"Próby robienia z współczesnego Gdańska „wolnego miasta” są aberracją. To jest polskie miasto i takim pozostanie" - pisze na łamach portalu wPolityce.pl Stanisław Janecki.

 

Publicysta zastanawia się, o co tak właściwie chodzi z ponawianymi próbami ogłaszania Gdańska "wolnym miastem". "Można odnieść wrażenie, że zarówno za prezydentury Pawła Adamowicza, jak i po objęciu zarządu miasta przez Aleksandrę Dulkiewicz próbowano i próbuje się uczynić z Gdańska miejsce eksterytorialne. I to specyficznie eksterytorialne, bo jakoś nawiązujące nie tylko do „wolnego miasta”, ale bardziej do niemieckiej niż polskiej przeszłości. A przecież w ponadtysiącletniej swej historii Gdańsk był polski przez 645 lat, zaś niemiecki przez 338 lat, z czego 117 lat przypada na zabory (poczynając od drugiego rozbioru Rzeczpospolitej), które objęły także Gdańsk" - pisze.

Zdaniem Janeckiego niemiecka przeszłość Gdańska nie może być ani ukrywana, ani przesadnie eksponowana. Aberracją jest w jego ocenie czynienie z Gdańska "wolnego miasta", bo przecież jest to miasto zdecydowanie polskie - to tam zaczął się dramat II Wojny Światowej, na Westerplatte. "Barbarzyństwo w traktowaniu terenu Westerplatte niczym wielkiego śmietnika jest czymś niewyobrażalnym i nieakceptowalnym. I jeśli lokalne władze nic z tym nie robią, musi wkroczyć polskie państwo. Musi, gdyż stan obecny to nie tylko skandal i kompromitacja lokalnych władz, ale też psucie reputacji Polski" - pisze autor.

Tymczasem, relacjonuje publicysta, prezydent Aleksandra Dulkiewicz stanowczo dorzuca zajęcie się Westerplatte przez państwo polskie i określa to mianem... odrywania Gdańska od Polski. "To jest tak bezsensowne, ahistoryczne i nielogiczne, że nie sposób zrozumieć intencji Aleksandry Dulkiewicz" - pisze Janecki.

Autor wskazuje, że Muzeum II Wojny Światowej oraz Europejskie Centrum Solidarności muszą przedstawiać polską historię lat 1939-1945; nie mogą opowiadać o wojnie z perspektywy Paryża czy Rzymu, bo i polska rzeczywistość wojenna była nieporównywalna; skrajnie zbrodnicza, eksterminacyjna, okrutna i totalna. "Z Gdańska nie może płynąć ogólnikowy komunikat o wojnie w Europie, bo on jest nieprawdziwy i jest koronnym argumentem dla wybielaczy niemieckiej winy oraz poszukiwaczy polskiej winy" - wskazuje Janecki.

Janecki pyta też, dlaczego Europejskie Centrum Solidarności musi być "pretensjonalnie europejskie". Centrum rozmywa fakt, że "Solidarność" była czysto polska, że inspirowała innych. ECS powinno uczyć Europę i pokazywać jej polskie wzorce walki o wolność, a nie prezentować jakieś kompleksy względem Europy. "Węgrzy nie stworzyli żadnego „europejskiego centrum” dla upamiętnienia rewolucji 1956 r. i ofiar totalitaryzmu, który do rewolucji doprowadził. W Budapeszcie powstał po prostu Dom Terroru – na wskroś węgierski, a nie europejski. W Gdańsku wszystko musi być europejskie. Pewnie z głęboko zakorzenionej poprawności politycznej i strachu, żeby ktoś tego nie zakwalifikował jako przejawów nacjonalizmu. Tyle że to głupie, bezsensowne i przeciwskuteczne" - zaznacza autor.

Publicysta wskazuje wreszcie, że polskość Gdańska nie jest niczym wstydliwym, wprost przeciwnie. Wstydem napawa raczej działanie władz gdańskich, które do wszystkiego próbują doczepiać "europejskość". "A najbardziej szkodliwe jest całkiem otwarte promowanie koncepcji „wolnego miasta”. Wolnego od Polski i polskich obowiązków" - kończy publicysta.

bsw/wpolityce.pl