Obok emocjonującej walki prawyborczej w ramach Partii Republikańskiej, odbywa się nie mniej ciekawa walka wśród Demokratów. Z niemal namaszczoną przez media na fotel Prezydenta Hillary Clinton rywalizuje Senator z Vermont, Bernie Sanders. I mocno daje się we znaki byłej Sekretarz Stanu.

Wbrew oczekiwaniom wielu komentatorów, wyścig o prezydencką nominacje Demokratów, nie jest wcale jednostronny. Bernie Sanders traci do Hillary Clinton niecałe 200 delegatów (na ponad 4000 możliwych do zdobycia). Co prawda żona byłego Prezydenta wygrała w większej ilości Stanów, za to Senator z Vermont, co chwila zaskakuje zwycięstwem w jakimś ważnym miejscu. Clinton może liczyć na ponad 400 tzw. Super Delegatów, czyli tych niewyłanianych w prawyborach. Sanders, niepopularny w establishmencie może liczyć na poparcie tylko około 20 takich delegatów. Mimo to, ambitny polityk z Veromnt, spędza sen z powiek politykom Partii Demokratycznej.

American dream żydowskiego socjalisty

Bernie Sanders urodził się w 1941 w nowojorskim Brooklynie. Jego ojciec pochodził z małopolskich Słopnic niedaleko Limanowej. Podobnie jak matka Berniego, był pochodzenia żydowskiego. Wielu członków rodziny obecnego Senatora, zginęło w Polsce w czasie Holocaustu. W 2013 odwiedził miejscowość, z której pochodził jego ojciec. W czasie studiów Sanders związał się z ruchami lewicowymi. Był członkiem Młodzieżową Ligi Socjalistycznej (YPSl) i aktywnie działał w organizacjach walczących o prawa człowieka. W latach 60-tych i 70-tych brał udział w protestach przeciwko segregacji rasowej i interwencji wojsk USA w Wietnamie. Kilka razy bezskutecznie starał się o fotel Senatora z Vermont z ramienia marginalnych, lewicowych partii.

Prawdziwy przełom dla Berniego Sandersa przyszedł w 1981 roku.  Wygrał on wybory na burmistrza największego miasta Stanu Vermont, 40-tysięcznego Burlington, pokonując zaledwie 10 głosami urzędującego wtedy 5-kadencję na tym stanowisku konkurenta. Jako burmistrz dał się poznać, jako krytyk krajowej polityki Ronalda Reagana i propagator socjalizmu typu skandynawskiego. Jednak na plus można zaliczyć zrównoważenie budżetu miasta i rewitalizacje śródmieścia. 1991 roku został wybrany do Kongresu, jako „pierwszy wybrany socjalista od dekad” jak nazwał go The Washington Post. W kongresie krytykował obie partie, min. za ograniczanie praw obywatelskich (np. Patriot Act) i promowanie wolnego handlu (min. NAFTA). Mimo to z poparciem Partii Demokratycznej w 2006 r. został wybrany Senatorem ze Vermont.

Niespodziewana popularność

Kiedy Bernie Sanders w 2015 r. zdecydował się walczyć o nominację prezydencką Partii Demokratycznej nikt nie dawał mu większych szans. Miał on wtedy już 74 lata. Gdyby został wybrany, byłby najstarszym urzędującym Prezydentem USA. Jego poglądy zdecydowanie nie przystają do większości amerykańskiej opinii publicznej. Nie ma on szerokie zaplecza eksperckiego i dużego doświadczenia w administracji federalnej. Co nie mniej ważne, prawie nie ma wsparcia bogatych sponsorów, opierając swoją kampanie na fundraisingu internetowym. Ale co najważniejsze, tegoroczne prawybory wśród Demokratów miały być tylko formalnością dla Hillary Clinton. Tylko, że już 8 lat temu prawybory miały być dla niej formalnością, ale Pierwsza Dama przegrała wtedy z mało znanym i niedoświadczonym Senatorem z Illinois.

Sukces Sandersa ma źródła podobne do sukcesu Trumpa wśród Republikanów. Mówi on rzeczy, które dotychczas były nie do pomyślenia w głównym nurcie medialnym. Swój przekaz oparł na totalnej krytyce banków, jako źródła kryzysu finansowego. Poza opodatkowaniem instytucji finansowych i najbogatszych obywateli postuluje on także ograniczenie wolnego handlu, darmową wyższą edukację i służbę zdrowia. Podobnie jak w wypadku Donalda Trumpa, jego antyestablishmentowa retoryka, przyciąga szczególnie młodych, niezbyt zamożnych ludzi, których pensje, mimo rosnącego amerykańskiego PKB, stoją w miejscu a nawet realnie spadają. Od miliardera z Nowego Jorku różnią go tylko socjalistyczne przekonania, mniej agresywna retoryka i brak odniesień do nielegalnej emigracji.

Tak czy owak, Hillary Clinton

Bernie Sanders potrafi napsuć w tegorocznej kampanii krwi żonie Billa Clintona. Ale mimo faktu, że Senator z Vermont wygrywa z byłą Sekretarz Stanu w niektórych sondażach i w kilu kluczowych stanach, to mimo wszystko, to ona ma największą szansę na nominację Partii Demokratycznej. Hillary Clinton ma szczęście, że jest naprawdę silną kandydatką w swojej partii. Od kilku lat mówiło się, że Partii Republikańskiej brak silnych osobowości. I w tą wyrwę Republikanów wszedł Donald Trump. Za to Clinton od dłuższego czasu przygotowywała się do kampanii wyborczej. Zawczasu pozbyła się silnych kontrkandydatów w partii i zbudowała szerokie poparcie. Kto wie, czy gdyby nie ta determinacja byłej Pierwszej Damy, to czy u Demokratów nie powtórzyła by się historia z niespodziewaną dominacją antysystemowego kandydata. I czy w 2016 nie mielibyśmy pierwszego socjalisty w Białym Domu.

Bartosz Bartczak