Chrystus ma twarz uchodźcy, bezdomnego, ubogiego, homoseksualisty, czy transseksualisty. Tylko nie "PiSiora". Tolerancja tzw. "otwartych katolików" kończy się wtedy, kiedy dotyczy nielubianej przez nich partii politycznej.

W katoliku głosującym na Prawo i Sprawiedliwość Chrystusa nie ma. Nie widzą go również w polityku ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. Generalnie nie przepadają za pobożnością ludową, kultem tradycji, czy podkreślaniem ducha polskości nieodłącznie związanego z wiarą rzymskokatolicką. Tak jakby postkomunistyczna pedagogika wstydu dotyczyła nie tylko podejścia do Polski, ale również jej relacji z katolicyzmem. Ekologia w lewicowym duchu, a nie franciszkańskim, tęczowe Maryje, "które nie bolą", bo "tęcza nie obraża", miłość mylona z tolerancją. Kiedy twojej postawie biją brawa na salonach, a wydaje ci się, że to, co głosisz to nauka Chrystusa, to "wiedz, że coś się dzieje".

„Niech jak najszybciej opustoszeją te kościoły, w których Pan Jezus jest członkiem PiS-u, w których szczuje się heteroseksualistów na gejów. " - stwierdził jakiś czas temu Szymon Hołownia, odnosząc się do komunikatu Rady Biskupów Diecezjalnych, w którym hierarchowie wyrazili w oświadczeniu solidarność z abp. Markiem Jędraszewskim. Duchowni podkreślili, że modlili się za pierwsze ofiary ideologii LGBT.

Środowisko lewicowo - liberalne i tzw. katolicy otwarci usiłują pokazać, że to "moherowe berety" - jak niegdyś nazywano również elektorat PiS - cechuje pogarda. Tymczasem nie widzą belki we własnym oku.

"Około 10 tys. Polek i Polaków modli się i pości w nadziei na zwycięstwo PiS" - grzmiała we wrześniu "Gazeta Wyborcza", opisując akcję środowiska Radia Maryja pt: „Modlitwa i post w intencji zbliżających się wyborów”. Chociaż w akcji nie padły słowa o modlitwie w intencji wygranej partii Jarosława Kaczyńskiego, "Wyborcza" wie swoje. To o czymś jednak świadczy.

Wypowiedź abp. Stanisława Gądeckiego na temat tego, kogo mogą popierać katolicy wydawałaby się, że powinna być oczywista dla wszystkich. Warto ją skonfrontować z postulatami, jakimi kierują się partie i wyciągnąć wnioski.

„Katolicy powinni popierać programy broniące prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, gwarantujące prawną definicję małżeństwa jako trwałego związku jednego mężczyzny i jednej kobiety, promujące politykę rodzinną, wspierające dzietność, gwarantujące prawo rodziców do wychowania własnego potomstwa zgodnie z wyznawaną wiarą i moralnymi przekonaniami. W związku z tym katolicy nie mogą wspierać programów, które promują aborcję, starają się przedefiniować instytucję małżeństwa, usiłują ograniczyć prawa rodziców w zakresie odpowiedzialności za wychowanie ich dzieci, propagują demoralizację dzieci i młodzieży. Nie mogą się decydować na wybór kandydata, który wyraża poglądy budzące zastrzeżenia z punktu widzenia moralnego oraz ryzykowne z punktu widzenia politycznego” – zaznaczył przewdoniczący Episkopatu.

Jednak Szymona Hołownię i jego środowisko mierzi fakt, że jest "Msza z prezydentem, fotorelacja z klęczenia prezesa na Jasnej Górze, ideologiczne bzdury, jakie opowiada abp Jędraszewski, posty katolickich rozgłośni w intencji zwycięstwa PiS". Jego zdaniem "czas działać dla dobra mojego Kościoła (który kocham, i który jest moim domem) i dla dobra Polski (którą też kocham i też za swój dom uważam).".

Tylko co to de facto ich zdaniem znaczy?

"Kościół w Polsce jest w głębokim kryzysie. Lekarstwo, które oferuje mu na parę tygodni przed wyborami prezes PiS - zwarcie topniejących szeregów pod siłowym patronatem państwa - jest zaś czystą trucizną. Robienie z Kościoła sprzymierzeńca partii, zamykanie mu drogi na zewnątrz, zatrzaskiwanie go w twierdzy z politykierami PiS-u, wycinanie z jego DNA misyjności - to czysta herezja." - kontynuuje Hołownia

Wszelka instrumentalizacja Kościoła i wybiórcze traktowanie jego nauki jest działaniem szkodliwym zarówno dla samego Kościoła, państwa, jak i nas samych. Wyznawcy "pluszowego chrześcijaństwa", z frazesami o "Chrystusie w uchodźcy", zdają się nie widzieć, że stają się tacy, jak opisywani przez nich "członkowie PiS-u".

Nie potrafimy, bądź nie chcemy uderzyć się we własne piersi. To dotyczy każdej ze stron tego "polskiego piekiełka". Czym innym jest jednak ocena zjawiska, a czym innym bezkrytyczne przekonanie, że posiada się monopol na prawdę.

Prawu i Sprawiedliwości zarzuca się, że słowa nie idą w parze z czynami. Niech więc członkowie partii Jarosława Kaczyńskiego wezmą sobie do serca słowa z Ewangelii św. Łukasza.

"Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą." (Łk 12, 48b)

A my zajmijmy się również swoim ogródkiem, własną rodziną i środowiskiem, w którym żyjemy. I zróbmy sobie rachunek sumienia.

W lipcu 2017 roku podczas wydarzenia "Jezus na stadionie" o. John Bashobora poprowadził modlitwę dziękczynną, w której dziękował m.in. za Donalda Tuska. 60 tysięcy osób modliło się wówczas dziękując również za polityków, z którymi być może się nie zgadzają. Potraktowali poważnie słowa, by "w każdym położeniu dziękować".

"Jesteśmy błogosławieni. Dlatego jesteśmy winni szacunek każdemu człowiekowi, w każdej sytuacji życiowej, również w każdej fazie jego życia, od zaistnienia tego życia, poczęcia, aż do naturalnej śmierci" - apelował abp Henryk Hoser SAC

Bo Chrystus ma twarz nie tylko uchodźcy, Szymona Hołowni, bezdomnego, czy homoseksualisty. Chrystus jest również w znienawidzonym "PiSiorze", któremu niemal odmawia się prawa do wyznawania wiary. Bo prezydent ma prawo do uczestniczenia w Mszy Świętej, a prezes PiS w uroczystościach na Jasnej Górze - nawet jeśli się to niektórym nie podoba. A "po owocach poznamy", na ile to świadectwo ich wiary jest prawdziwe. 

KZ