Wydarzenia na Białorusi i decyzja TSUE w sprawie elektrowni Turów to doskonały test dla polskiej polityki zagranicznej. Jeszcze kilka lat temu w sprawie Białorusi dominowało przekonanie, że pobłażając Łukaszence, odrywamy go od Rosji, a poza tym chronimy polską mniejszość. Była to aż potrójna iluzja. Po pierwsze, Łukaszenka nieustannie prześladował przedstawicieli polskiej mniejszości, próbując wyhodować własnych. Z polskich mediów, ale często wręcz z oficjalnych oświadczeń mogło wynikać, że to na Litwie Polacy są prześladowani, a na Białorusi cieszą się wielką wolnością. To prawda, że jeszcze kilka lat temu zdarzały się na Litwie krzywdzące decyzje wobec

Polaków, ale ich skala w niczym nie przypominała represji wobec naszych rodaków stosowanych przez Mińsk. Zarówno przesadne reakcje wobec Litwy, jak i pobłażliwość wobec Białorusi wpychały mieszkających tam Polaków w orbitę wpływów Rosji. Dopiero w ostatnich latach zarówno rządy Polski, jak i Litwy zrobiły wiele, by sytuację unormować.

Dużo dłużej trwała wiara w niezależność Łukaszenki od Moskwy. System służb specjalnych i wojska na Białorusi jest i był zależny od Rosji. Jeżeli Rosjanie zechcą, to w jeden dzień pozbędą się tego watażki. Tak było zawsze. Zależność ekonomiczna Mińska od Kremla jest tak wielka, że zaczęło to ciążyć Rosjanom. Putin wolał, żeby Łukaszenka choć trochę udawał niezależność i wyciągał pieniądze z Zachodu. Stąd stworzona przez obu dyktatorów iluzja usamodzielniania się Białorusi. Architektem akceptacji takich złudzeń w polityce zagranicznej był jeszcze w czasach Donalda Tuska Radosław Sikorski. Niestety wraz z nim tę politykę wspierała i robi to nadal spora część starych pracowników dyplomacji. Mianowanie prorosyjskich ambasadorów na Wschodzie w krajach, które odrywają się od Moskwy, było wręcz obyczajem. Trzeba tę politykę iluzji odrzucić, bo prowadzi ona do najgorszego: braku odpowiedzialności Moskwy za wszelkie agresywne działania. Skoro Łukaszenka jest niezależny, to Moskwa nie odpowiada za jego czyny. Sankcje na Białoruś bez sankcji na Rosję są dzisiaj wręcz korzystne dla Putina.

W wypadku Ukrainy postąpiono na szczęście inaczej i przy agresywnych wyczynach „separatystów” odpowiedź dostaje Moskwa. Twarda postawa w tej sprawie spowodowała przynajmniej tymczasowe wycofanie się Kremla z dalszej agresji.

Rzecznikiem „polityki odpowiedzialności Moskwy” był Lech Kaczyński. Przekonał do tego kraje międzymorza, a nawet NATO. To prawda, że Rosjanie się na nim zemścili, ale nie byłoby to możliwe bez, być może, nieświadomego udziału ówczesnego polskiego rządu. Dzisiaj obóz patriotyczny kontroluje struktury bezpieczeństwa państwa i naprawdę może sobie pozwolić na więcej.

W wypadku Turowa oczywiście największą winę ponoszą Niemcy, którzy wykorzystując instytucje unijne, prowadzą imperialną politykę wobec Polski. Obecny rząd Czech realizuje tu nie do końca swoje cele, ale robi to, by utrzymać się u władzy, co wobec bliskich wyborów może okazać się trudne. Niemcy wykorzystują TSUE, ale także naszą zbyt dużą ustępliwość wobec tej instytucji, nieustannie łamiącej prawo. Byłem przeciwnikiem ustępstw wobec TSUE już w wypadku Puszczy Białowieskiej. Absurdalna w skutkach decyzja zmierzająca do ochrony kornika niszczącego zasoby leśne tego rezerwatu przyrody powinna zostać oprotestowana i niewykonana, ażeby pokazać, że Polska nie pozwoli sobie wejść na głowę przy sprawach ważniejszych. Odpuszczono, żeby nie ustępować przy walce o wymiar sprawiedliwości. Oczywiście nasze ustępstwa tylko zachęciły do ataku. Teraz zemściło się to na Turowie i tu już po prostu musieliśmy powiedzieć veto.

Rząd działa pod presją wewnętrzną i zewnętrzną. Nie jest prosto podejmować decyzje. Nie znam wszystkich ich okoliczności. Co do jednego jestem przekonany: tur czasem musi uderzyć, żeby pokazać, że istnieje cena za jego nieustanne dźganie.

Tomasz Sakiewicz

 

"Gazeta Polska" nr. 22, 02.06.2021.