Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Jakie wrażenia towarzyszyły Panu w czasie przemówienie Donalda Trumpa i czy spodziewał się Pan tak wielu pozytywnych treści adresowanych do Polaków?

Tadeusz Dziuba, poseł Prawa i Sprawiedliwości: To oczywiste, że serce rosło, gdy słuchało się z jakim entuzjazmem prezydent USA mówił o sensie naszej narodowej historii i współczesnym przesłaniu jakie z niej wynika dla naszej cywilizacji, cywilizacji grecko-łacińsko-chrześcijańskiej. Prezydent Trump mówił o tym nie tylko do nas, lecz przede wszystkim do zachodnich Europejczyków, w tym do ich tzw. elit, ale i do ludzi wychowanych w tej tradycji, a jednak ją lekceważących.

Niemniej opuszczałem Pl. Krasińskich ze szczyptą niedosytu, który wynikał z mylnego oczekiwania, że prezydent Trump zwróci się do Europejczyków jak polityk. Tymczasem przemówił jak przywódca - wskazał niezmienialne cele, na które muszą być zorientowane narody i państwa stworzone w ramach naszej cywilizacji. Środki do realizacji tych celów tylko zasygnalizował, również przez fakt przyjazdu właśnie do Polski. Wyraźnie powiedział zresztą dlaczego tak, a nie inaczej rozkłada akcenty.

Można posłużyć tu się odwołaniem Trumpa do słów bł. biskupa Kozala: „Od przegranej orężnej bardziej przeraża upadek ducha u ludzi”. Inaczej mówiąc, powiedział, że najważniejsze jest to czy chcemy bronić naszej cywilizacji, czy mamy taką wolę a jeśli tak - sposoby na to znajdziemy.

Swoją drogą odwołanie do słów polskiego biskupa pokazuje jak dobrze był przygotowany prezydent USA do przesłania, które kierował do Europejczyków, a także to jaką miał do tego determinację. W innym miejscu powiedział: „Historia Polski uczy nas, że obrona Zachodu nie zależy ostatecznie od pieniędzy, a od woli przetrwania narodu”.

Trump jasno stwierdził, że celami naszej cywilizacji są: Bóg, rodzina, indywidualna wolność i suwerenność narodowych państw. W wielu miejscach wystąpienia powracał do tego zasadniczego przesłania. Przypomnę jedną tylko frazę: „[…] w sercu naszego życia stawiamy wiarę i rodzinę, a nie władzę i biurokrację. Wszystko poddajemy debacie i kwestionujemy. Chcemy poznać wszystko, żeby lepiej poznać siebie. I przede wszystkim doceniamy godność życia każdej ludzkiej istoty, bronimy praw każdego człowieka i podzielamy nadzieję na życie w wolności tkwiące w każdej ludzkiej duszy”.

Pouczającym doświadczeniem jest widzieć, że ten, który tak otwarcie i bez wahania wzywa do obrony fundamentów naszej cywilizacji, był i jest zajadle atakowany przez tzw. elity krajów naszego kręgu. Konfrontacja tych bieda-elit z prezydentem Trumpem pokazuje ich zaprzaństwo.

Czy możemy liczyć na trwałe efekty wizyty prezydenta Trumpa w Polsce?

Trudno sądzić inaczej. Nie wątpię, że od popołudnia czwartkowego (6.07) ośrodki analityczne wielu państw i różnych globalnych korporacji studiują warszawskie przemówienie  Trumpa, rozszyfrowując kierunki polityki amerykańskiej czy też oceniając, jakie środki mogą być zastosowane do ich realizacji oraz proponując zastosowanie działań odpowiednich z punktu widzenia poszczególnych państw czy korporacji.

Zresztą już samo ogłoszenie wizyty prezydenta USA w Polsce i jej kontekst niewątpliwie ożywił ośrodki i białego, i skrytego wywiadu, na pewno państw europejskich. Kontekstem było oczywiście spotkanie prezydenta z grupą krajów Trójmorza jeszcze przed spotkaniem z krajami grupy G20. Moim zdaniem, decyzja o wizycie Donalda Trumpa w Polsce jasno sygnalizowała, że Amerykanie uważają kraje prawego skrzydła UE za swego potencjalnie priorytetowego partnera w Europie. Sygnalizowała krajom lewego skrzydła UE – zresztą nie pierwszy raz – że USA nie są na naszym kontynencie skazane na partnerstwo z nimi właśnie, że mają alternatywę i że z niej już korzystają. Nie tylko przez deklaracje, lecz przede wszystkim przez działanie Amerykanie mówią wprost: możemy zmienić geopolitykę Europy i to robimy.

