Każda droga głoszenia Dobrej Nowiny jest dobra, nawet taka, gdy głosi się dla jednej osoby, za którą przecież też umarł Chrystus.

Nowa Ewangelizacja oferuje bogactwo form głoszenia Słowa Bożego. Bardzo dobrze. Rozmaite rekolekcje, konferencje, katechezy przybierają wielorakie formy, prezentują całe spektrum duchowości, rozmaite charyzmaty obecne w Kościele. Mimo tego zjawisko postępującej sekularyzacji staje się faktem. Coraz trudniej przyciągnąć ludzi do Kościoła, szczególnie młodych. Czy rzeczywiście trzeba ich gromadzić atrakcyjną formą i treścią?

Owoce niewidoczne dla oka

Papież Franciszek w adhortacji apostolskiej Evangelii Gaudium przypomniał, że posługa głoszenia Ewangelii czasem jest niewdzięczna i przypomina pracę rolnika, który sieje w trudzie, mozole i płaczu. Jednak potem wraca on ze śpiewem na ustach, gdy ziarno wydaje plon. Czasem plonu nie widać. Rodzi to frustrację, bo jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania efektów swojej pracy. Nie jest to istotne, bo to co niewidoczne dla oczu, może wydać konkretny owoc w życiu człowieka.

Niedziela, jeden z głównych placów średniego miasta na Śląsku przed wielkim centrum handlowym. Ekipa katechistów odprawia nieszpory. Są księża, kapucyn i jezuita. Są wspólne śpiewy, świadectwa. Andrzej zaprasza postronnych, aby odważyli się słuchać. - Chrystus naprawdę zmartwychwstał i dlatego daje nam odwagę, aby o tym mówić! Modli się za miasto, aby przyjęło Ewangelię.

Alicja daje świadectwo o tym, jak Pan Bóg zabierał do nieba kolejne dzieci zanim się narodziły. Dał jej łaskę pokonania depresji i akceptacji swojego życia. Mówi o Jego nieskończonej miłości - dziś cieszy się wraz z mężem wspaniałą córką. Seweryn opowiada o tym, jak Bóg z mocą interweniował w jego życiu. Był młody i narwany, pił, ćpał. Wyjechał do Niemiec, aby mieć więcej kasy na imprezy. Miał kilka prób samobójczych. Tam spotkał wujka, który mówił mu o Bogu. Po raz pierwszy od wielu lat usłyszał Ewangelię. Po powrocie do Polski zobaczył, że tak naprawdę nie wie, co zrobić z pieniędzmi, że jest wolny od potrzeby otumaniania się. Teraz jest we wspólnocie i wielki Boga za to, że uratował jego życie.

Ludzie wchodzą do centrum handlowego jak gdyby nigdy nic. Młodzież pali papierosy i posyła szydercze uśmieszki. Kilka osób przysłuchuje się z ciekawości, ale potem odchodzi. Ci, którzy słuchają dłużej, pytani: „kim jest Bóg dla ciebie?”…uciekają. Zostaje tylko kilku okolicznych pijaczków, nie wiadomo, czy zainteresowanych, czy zbyt zdesperowanych, aby iść gdziekolwiek dalej.

Bez sensu? Może po ludzku bez sensu, ale oni będą tak gromadzić się przez pięć kolejnych niedziel okresu wielkanocnego. Nie tylko tu, lecz na wielu placach miast na całym świecie. Kompletnie nieatrakcyjne. Wydaje się pozbawione logiki. Lecz doświadczenia mówią, że wielu ludzi zostało w ten sposób uratowanych od śmierci duchowej, a nawet fizycznej. Wielu może nie wróciło natychmiast do Kościoła, nie zostało członkami wspólnot, lecz poszło tam po jakimś czasie, bo pamiętali, że gdzieś, kiedyś, w centrum miasta, usłyszeli świadectwo, pewne słowo, które tak bardzo ich wówczas poruszyło.

Być może właśnie, że nie było w tym ludzkiego nastawienia na natychmiastowy sukces, ale przyzwolenie na to, aby działał Bóg. Człowiek zawsze oczekuje „natychmiastowej gratyfikacji”, kontemplowania efektów swojej pracy. Ale jak mówi Pismo, nasze drogi, nie są drogami Boga i odwrotnie, natomiast Słowo nie pada bezowocnie i nie wraca do Boga dotąd, aż dokona tego, co On zaplanował.

Rodzina, ewangelizacyjny „target”

Kiedy myśli się w jaki sposób docierać do młodzieży, zawsze pojawia się kwestia rodziny. Z jakiej rodziny pochodzi on/ona? Czy rodzina przekazuje wiarę? Czy żyje Ewangelią? Właśnie od tych kwestii rozpoczął swój pontyfikat papież Franciszek, głosząc podczas audiencji generalnych Wielką Katechezę o Rodzinie, poprzedzającą Synod biskupi, poświęcony temu problemowi.

Pierwszym miejscem przekazywania wiary jest rodzina. Nic tak nie przemawia do drugiego człowieka jak świadectwo życia. Młodzież szuka przede wszystkim autentyczności. Dlatego, jeśli widzi, że dla rodziców Bóg to żywa i obecna w ich życiu Osoba, a nie jedynie ktoś, kogo wykorzystuje się do moralizowania innych, uzna to za autentyczne.

