Niewidomy chiński dysydent, który dokumentował przymusowe aborcje i inne przypadki łamania praw człowieka w Chinach, uciekł ze swego domu, w którym od ponad 1,5 roku przebywał w areszcie domowym - mówią obrońcy praw człowieka. PAP informuje, że Bob Fu, działacz na rzecz praw człowieka mieszkający w USA, powiedział agencji AFP, że Chen w niedzielę 22 kwietnia opuścił zwykle dobrze chroniony dom w miejscowości Dongshigu, a jego przyjaciele wywieźli go w bezpieczne miejsce, poza prowincję Szantung we wschodnich Chinach. Działacze zaprzeczyli również doniesieniom singapurskiego dziennika "Lianhe Zaobao", według którego w czwartek w nocy Chen pojawił się w amerykańskiej ambasadzie w Pekinie.


Kim jest ten niezwykły człowiek, który z prawdziwą „ślepą furią” walczy z chińskim reżimem polityki „jednego dziecka”? Rok temu media informowały szeroko o pobiciu działacza, który był nawet uznany prze wielu uznany za zmarłego. Pobicie było na tyle dotkliwe, że ofiary nie mogły o własnych siłach wstać z łóżek. Nie pozwolono im także na opatrzenie ran w szpitalu, ze względu na warunki aresztu domowego, w jakim przebywa małżeństwo. Chen Guangcheng naraził się władzom, gdyż dokumentował przypadki przymusowych aborcji, nawet u kobiet w zaawansowanej ciąży. O jego uwolnienie apelowała w 2010 roku amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton. Guangcheng kilka lat temu pozwał do sądu władze miasta Linyi. Według niego władza zmusza również kobiety do zabijania swoich nienarodzonych dzieci, natomiast członkowie rodziny, którzy pomagają kobietom urodzić w tajemnicy trzecie dziecko, są torturowani. Guangcheng pomógł w 2005 roku opublikować artykuł w "Washington Post" o Feng Zhongzia. Gdy odkryto, że Feng jest w siódmym miesiącu ciąży, władze porwały 12 członków jej rodziny. Głodzono ich i bito, aż kobieta oddała się w ręce władz. Gdy to zrobiła, została poddana aborcji i wysterylizowana. Kilka miesięcy temu działacza starał się odwiedzić znany aktor Christian Bale, którego kilka razy zapytał dlaczego strażnicy go nie chcą dopuścić do działacza. Oficerowie bezpieczeństwa zaczęli go jednak popychać. Następnie strażnicy śledzili przez ponad pół godziny samochód, którym poruszał się Bale wraz z ekipą CNN. „Chciałem tylko uścisnąć mu rękę i powiedzieć dziękuję oraz powiedzieć mu jaką jest inspiracją dla nas”. Miejmy nadzieję, że teraz będzie mógł to zrobić na wolności.


Łukasz Adamski