„Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”. Osiemnasty artykuł Konstytucji RP nie pozostawia wątpliwości, czym jest małżeństwo. Podobnie wątpliwości nie pozostawia Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy. Wątpliwości nie pozostawiają także definicje słownikowe, począwszy od tych najstarszych, po najnowsze. Warto je przypomnieć, bo pokazują one coś, co jest oczywiste, ale jak się okazuje nie dla wszystkich. Nie tylko działacze gejowscy, ale też coraz więcej prawników próbuje definicję małżeństwa przeinterpretować, przeinaczyć, tak by odnosiła się ona nie tylko do związku kobiety i mężczyzny, ale też dwóch kobiet czy dwóch mężczyzn. Spójrzmy jednak do słowników. W XIX wieku Samuel Linde pisał: „Małżeństwo jest między osobami, zdolnymi je zawierać, mężczyzny i niewiasty porządne złączenie, społeczność żywota nierozdzielną będąca”. Z kolei powojenny słownik Witolda Doroszewskiego odnotowuje, że małżeństwo to „związek prawny mężczyzny i kobiety, mający na celu utworzenie rodziny”. Słownik Języka Polskiego PWN podaje zaś dwie definicje: małżeństwo to „związek kobiety i mężczyzny usankcjonowany prawnie”. I drugie znaczenie: „para małżeńska: mąż i żona”.

Nie tylko zresztą na gruncie leksykalnym, ale także antropologicznym czy socjologicznym definicja małżeństwa nie pozostawiała wątpliwości. To związek kobiety i mężczyzny, którego celem jest prokreacja. I tyle. Warto też w tym kontekście uwiadomić sobie, że słowo rodzina pochodzi od słowa „rodzić”. Nie jest więc przypadkiem, że za rodzinę uważa się rodziców i dzieci (choć nie zawsze, choćby z powodów zdrowotnych, jest to możliwe). Już tylko ten aspekt sprawia, że nie ma i nie może być żadnej równości miedzy małżeństwem (związkiem kobiety i mężczyzny) a związkiem osób tej samej płci.

Tyle że racjonalne argumenty do homoseksualnych lobbystów nie trafiają. Oni wszelkimi sposobami starają się przekonać wszystkich w koło, że po pierwsze, osoby tej samej płci powinny móc legalizować swoje związki, a po drugie związki te, zwane „małżeństwami jednopłciowymi”, powinny mieć takie same prawa jak małżeństwa złożone z osób heteroseksualnych. Każda inna sytuacja to jawna dyskryminacja i prześladowanie osób homoseksualnych. Dlatego też – jak informuje „Newsweek” – zwolennicy jednopłciowych małżeństw ruszają z kampanią społeczną „Już czas na równość małżeńską”. Domagają się tej równości, bo jak argumentują „homoseksualni partnerzy w Polsce wciąż nie mogą dowiedzieć się o stan zdrowia nieprzytomnej partnerki lub partnera, wziąć wolnego na opiekę nad nim, otrzymać zasiłku, przysposobić dziecka, a nawet pochować”. Do udziału w kampanii organizatorki zaprosiły osoby, które wspierają środowisko gejów i lesbijek, m.in: Joannę Erbel czy Renatę Kim z „Newsweeka”. Przygotowały plakaty z takimi oto hasłami: „Odeszła moja miłość, a ja nie mogłam się pożegnać”, „Zabierają moją miłość, a ja nie wiem dokąd”, „Straciłem naszą miłość, straciłem nasz dom”. I wielki napis: „Już czas”. Już czas na równość małżeńską. Internauci zdecydują, który plakat będzie promował akcję.

Kampania ma na celu wzbudzić litość dla osób homoseksualnych i oswajać społeczeństwo z ich żądaniami. A nie od dziś wiadomo, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Najpierw walka o równe prawa z małżeństwami, potem walka o adopcję dzieci. No bo skoro mogą adoptować małżeństwa heteroseksualne, to dlaczego nie mogą homoseksualne. I znów ckliwe historie, kampanie medialne, gra na emocjach. Zresztą i tak już to się dzieje. Urabianie społeczeństwa trwa w najlepsze.

Mam wrażenie, że jeśli dziś coś potrzebuje szczególnej ochrony to jest to właśnie małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Nie może więc być zgody na żadne lingwistyczne, socjologiczne czy prawne tricki mające na celu degradację tak rozumianego małżeństwa. A powoływanie instytucji „paramałżeństwa” czy „małżeństwa jednopłciowego” temu właśnie służy. Dlatego pozwalam sobie zaapelować do wszystkich obrońców parytetów. Skoro najpełniej ideę parytetu realizuje właśnie małżeństwo, związek, w którym 50 proc. stanowią kobiety, a 50 proc. mężczyźni, to o nie trzeba walczyć. Inaczej walka o parytety będzie pozbawiona sensu. Bo dlaczego należy walczyć o parytety w firmie czy na listach wyborczych, a odpuszczać walkę o parytety w małżeństwie?

Małgorzata Terlikowska