Łukaszenka próbował grać dobrą minę do złej gry do samego końca. Pewnych zdarzeń jednak nie przewidział. Białoruski dyktator pojawił się dziś w centrum logistycznym w Bruzgach, gdzie zakwaterowani są imigranci, których jego reżim sprowadził na Białoruś jako mięso armatnie w wojnie hybrydowej. I musiał się zdrowo tłumaczyć.
- Jeżeli Niemcy i Polacy nie chcą mnie dzisiaj słuchać, to nie moja wina. Zrobię, co zechcecie, ale musicie zdać sobie sprawę, że nie możemy rozpocząć wojny, by wymusić korytarz przez Polskę do Niemiec – powiedział podczas wiecu Łukaszenka.
Pomimo, że rząd Iraku organizuje już loty powrotne dla swoich obywateli, to nie wszyscy chcą wracać i zaczynają obwiniać o całą sytuację Łukaszenkę.
Niezadowolenie z obecnej sytuacji rośnie zarówno wśród Białorusinów, którzy obawiają się skutków masowej imigracji, ale też i samych migrantów, którzy poczuli się oszukani obietnicą "łatwego przekroczenia polskiej granicy", a tym samym prostej drogi do Niemiec.
Na dzisiaj zapowiadana jest także demonstracja migrantów w Mińsku.
De-escalation Belarusian style. Lukashenko to migrants: “If Germans and Poles won’t listen to me today, it's not my fault. I will do whatever you want, even if it harms Poles and others. But you need to realise we can’t start a war to force a corridor through Poland to Germany”. pic.twitter.com/UJnkxBe2W0
— Tadeusz Giczan (@TadeuszGiczan) November 26, 2021
mp/twitter