Donald Trump, prezydent jedynego na świecie mocarstwa, nie musiał składać werbalnie politycznych deklaracji, bo je złożył działając. Przesunął do Polski i innych krajów prawego skrzydła UE tysiące amerykańskich żołnierzy, usytuował u nas amerykańskie dowództwo dywizyjne, przesyłał do Polski skroplony gaz oraz dał prezydentowi Polski i przywódcom krajów Trójmorza pierwszeństwo przed dotychczasowymi mandarynami Europy. Przemawiając w Warszawie ograniczył polityczne obietnice do minimum, a skoncentrował się na istocie naszych wspólnych trudności. Zaprezentował się tak, jak przystało przywódcy. Wzgardził rolą politycznego handlarza. To robi wrażenie. Nowalijki tej amerykańskiej strategii już są, a dojrzałe owoce będą we właściwym czasie.

Jakie szczegóły przykuły Pana uwagę w trakcie spotkania na Pl. Krasińskich?

Najpierw to, że prezydenta USA przedstawiła zgromadzonym na placu jego małżonka. To była demonstracja tego jaką rolę Donald Trump, właśnie jako prezydent mocarstwa, przywiązuje do roli kobiet. To była demonstracja pokazująca, że w naszej cywilizacji szanujemy i doceniamy kobiety. Zresztą później mówił o tym wprost: „Wspieramy kobiety, filary naszego społeczeństwa i naszego sukcesu”. Ta sekwencja pokazuje jak dalece było przemyślane publiczne wystąpienie prezydenta USA w Warszawie.

Niezwykle charakterystycznym passusem wystąpienia prezydenta Trumpa było odniesienie się do uporczywej i morderczej walki żołnierzy Armii Krajowej o przesmyk w Al. Jerozolimskich podczas Powstania Warszawskiego. Długo przywołał ten wątek, by zwieńczyć go tezą: „Ci bohaterowie przypominają nam, że Zachód został ocalony dzięki krwi patriotów, że każde pokolenie ma w tej obronie do odegrania swoją rolę, że każda piędź ziemi, każdy centymetr naszej cywilizacji jest tej obrony wart”. Odwołując się do heroizmu powstańców, powiedział nam, że można być herosem w walce o utrzymanie cywilizacji budowanej na fundamencie greckim, łacińskim i chrześcijańskim, tylko trzeba chcieć. W następnym zdaniu powiedział wprost: „Nasza walka w obronie Zachodu nie zaczyna się na polu bitwy; zaczyna się od naszych umysłów, naszej woli, naszych dusz”.

Obserwowałem zachowanie amerykańskiego prezydenta, którego znałem dotąd z migawek telewizyjnych. W tych migawkach – to moje indywidualne odczucie – jawił mi się jako postać zbyt teatralna. Na żywo nie miałem tego odczucia. Przeciwnie, odnosiłem wrażenie, że na swój własny sposób jest naturalny, a przez to sympatyczny.

Jaki był wydźwięk spotkania z prezydentem USA w kwestiach gospodarczych i jak będzie teraz przebiegać polityka amerykańska w odniesieniu do naszego regionu?

Stany Zjednoczone są wytworem naszej cywilizacji, więc jej obrona jest interesem egzystencjalnym tego państwa. Dla skutecznej zaś obrony musi mieć niezawodnych sojuszników w mateczniku tej cywilizacji, czyli w Europie. A od lat jest z tym problem. Wystarczy choćby przypomnieć szeroko rozpowszechniony anty-amerykanizm w krajach lewego skrzydła Europy, nawet w Wielkiej Brytanii. Do tego kwitnąco rozwija się związek Niemiec i Rosji, co zagraża gospodarczej i politycznej równowadze w Europie. Na to Amerykanie nie mogą sobie pozwolić. Wzmacnianie skrzydła prawego UE, a przy okazji budowanie nowej osi geopolitycznej Europy, jest w ich oczywistym interesie. Tym bardziej, że ta część Europy jest gospodarczo opóźniona, a więc dla amerykańskiej przedsiębiorczości jest perspektywicznym, dużym rynkiem. Dużym i terytorialnie, i demograficznie. Z drugiej strony większość krajów prawego skrzydła UE jest na tyle rozwinięta, że może wchłaniać technikę i technologię amerykańską, co oczywiście polepsza perspektywy gospodarczej kooperacji.

Moim zdaniem, interesy amerykańskie i interesy krajów Trójmorza, a przynajmniej większości z tych krajów, są względnie współbieżne, a to naprawdę niezła podstawa do zacieśniania kontaktów i minimalizowania ryzyka współpracy.

Dziękuję za rozmowę.