Kościół powinien też mieć odwagę powiedzieć wyraźnie, że pewne zalecenia idą za daleko. I rzeczywiście zabrakło jasnego podjęcia tych spraw - mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski podsumowując epidemię Covid-19.


Eryk Łażewski: Ograniczenia w związku z epidemią Covid-19 dotknęły także katolików. Większość biskupów bowiem (w Europie często jeszcze przed zarządzeniami władz) dobrowolnie ograniczyła bądź zlikwidowała dostęp wiernych do sakramentów i nabożeństw. Stało się tak ze względu na konieczność „izolacji społecznej”, mającej chronić przed zarażeniem się wirusem COVID-19. Dotychczas jednak Kościół hierarchiczny podczas epidemii postępował zupełnie inaczej, na przykład organizował specjalne procesje przebłagalne. Co ksiądz sądzi o takiej postawie światowego Episkopatu?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, historyk Kościoła, duszpasterz opozycji w czasach PRL: Osobiście jestem zaskoczony, w jak łatwy sposób władza kościelna podporządkowała się decyzjom władzy państwowej. Tu nie chodzi o to, że należy być w konflikcie. Natomiast Kościół powinien jednak od samego początku domagać się takich rozwiązań, które by nie zamykały kościołów. Nawet, jeżeli mają być ograniczenia, to te ograniczenia powinny być zdroworozsądkowe, czyli zgodne i z nauką, i z wymaganiami prowadzenia pracy duszpasterskiej. Natomiast sytuacja, że zamyka się kościoły, a równocześnie nie zamknięto (przynajmniej na pierwszym etapie) Galerii Handlowych, czy wielu innych miejsc usługowych, była zaskakująca.

Jeżeli - myślę w tej chwili o Włoszech - taka decyzja zapadła, to powinny władze kościelne upomnieć się o swoje, czyli upomnieć się o to, że należy jednak złagodzić restrykcje. W wypadku Polski, tak samo: zakaz, że nie może być więcej, niż pięć osób w kościele, został przyjęty praktycznie bezkrytycznie przez polskie władze kościelne. Dopiero później, po Wielkanocy, kiedy księża, ludzie świeccy, zaczęli oddolnie interweniować, Episkopat zajął inne stanowisko i okazało się, że można to zmienić, polepszyć sytuację. Więc mnie – tak podsumowując – nie chodzi o to, że Kościół ma być w konflikcie z władzą państwową. Ale Kościół powinien też mieć odwagę powiedzieć wyraźnie, że pewne zalecenia idą za daleko. I rzeczywiście zabrakło jasnego podjęcia tych spraw.  


Chciałbym teraz wrócić do wspomnianej przeze mnie już sprawy: kiedyś władze kościelne urządzały specjalne nabożeństwa, na przykład przebłagalne. A teraz niewiele było takich inicjatyw. Wygląda, jakby wymiar nadprzyrodzony tych wydarzeń zniknął!

To znaczy, nie jest może tak, że zniknął. Tylko, nie ma takiego jasnego kierunku. To jest często oddolna działalność wielu księży i uważam, że wielka ich zasługa, kiedy oni starają się, żeby jednak funkcjonowało duszpasterstwo, czyli troska o dusze ludzi, nie tylko o ciało. A z drugiej strony, przypominają te zasady i tradycje, które były bardzo ważne dla Kościoła w poprzednich wiekach.

To nie jest tak, że nagła zaraza to jest coś nowego w historii Europy czy świata. Były takie zarazy, o wiele większe, gorsze, z większą śmiertelnością,  gdzie nie było żadnych pomysłów na uleczenie tego. Natomiast Kościół miał jedną zasadniczą sprawę, czyli prosił Pana Boga o miłosierdzie, o zlitowanie. Choć równocześnie niósł pociechę dla ludzi, którzy byli chorzy, czyli był z tymi chorymi. To jest posługa kapelanów, księży w najróżniejszy sposób, sióstr zakonnych. Więc myślę, że nie skorzystano z tych wielowiekowych doświadczeń. Tylko, że – co jest dla mnie takie najbardziej zaskakujące – decyzję o tym co, Kościół może, a czego nie może robić, podejmują władze państwowe. Natomiast sama instytucja, nawet nie próbuje wyrazić swojego zdania w tej sprawie. To jest dla mnie najbardziej zaskakujące. Powinna wtedy też apelować do wiernych, że „nie możecie przyjść do Kościoła, ale jest inna forma, na przykład udział we wspólnej modlitwie o powstrzymanie pandemii.” Są oczywiście takie inicjatywy.


Jak ksiądz ocenia tą bezprecedensową (i należy dodać: skuteczną) ingerencję władz świeckich - głównie zresztą niekatolickich - w życie Kościoła katolickiego? Są takie uwagi, że udało im się zrobić to, czego nie udało się zrobić Hitlerowi i Stalinowi.


Ja może bym tak daleko nie szedł w ocenie. Natomiast zaskakujące było to, że pandemia w swych najgorszych objawach zaczęła się we Włoszech. Prymasem Włoch jest każdorazowy Ojciec Święty, który nosi tytuł Biskupa Rzymu i Prymasa Italii. Zabrakło – moim zdaniem – jednoznacznego Jego stanowiska w tej sprawie. I niestety, później inne Episkopaty – tak, jak i Episkopat polski – też nie były zdecydowane w tych sprawach.


