Dlaczego papież Franciszek jest tak ustępliwy wobec islamu? Dlaczego wciąż wyciąga rękę do zwyczajnych muzułmanów? Dlaczego to właśnie ich zabrał ze sobą z wyspy Lesbos do Watykanu? Dlaczego z jego ust nigdy nie pada identyfikacja wyznaniowa i religijna terrorystów, którzy mordują chrześcijan? Uznanie tego za naiwność byłoby błędem. Franciszek świadomie wybrał taką drogę. I nawet jeśli się z nią nie zgadzamy, warto sobie uświadomić z czego ona wynika. Mocnym oświetleniem tej strategii jest wypowiedź przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego.

Kard. Jean-Louis Tauran otwarcie przyznał, że dialog z islamem nie przynosi, przynajmniej na poziomie praktycznego życia, żadnych rezultatów. - Myślę, że w dialogu z islamem nastąpił postęp, gdy chodzi o same spotkania. Spotykamy się, przyglądamy się sobie, słuchamy się nawzajem. Problem polega jednak na tym, że wszystkie te niewielkie osiągnięcia nie miały żadnego przełożenia na prawo, administrację, a już w ogóle na życie zwyczajnych ludzi – powiedział kardynał. - Owoce dialogu międzyreligijnego z islamem są znikome i nie mają przełożenia na codzienne życie. Ale my jesteśmy skazani na ten dialog. Inną alternatywą byłaby wojna – dodał.

I wszystko wskazuje na to, że w istocie taka jest właśnie przyczyna prób nawiązania dialogu z islamem i unikania wszelkich zatargów z jego przedstawicielami. Watykan ma świadomość, że potencjalna wojna ze światem islamskim może być początkiem globalnego konfliktu, który zmiecie obecne status quo, a kto wie, czy nie ludzkość. I dlatego za wszelką cenę próbuje owej wojnie, która na mniejszą skalę już się rozpoczęła zapobiec. Jednym ze sposobów pozostaje oddzielanie złych terrorystów od dobrych muzułmanów. Przykładem takiej strategii była niezwykle mocna papieska opowieść o zamordowanej przez terrorystów chrześcijańskiej żonie muzułmanina. - Chcę powiedzieć o jednym konkretnym przypadku, o młodym mężczyźnie, nie miał jeszcze 40 lat. Spotkałem go wczoraj wraz z jego dziećmi. Jest on muzułmaninem i powiedział mi, że poślubił chrześcijankę. Kochali się i szanowali nawzajem. Ale niestety tej młodej kobiecie terroryści poderżnęli gardło, bo nie chciała wyrzec się Chrystusa i porzucić swej wiary. Jest ona męczennikiem. A ten człowiek tak bardzo ją opłakiwał... – mówił Papież.

Próba takiego oddzielenia jednych od drugich jest oczywiście strategią pozytywną. Gdy część świata islamu wypowiedziało Zachodowi wojnę naturalną jest próba poszukania sojuszników w innej części tego świata. Do tego dochodzi obecny w polityce watykańskiej od końca XIX wieku dążenie do zachowania pokoju i unikania wojny, jeśli tylko jest to możliwe. I z tej perspektywy należy oceniać działania papieża Franciszka. Innym pytaniem jest, czy rzeczywiście wojny uda się uniknąć? I czy przypadkiem pomysł, by przyjmować imigrantów islamskich, choć niewątpliwie u jego podstaw leży głęboki impuls moralny (a także świadomość, że Europa potrzebuje nowej krwi, aby przetrwać), nie jest przeciwskuteczny w budowaniu pokoju. Jeśli bowiem nawet uchodźcy, uciekinierzy i imigranci chcą po prostu normalnie żyć, to warto sobie uświadomić, że zetknięcie z normalnym, imigranckim życiem, nihilizmem i dekadencją Zachodu może ich bardzo łatwo zradykalizować i pchnąć w ramiona islamistów. Ich przyjmowanie może więc (choć nie musi) wzmacniać terrorystów islamskich, a nie ich osłabiać. Warto o tym pamiętać. Ale to już zadanie dla polityków i publicystów, a nie papieża.

Tomasz P. Terlikowski