W rosyjskich mediach trwa dyskusja na temat przyczyn białoruskiej rewolucji i te co ona oznacza, z punktu widzenia Moskwy. Jest to kwestia fundamentalna, zwłaszcza po tym, jak Łukaszenka dwukrotnie rozmawiał telefonicznie z Putinem i wprost prosił o rosyjską, wojskową interwencję. Jednak w Rosji, mimo, iż wszyscy wypowiadający się są zdanie, że Białoruś jest z perspektywy Moskwy niezmiernie ważna i za żadne skarby nie można dopuścić, aby dostała się w ręce Zachodu, nie ma liczących się głosów, które opowiadałyby się za interwencją wojskową. Zaangażowanie Kremla, zdaniem wypowiadających się politologów i ekspertów, winno mieć inny charakter. Nie przesądza to oczywiście tego jaka decyzję podejmie Putin, ale trzeba mieć świadomość, że w Rosji nie ma nastrojów, ani jak się wydaje społecznej większości, która mogłaby poprzeć interwencje wojskową na Białorusi.

Jewgenij Minczenko, rosyjski prokremlowski politolog, jest zdania, że co prawda można dopatrzeć się inspiracji ze Stanów Zjednoczonych i Polski w tym co obecnie dzieje się na Białorusi, ale głównym winowajcą jest sam Aleksander Łukaszenka, który popełnił fundamentalne błędy. Głównym jest to, że konstruował on swą kampanie prezydencką opierając się na nacjonalistów, czy raczej należałoby powiedzieć narodowo nastawioną część opinii publicznej, a ta nigdy nie była wobec niego lojalna przy okazji budując narrację o „rosyjskim spisku” nastawił przeciw sobie część sympatyzujących z Rosją Białorusinów. W ten sposób to Łukaszenka doprowadził do „wypłukania” części wiernego mu elektoratu i musiał się uciec, po to aby zachować władzę, do fałszerstw na naprawdę wielką skalę, które przy innym charakterze kampanii nie byłyby konieczne. Co ciekawe, Minczenko, z duży sceptycyzmem odnosi się do scenariusza w myśl którego władzę na Białorusi przejmą wprost siłowicy. „Każdej wojskowej juncie – argumentuje – potrzebna jest jakakolwiek zrozumiała ideologia, uzasadnienie tego dlaczego podjęli działania”. A trudno w dzisiejszych realiach znaleźć uzasadnienie dla przejęcia przez siłowików władzy, tym bardziej, że polityka Łukaszenki nie cieszy się dziś poparciem narodu, więc próba jej kontynuowania, ale już bez skompromitowanego prezydenta, też nie może skończyć się sukcesem.

Maksym Jusin, komentator dziennika ekonomicznego Kommersant zastanawia się jak potoczą się wydarzenia na Białorusi i w jaki sposób Rosja powinna na to zareagować. Pierwsze, co w jego opinii rzuca się w oczy jest to, że Łukaszenka utracił kontakt z rzeczywistością i nie jest już w stanie ani mentalnie, ani tym bardziej politycznie kontrolować wydarzeń. Z punktu widzenia Moskwy kluczowym zadaniem nie jest dziś obrona Łukaszenki, bo to sprawa w gruncie rzeczy beznadziejna, ale nie dopuszczenie do spolaryzowania się sił zbrojnych, oraz służb specjalnych. Wyłonienie się konkurencyjnego wobec Łukaszenki ośrodka władzy, który zyskałby z jednej strony wsparcie znaczącego odłamu społeczeństwa z drugiej resortów siłowych jest receptą na powtórzenie scenariusza ukraińskiego. Z drugiej strony Białoruś jest strategicznie zbyt ważna dla Rosji aby przyjąć scenariusz „jakoś to będzie” i stać z boku. Wręcz przeciwnie, jego zdaniem Rosja winna się zaangażować w rozwiązanie białoruskiego kryzysu formułując coś w rodzaju „karty drogowej”, która winna zawierać kilka podstawowych punktów. To po pierwsze demontaż obecnego systemu władzy jednostki; po drugie zwolnienie z aresztów wszystkich zatrzymanych, w tym konkurentów Łukaszenki czyli Serhieja Cichanouskiego i Wiktara Babarykau. Po trzecie, należy doprowadzić do nowych wyborów prezydenckich, pod międzynarodowym nadzorem i w sytuacji wyłonienia nowego składu komisji wyborczych. Łukaszenka i ludzie z jego bezpośredniego zaplecza, i to czwarty punkt, winni otrzymać gwarancje osobistego bezpieczeństwa. Po piąte, najlepiej byłoby aby wybory prezydenckie odbyły się razem z parlamentarnymi co w efekcie doprowadziłoby do przebudowy systemu politycznego w kraju. Trzeba to zrobić szybko, bo dzisiaj wybory na Białorusi to gwarancja, że nie zwyciężą w nich siły antyrosyjskie. Zdaniem Jusina możliwa jest w przyszłości normalna współpraca, nawet orientowanie się Mińska na Moskwę w polityce zagranicznej, mniej realne są projekty integracyjne. Zyskiem, z rosyjskiego punktu widzenia, będzie wprowadzenie elementu „normalności” do wzajemnych relacji, unikanie powtarzających się za czasów Łukaszenki okresowych faz zbliżenia i geostrategicznego, z jego strony, szantażu. Jest wszakże jeden podstawowy warunek, aby ten wariant rozwoju wydarzeń na Białorusi, był możliwy. Należy odejść od mentalności typu „zwycięzca bierze wszystko” to to w prostej drodze prowadzi do polaryzacji wewnętrznej, konfliktu i powtórzenia Majdanu. Innymi słowy, Rosja, winna patronować transferowi władzy, odejściu Łukaszenki i nowemu porozumieniu białoruskich elit. Do tych ostatnich dokooptować trzeba część dzisiejszej opozycji.

