Skoro religia nadal jest w szkołach prowadzona i nie udało jej się jeszcze wyrzucić do katakumb, a za zaoszczędzone pieniądze zorganizować lekcji edukacji seksualnej, to trzeba się z nią jakoś męczyć. Co prawda nie ma obowiązku posyłania na katechezę dzieci, ale zawsze znajdą się jacyś masochiści. Choć do kościoła im nie po drodze, dziecko na religię zapiszą, a potem szukają dziury w całym. Bo jak inaczej wytłumaczyć lament czytelniczki, która pożaliła się „Gazecie Wyborczej”. „Karolina z Poznania, mama pierwszoklasisty, na zebraniu rodziców dowiedziała się, że uczniowie nie ze wszystkich przedmiotów będą mieli ocenę opisową. Na religii dostaną zwykłe stopnie. - Za co? Modlitwy, rysunki, znak krzyża? - pyta. - Przecież przekonywano nas do posyłania sześciolatków do szkół m.in. tym, że ocen nie będzie. Że dzieci dowiedzą się od nauczycieli nie tego, na jaki stopień się nauczyły, tylko tego, co wiedzą, a nad czym jeszcze muszą popracować. Stopnie na religii to mieszanie im w głowach – dodaje”. Według „Gazety Wyborczej” przecież sama religia to mieszanie w głowach, ale to już inny temat. Grunt, że „GW” nie miesza.

Ocena opisowa na pierwszym etapie edukacji została wprowadzona po to, by nie szufladkować dzieci jako uczniów dwójkowych czy piątkowych, by nie zabijać ciekawości, by w końcu dzieci zdobywały wiedzę dla samej wiedzy, a nie dla stopnia. I co najważniejsze – by móc o postępach ucznia pisać jedynie pozytywnie, a nie negatywnie, tak by go nie zniechęcać. I tak na koniec semestrów i na koniec roku nauczyciel musi przygotować elaborat na temat postępów dziecka w nauce (nawet jeśli ich nie ma, to tak musi napisać ocenę, żeby było pozytywnie). Tak więc nauczyciele dostali nowe zadanie, jeszcze więcej papierologii i biurokracji, ale to ponoć dla dobra dzieci. Co ciekawe w toku nauki nauczyciele dalej posługują się ocenami, tyle że w formie pieczątek z hasłem wspaniale, bardzo dobrze, popraw się itp. W dziennikach elektronicznych, które funkcjonują w wielu szkołach, w klasach I-III zamiast skali ocen 1-6 są litery A, B, C. Niby więc ocen nie ma, a jednak są, tylko inaczej zapisane. Za to w IV klasie uczniowie nagle przeżywają szok, bo nikt im już pieczątek w zeszycie nie stawia, tylko zwykłe oceny.

Oceny opisowe zostały wprowadzone kilka lat temu. Równocześnie na świadectwie pozostała ocena z religii/etyki, która jest umieszczana bezpośrednio po ocenie z zachowania. Kwestię tę reguluje nowelizacja przepisów rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 14 kwietnia 1992 r. w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach (Dz. U. Nr 36, poz. 155, z późn. zm.). W myśl tego rozporządzenia „nie należy wprowadzać jakichkolwiek dodatkowych informacji ujawniających, czy ocena dotyczy religii czy etyki. Z tego względu w przypadku świadectw dla I etapu edukacyjnego nie stosuje się oceny opisowej z „religii/etyki”. Niezgodne z przepisami jest również w zamieszczonym na świadectwie określeniu „religia/etyka” skreślenie lub podkreślenie jednego z przedmiotów. Jeśli uczeń nie uczestniczył ani w zajęciach z religii, ani z etyki, na świadectwie szkolnym w miejscu przeznaczonym na ocenę z przedmiotu należy wstawić kreskę („religia/etyka ——), bez jakichkolwiek dodatkowych adnotacji. Jeśli natomiast uczeń zadeklarował udział w zajęciach z obu przedmiotów, zaleca się umieszczać na świadectwie szkolnym ocenę dla niego korzystniejszą (bez adnotacji, którego przedmiotu ona dotyczy) i tę ocenę wliczać do średniej ocen”. Tyle Ministerstwo Edukacji.

Ocena cyfrowa z religii nie jest więc złośliwością Kościoła ani katechetów, jakby chciała „Gazeta Wyborcza”. To kwestia regulowana przez państwo. Choć odpowiednie akty prawne znaleźć można bez problemu na stronie MEN-u, w katechezę zawsze uderzyć można. I co z tego, że problem wydumany? Grunt, że znów udało się uprzykrzyć życie katechetom. Oto myślenie „Gazety Wyborczej”.

 

Małgorzata Terlikowska