Już „Gazeta Wyborcza” zdążyła nas przyzwyczaić do tego, że dobra partia to taka, która walczy z Kościołem na każdym froncie. Zła natomiast to taka, która chce z Kościołem współpracować. Więc skoro PiS chciałby powrócić po wyborach do tematu religii na maturze, to trzeba PiS-owi dokopać. Ot, tak dla zasady.

Pomysł religii na maturze wracał już kilkakrotnie. Był omawiany ostatnio choćby z ministrem Bonim. Na razie sprawa nie została rozstrzygnięta, wszystko rozbiło się o regulacje prawne, nad którymi i tak nie było woli ze strony rządu, żeby pracować. Założenie jest takie, że religia na maturze miałaby być przedmiotem fakultatywnym, tak jak dziś jest choćby wiedza o tańcu. Maturzysta, który taki przedmiot wybiera, oczywiście przed komisją nie tańczy i nie prezentuje wygibasów, tylko odpytywany jest z wiedzy. Podobnie na egzaminie maturalnym z religii, nikt by z gorliwości nie rozliczał, tylko z konkretnej wiedzy. Byłoby to ułatwienie dla tych, którzy chcieliby studiować teologię czy religioznawstwo.

Przeciwnicy religii na maturze argumentowali, że tego przedmiotu być nie może, bo programy nauczania i podręczniki leżą w gestii Kościoła i państwo jako takie nie ma wpływu na to, jaki materiał na katechezie jest realizowany. A skoro matura to egzamin państwowy, a państwo programu nie nadzoruje, to o egzaminie maturalnym z religii nie może być mowy. Tyle tylko, że to nie do końca prawda, bo konkordat, na mocy którego kwestie nauczania religii w szkołach są regulowane, daje co prawda Kościołowi ten przywilej, że może układać programy nauczania, ale ma obowiązek przedstawiać go władzom państwowym. Skoro tak, to państwo ma możliwość weryfikacji tych programów, czyli koronny argument przeciwników egzaminu dojrzałości z religii zostaje w tym momencie całkowicie obalony. I nie prawo, a dobra wola stoją na przeszkodzie, by egzamin z religii na maturze był.

Dziwi mnie, że w Polsce nie można tego projektu przeforsować i napotyka on na tak wielki opór władz. Warto przypomnieć, że w niektórych państwach Unii Europejskiej istnieje możliwość zdawania egzaminu dojrzałości z religii. Dzieje się tak choćby w Austrii, Irlandii, Finlandii, kilku ladach niemieckich, a także w Czechach. W Polsce w imię świeckości szkoły takiej możliwości zainteresowani nie mają. Na szczęście mogą jeszcze studiować teologię, nie w salkach katechetycznych, ale na wydziałach uniwersyteckich. Ale pewnie do czasu, bo za chwilę ruszy pewnie akcja „świecki uniwersytet” albo jakaś podobna, bo domyślam się, że dla wielu autorytetów laickiego świata wydziały te są solą w oku. Zamiast matury z religii będzie więc obowiązkowo zdawana edukacja seksualna, a wydziały teologii przekształcą się w gender studies.  Ot, oto przyszłość polskiej edukacji.

W czym więc jest religia gorsza od wiedzy o tańcu? Chyba tylko w tym, że o jej wprowadzenie prosi Kościół. A Kościołowi można co najwyżej zrobić na złość i pokazać wielką figę. Tak dla zasady.

Małgorzata Terlikowska