Wczoraj był u nas mój, jeszcze z licealnej ławki, przyjaciel. Razem chodziliśmy na pielgrzymki, służyliśmy do mszy świętej, dyskutowaliśmy godzinami i szukaliśmy prawdy. W czasach licealnych spędzaliśmy wiele godzin w tygodniu. Na studiach, choć studiowaliśmy zupełnie co innego, też. On był świadkiem na moim ślubie i jest chrzestnym najstarszej córki. Moja żona była świadkową na ich ślubie...

A potem? Potem było jak zwykle. Praca, rodzina, zaangażowanie oddzieliły nas od siebie. Spotykamy się o wiele rzadziej – dwa, może trzy razy w roku. Mamy inne poglądy polityczne (oj, ten przeklęty POPiS-owy podział), inaczej patrzymy na świat (choć obaj jesteśmy w Kościele), zupełnie inaczej Pan Bóg ułożył nasze życie (ja mam piątkę – z czego jedno w drodze – dzieci, on czekał na swoje jedyne ponad dziesięć lat, i dopiero odkrywa uroki ojcostwa). Słowem dzieli nas bardzo dużo rzeczy, bo nawet gazety czytamy inne.

Tyle, że gdy się spotkamy, to nie ma znaczenia. Zaczynamy rozmowę w przerwanym przed rokiem miejscu. Rozmawiamy, jak dawniej o Kościele, teologii, zagadkach prawnych, które on mi wyjaśnia i o moralności. Wspominamy dawne lata, zastanawiamy się, co słychać u innych, i choć mamy już ponad dwa razy więcej lat, niż wtedy, gdy się poznaliśmy, wiemy, że to, co wtedy się zrodziło, nie mija. I nie przeszkadza temu ani różnica polityczna, bo w istocie – choć obaj jesteśmy zaangażowani, to mamy poczucie, że są rzeczy od niej ważniejsze, ani odmienne doświadczenia. Jesteśmy razem i godziny mijają błyskawicznie. Aż moje dzieci posną na rozłożonych na podłodze kocach, a jego żona, stanie w drzwiach z prostym komunikatem: „jestem już ubrana, jedziemy”.

I choć wiem, że zapewne spotkamy się dopiero za kilka miesięcy, to mam też poczucie, że to nie ma znaczenia. Przyjaźń to bowiem relacja – przynajmniej w męskim wydaniu – w którym, choć czas ma znaczenie, to nie jest kluczowy. Istotna jest relacja, która gdy się zrodzi to trwa. Bez nostalgi, bez przesadnego skupiania się, ale ze świadomością, że gdy będziemy sobie potrzebni, to się do siebie odezwiemy.

Tomasz P. Terlikowski