Jeszcze raz podkreślam: tu nie chodzi o ostry konflikt między władzą państwową, a kościelną. Ale o jasne powiedzenie, że pewne zarządzenia są absurdalne. Więc takie zamknięcie Kościołów było – moim zdaniem – absurdem. Można było wprowadzić przeróżne ograniczenia, natomiast nie całkowicie zamknąć. Albo mówić, że w wielkim kościele może być pięć osób!


Kolejny element, który dla mnie jest bardzo szokujący i nawet – powiedziałbym – bardzo bolesny, to jest zawieszenie w czasie beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia - kardynała Stefana Wyszyńskiego. To jest rzecz kuriozalna! Dlatego, że właśnie w takiej sytuacji, w jakiej znajduje się społeczeństwo, potrzeba wsparcia duchowego. A beatyfikacja byłaby ogromnym wsparciem. Również dlatego, że Prymas Tysiąclecia ocalił Kościół w czasach komunizmu. Był także kapelanem w czasie ostatniej Wojny. To była próba! Słusznie ma ten przydomek „Prymas Tysiąclecia”. Więc gdyby się beatyfikacja odbyła, to wcale nie musiało by być tak, że ogromne tłumy przybyłyby na nią. Nawet przy tych wszystkich obostrzeniach!


Świątynia Opatrzności Bożej jest bardzo duża. Można było znaleźć mądre rozwiązanie, że część ludzi uczestniczy w beatyfikacji w kościele, część na zewnątrz ogląda ją na telebimach, a część w telewizji. I odbywa się ta beatyfikacja. Nastąpiłoby wtedy pobudzenie życia duchowego. Co więcej, byłoby też wskazówką to, że pokazuje się w tak trudnej sytuacji właśnie niezłomnego Prymasa. Ale dzisiaj, takie przeniesienie w czasie, to jest dla mnie niezrozumiałe.


Jeszcze raz mówię: nie chodzi o to, że mają być tłumy - pięć milionów, dwa miliony. Nie w tym jest rzecz. Natomiast szkoda, że rezygnuje się z takiego bogactwa duchowego, jakie daje każda beatyfikacja i przykład na ołtarze. Po beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia moglibyśmy się przecież modlić do błogosławionego kardynała Wyszyńskiego, można byłoby święcić obrazy, ołtarze jego wezwania. I to jest chyba jeszcze bardziej bolesne od innych zarządzeń.


Trzecia sprawa: wierni zasadniczo dostosowali się do wskazań biskupów i władz cywilnych. Nie było jakichś znaczących protestów. Czy to znaczy, że zobojętnieli religijnie?


Nie, to jest pewna polska specyfika, że – tak sobie patrzę przez pryzmat historii – Polacy w takich przełomowych chwilach, jak wojna, ale też okupacja niemiecka, czy reżim komunistyczny, mobilizują się w dobrym tego słowa znaczeniu. Są odpowiedzialni nawzajem za siebie i za społeczeństwo. Więc tutaj raczej zadziałała nie obojętność, ale chęć wspólnej odpowiedzialności.
Jeszcze raz mówię, że gdyby wtedy duszpasterze Kościoła, czyli księża biskupi, od razu walczyli i powiedzieli: „Dobrze, podporządkowujemy się. Świetnie, że rząd chce nas uratować przed tą pandemią. Ale nie można prowadzić do absurdu, czyli te pięć osób w każdym kościele”, to myślę: byłoby też inne podejście społeczeństwa. A tak, jest ogromny niedosyt, że dopiero po paru tygodniach – pod wpływem oddolnych działań – księża biskupi zaczęli się upominać, że to jednak nie jest kwestia tylko pięciu osób. Jeżeli bowiem kasjerek może być ileś w sklepach, to dlaczego w kościele może być tylko pięć osób? Ale – moim zdaniem – intencja społeczna jest pozytywna. Natomiast, widzę jeszcze ten pozytyw: takiej  spontanicznej chęci pomagania sobie.


Pytałem księdza o zobojętnienie, bo w przestrzeni publicznej pojawiły się już takie obawy, że jeżeli katolicy widzą, że wystarczy wysłuchać mszy w radiu, albo zobaczyć ją w telewizji, to już nie wrócą tak gremialnie do kościołów.


Ale to jest wielkie wyzwanie dla duszpasterzy, którzy powinni wszystko wyjaśnić. Tak, jak w czasie II Wojny Światowej: była wojna, był kataklizm, wielu księży zostało zamordowanych, ludzie zostali przesiedleni z Kresów Wschodnich do Polski, trafili do więzień i tak dalej. Działy się rzeczy ogromne. Ale Kościół wtedy (to jest wielka zasługa polskiego Kościoła) potrafił w czasie powojennym – kiedy z jednej niewoli trafiliśmy w drugą – pokazać ludziom dobry kierunek. Myślę, że tutaj będzie bardzo ważna, także ta działalność duszpasterska: jak wyjaśnić osobom i jak ich na nowo zachęcić do tego, żeby wrócili do kościoła. To jest wyzwanie.