W niemieckim tygodniku Der Spiegel opublikowano raport długości 9 stron, w którym czytamy o dworze w Brukseli, jaki wokół siebie zbudować miał Martin Schulz. Miał zatrudniać osoby, które zamiast dla UE – pracowały dla niego. Jeden z nich został przez Schulza wysłany na rok do Berlina. Wszystko to na koszt podatników. Schulz miał z kolei nie zrezygnować z części wynagrodzenia, która mu nie przysługiwała, a zarabiał niemal 300 tys. euro rocznie – informuje wpolityce.pl.

Pięć lat temu Schulz miał zatrudnić Markusa Engelsa z wynagrodzeniem 5,2 tys. Euro. Ten jednak pracował w Berlinie, otrzymując 16 proc. dodatku za przebywanie z dala od kraju. Później awansował, stanowisko otrzymał bez rozpisania na nie koniecznego konkursu.

W 2014 Schulz miał m.in. otrzymywać dietę za uczestnictwo w sesjach Parlamentu Europejskiego, podczas gdy w trakcie kampanii wyborczej PE nie pracował.

Inge Gräßle z CDU, szefowa Komisji Kontroli Budżetowej PE, twierdzi, że nikt nie naginał zasad PE tak, jak on. Miał np. blokować śledztwo przeciw skorumpowanemu europosłowi z Rumunii.

SPD twierdzi jednak, rzecz jasna, że to kampania oszczerstw przeciw Schulzowi – mówi Katharina Barley, sekretarz generalna SPD. Tymczasem na Schulza zagłosowałoby obecnie (według sondażu przeprowadzonego dla ZDF), 49 proc. Niemców, na Merkel zaś tylko 38 procent.

dam/wpolityce.pl,Fronda.pl