią wielkie zagrożenie dla pokoju na świecie, ponieważ domagają się jasnej kategorii prawdy. Jego zdaniem, kiedy na świecie panował politeizm, tzw. pluralizm religijny, ludzie układali sobie życie zgodnie i pokojowo, a wojny i przemoc zaczęły się w momencie, kiedy jeden facet wybrał się w góry, wrócił z tej wędrówki z kamiennymi tablicami pod pachą i zaczął twierdzić, że istnieje jedna prawda. Niby od Mojżesza zaczęło się całe nieszczęście związane z monoteizmem i twierdzeniem, że Prawda jest tylko jedna. Ten sam filozof uważa, że jedynym sposobem na to, żeby przywrócić harmonijne współistnienie i pokojowe warunki na przetrwanie ludzkości, jest powrót do politeizmu, czyli mnogości opinii, postaw życiowych, a zatem do pluralizmu, relatywizmu.

 

Z tego, co możemy dziś zaobserwować w mediach oraz brutalnym rozprzestrzenianiu się laicyzmu, mamy do czynienia nie tylko z propozycją pluralizmu, ale jego narzucaniem, aż do wymiaru dyktatury. To niepokojące. Przedstawiciele tego nurtu nieustannie wypominają Kościołowi inkwizycję i krucjaty. Powołują się na błędy, które były czasami popełnianie w imię religijnego oślepienia i fanatyzmu wiele wieków temu. Piętnują bardzo dawne grzechy Kościoła, z których Kościół już dawno temu zrobił sobie rachunek sumienia, za które przeprosił i dziś ewangelizuje w zupełnie inny sposób. To przecież Kościół proponuje wolność religijną czy szuka mocnych fundamentów promowania pokoju na świecie. Ci ludzie zachowują się dokładnie tak, jak postawy, które krytykują w chrześcijaństwie, tzn. w sposób fanatyczny i ślepy dążą do narzucenia swojej ideologii relatywizmu, pluralizmu.

 

Not. Marta Brzezińska


O liście EPF czytaj TUTAJ