Okładka „Newsweeka” nie jest oburzająca, ale zwyczajnie głupia. I to z przynajmniej kilku powodów. Po pierwsze spór o aborcję, wbrew sugestiom autorów okładki, nie dotyczy niczyjego brzucha, a po drugie, co nie mniej istotne, biskupi (ani ci grubi, ani – a takich też nie brakuje - chudzi) nie są jego stroną, ani nie oni go wywołali.

Zacząć wypada od faktów. Otóż, to nie biskupi są autorami obywatelskiego projektu w obronie życia. Oni, a przynajmniej część z nich, nawet lekko się od pewnych jest zapisów, dystansują. Autorami są prawnicy (w tej liczbie liczne prawniczki). Nie biskupi od lat zbierają podpisy pod kolejnymi projektami, a świeccy (w tym bardzo wiele kobiet). I wreszcie nie biskupi są twarzami obrony życia, a świeccy (w tym kobiety Kaja Godek, wcześniej Joanna Najfeld, Joanna Banasiak i wiele, wiele innych). Walenie jak w bęben w biskupów dowodzi więc tylko braku wiedzy, albo chorobliwego antyklerykalizmu.

Brzuchy też niewiele mają z całą sprawą wspólnego, bo nie o tkankę tłuszczową się spieramy (ta jest rzeczywiście sprawą tego, kto ma jej za dużo), ale o ręce, nogi, bijące serce, mózg i ciało innego człowieka, który jest likwidowany w trakcie aborcji. I znowu nie trzeba być biskupem, by uznać tę oczywistą prawdę. Wiedza o tym, jak wygląda dziecko w dwunastym tygodniu, i kim (tak, właśnie kim) jest już w pierwszych godzinach po zakończeniu procesu zapłodnienia nie wynika z katechizmu, ani z Objawienia, ale z genetyki. Podobnie, jak świadomość, że od początku trudno mówić o poczętym człowieku, jako o zlepku komórek nie wynika z nauczania biskupów, a z embriologii.

I ostatnia kwestia. Jeśli komuś wydaje się, że zastraszenie biskupów, zepchnięcie ich do defensywy, cokolwiek zmieni, to jest w błędzie. Świeccy w tej sprawie są całkowicie autonomiczni, a wielu obrońców życia w ogóle nie ma nic wspólnego z Kościołem. I oni, tak jak i prolajferzy wierzący, będą nieustannie wołać, przypominając prawdę, o której chcecie zapomnieć.

Tomasz P. Terlikowski