Jeśli widzi, że rodzice są w jedności, kochają się, potrafią się poświęcać jeden dla drugiego, proszą się o przebaczenie, są otwarci na życie itd., uznają ów fakt za autentyczne potwierdzenie prawd, o których mówią. Jeśli zaś żyją w środowisku, gdzie ojciec zaniedbuje dom na rzecz pracy i kariery, na codzień pełno jest małych grzeszków, cwaniactwa wszelkiego rodzaju, dziadków wsadza się do domów starców - mając to wszystko przed oczami, nie pomoże nawet najpiękniej wygłoszona katecheza, potwierdzona sążnistym cytatem z Pisma Świętego.

Podobnie, gdy Kościół zaczyna traktować młodzież jak ewangelizacyjny „target” - marketingową grupę docelową, do której aby dotrzeć, trzeba dostosować siebie i przekaz, zmienić się na tyle, aby osiągnąć zakładany cel. Sprowadzanie głoszenia Ewangelii do wydarzenia, które ma przyciągać formą, jest skazane z góry na porażkę. Świat oferuje znacznie więcej atrakcji. Jeśli ktoś szuka atrakcji, znajdzie je poza Kościołem, w znacznie bardziej wyrafinowanej i fascynującej umysł formie.

Dlaczego więc nie głosić Słowa Bożego tak jak zawsze. Tak samo, intensywnie i do znudzenia. Dlaczego można przymykać oko, gdy młody człowiek idzie na całą noc na imprezę, a traktować ulgowo, gdy udaje się do wspólnoty, czy do kościoła? Dlaczego może spędzić kilkanaście godzin jadąc w upale czy chłodzie na koncert czy na mecz, a nie może - podążając na rekolekcje czy na katechezę? Dlaczego może słuchać kilkaset razy tej samej piosenki, a nie może tego samego fragmentu Ewangelii?

Dostosowywanie się do świata to pułapka, ponieważ świat wyrywa młodych ludzi z Kościoła i rodziny, o czym stale przypomina papież Franciszek. Dlatego dobrym lekarstwem okazuje się bardzo intensywna ewangelizacja, czasem nużąca, ale dająca w konsekwencji hart ducha.

Wydarzeniem, które potwierdza tę tezę są Światowe Dni Młodzieży. W ich centrum leży spotkanie z drugim człowiekiem, nieraz wymagające pokonania tysięcy kilometrów, w którym dostrzega się Chrystusa. To właśnie wspólna Msza Święta z papieżem gromadzi najwięcej ludzi na świecie, znacznie więcej niż jakiekolwiek zawody sportowe czy koncert przesławnej gwiazdy pop.

Słowo, które daje życie

Ewangelia IV niedzieli wielkanocnej mówi o poruszeniu, jakie wywarło słowo głoszone przez apostołów wśród Izraelitów, tak wielkie, że kilka tysięcy ludzi poprosiło św. Piotra o chrzest. Co mówili uczniowie Chrystusa, że robiło tak wielkie wrażenie na Żydach, skłaniając do zmiany swojego postępowania? To słowo wcale nie było ani miłe dla ucha, ani łatwe do przyjęcia. Było jednak Prawdą, ponieważ jest to Słowo, które istotnie może dawać życie. Tym słowem nie jest moralizatorstwo, które niemal zawsze odrzuca, zamiast przyciągać. Tą prawdą jest kerygmat. „Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli postanowienia i przewidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim” (Dz 2,22-24) - oto kerygmat św. Piotra, po którym następuje wezwanie do nawrócenia. „Co mamy czynić?” - pytają Żydzi. „Przyjmijcie chrzest w imię Jezusa” - mówi Piotr.

Kerygmat to istota naszej wiary. Słowo, które zmienia wszystko, które ma moc obrócić kierunek naszego życia o 180 stopni - z podążania za światem, do podążania za Chrystusem. Gdy proklamuje się kerygmat w kimś rodzi się nowy człowiek.

Nie jest to słowo miłe dla ucha. Mówi przecież o tym, że jesteśmy grzesznikami, zabójcami sprawiedliwego. On wydał na nas wyrok. Jest nim przebaczenie i miłosierdzie. Nie potępia nas. Przeciwnie. Daje nam nowe życie. Gratis. W promocji. Czysta kartka - odpuszczenie bezwzględnie wszystkich grzechów. Jako bonus otrzymujemy życie wieczne - za darmo i dla każdego. Czy to nie jest konkurencyjna oferta wobec wielkiego centrum handlowego?

Jeśli Ewangelia mówi prawdę, a mówi, wszystko co jest w niej zapisane wypełnia się w naszym życiu. Jeśli mówi, że można ewangelizować bez trzosa, ni torby - tak jest. Aby głosić wystarczy być oczywiście ochrzczonym, ale trzeba być także świadkiem, mieć doświadczenie osobistego spotkania z Chrystusem, poczucie oddziaływania Boga w historii własnego życia. Trzeba także mieć gotowość do umierania, oddawania swojego życia bliźniemu. Swojego wolnego czasu, swoich pieniędzy, które na codzień tak bronimy, swojego zdrowia, dobrego samopoczucia, oddawania Bogu swoich planów, a nawet wystawiania się na sądy i pośmiewisko.

Nie jest to rola wdzięczna, nie przynosi to ani sławy, ani chwały, ani korzyści, w rozumieniu czysto ludzkim, ziemskim. Ale jest to przecież obowiązek każdego chrześcijanina, od którego chcielibyśmy uciec jak najdalej, zepchnąć go na kogoś innego - księży, „lepiej przygotowanych”. Niesłusznie. Zastanówmy się. Tak naprawdę, cóż lepszego może nas spotkać w życiu od głoszenia uzdrawiającej prawdy o zbawieniu przez Jezusa Chrystusa?

Tomasz Teluk