Inny z komentatorów Dmitrij Drize jest zdania, że wczoraj Łukaszenka zadeklarował gotowość odejścia. Na razie jeszcze w formie, która nie zostanie przyjęta, ale prędzej czy później kres jego rządów nadejdzie. A jak winna być rola Rosji, pyta? Drize wprost polemizuje z pojawiającymi się obawami, iż Rosja może wkroczyć zbrojnie na Białoruś powtarzając czechosłowacki rok '68 czy nawet Budapeszt '56. Tylko w imię czego Moskwa, zastanawia się publicysta, ma ryzykować aż tak, bo przecież konsekwencją tego posunięcia może być zerwanie relacji zarówno politycznych jak i ekonomicznych z całym światem? Po to aby obronić upadający reżim Łukaszenki? Zwraca też uwagę na niezmienną narrację rosyjskich oficjalnych kanałów telewizyjnych, które nadal przedstawiają Łukaszenkę jako wiarołomnego i nie godnego zaufania partnera. Ale nawet gdyby wyobrazić sobie, argumentuje, sytuację, że teraz Łukaszenka zapragnie pogłębienia integracji z Rosją, to jak przekonać do tej idei Białorusinów, którzy przeciw Baćce się zbuntowali. Zdaniem publicysty najlepszym z możliwych rozwiązań tej sytuacji jest zorganizowanie przez Moskwę, być może z udziałem Zachodu, pokojowego procesu przekazania władzy.

Konstantin Remczukow, redaktor naczelny Niezawisimej Gaziety, powiązany z merem Moskwy Sobianinem, w wywiadzie dla stacji radiowej Echo Moskwy. W jego opinii źródłem obecnego kryzysu politycznego na Białorusi jest seria błędów politycznych samego Łukaszenki, począwszy od postepowania w trakcie pandemii Covid-19, przez niezarejestrowanie kandydatury Babaryki, który złożył ponad 400 tys. podpisów, antyrosyjską narrację po zbyt brutalną, przeskalowaną akcję represji po 9 sierpnia. Wszystko to razem dowodzi, że stracił on kontakt z rzeczywistością, jego instynkt polityczny już nie działa. Nie ma też zaplecza w gronie tych którzy zawsze do tej pory go popierali. Jeśli idzie o politykę Rosji Remczukow zwraca uwagę, że są środowiska, wskazując przy tym na Radę Bezpieczeństwa i wprost generała Patruszewa, które skłonne są do interpretacji tego co się na Białorusi dzieje w kategoriach zagranicznej dywersji czy interwencji. I one, niewykluczone, namawiają Putina, do podjęcia tradycyjnych, zdecydowanych działań, co należy rozumieć, że chętnie widziałyby interwencję. Ale z drugiej strony zauważa on, że realizacja scenariusza agresywnego wobec Białorusi musi oznaczać reakcję Rosjan. I być może, twierdzi, Patruszew chciałby wprowadzić w Rosji model chiński z powszechną inwigilacją ludzi. Tylko, że to, jego zdaniem jest ślepa uliczka. Rosjanie to nie Chińczycy, nie udało się to za czasów ZSRR, kiedy władza była silniejsza, tym bardziej nie uda się i teraz. W opinii Remczukowa lepszy jest scenariusz polityczny. Putin namawia Łukaszenkę do odejścia. Więźniowie wychodzą na wolność. Odbywają się nowe wybory prezydenckie. Duże szanse sukcesu ma Wiktar Babarykau, który nie ma na swoim koncie „ani jednego antyrosyjskiego wystąpienia”. Będzie to, w jego opinii, nowa władza, nowocześniejsza, bardziej zrównoważona, ale jednocześnie nie antyrosyjska, bo na Białorusi dziś nie ma antyrosyjskich nastrojów. Mogą się pojawić, jeśliby Moskwa popełniła fundamentalne błędy. Jednak jeżeli zostanie patronem oddania przez Łukaszenkę władzy nowemu układowi politycznemu, to tylko jej pozycja może się poprawić.

Marek Budzisz