Za czasów Benedykta XVI nadzieje na porozumienie Bractwa św. Piusa X, czyli lefebvrystów, z Rzymem były w pewnym momencie bliskie pewności. Oczywiście chodzi o subiektywne odczucie medialnego zjadacza chleba. Teraz wydają się bliskie zeru i trudno znaleźć dla nich jakiś punkt zaczepienia.

Obszerny wywiad z bp Fellayem opublikowany na łamach amerykańskiego dwumiesięcznika "The Angelus", dostępny także w polskim serwisie informacyjnym Bractwa, jest lekturą ogromnie smutną. Przy całej oczywistość postulatów odbudowywania w Kościele licznych elementów tradycyjnego myślenia i życia katolickiego, trudno zauważyć element autorefleksji w wypowiedzi przełożonego Bractwa. Tak jakby sytuacja tego instytutu była jak najbardziej właściwa, a nie niebezpieczna.

Poczynając od wspomnień z czasów "nielegalnej" konsekracji w roku 1988, które wydają się sielankowe, pełne radości, podczas, gdy powinny jednak być bolesne i dramatyczne, ponieważ otwierały nowe rany w Ciele Kościoła. I nie chodzi o to, by abp Lefebvre miał być piętnowany jako jedyny odpowiedzialny zaistniałej wtedy sytuacji. Bowiem dramat sakry podjętej bez zgody papieża, nawet przy założeniu "stanu wyższej konieczności" nie jest żadną radością. Nuta tych wspomnień wydaje się przygnębiająca i gorsząca. Co może być przyczyną tego dobrego samopoczucia?

Jeszcze bardziej zasmuca deklaracja bp Fellaya, sugerująca, że ponowny krok w postaci "nielegalnych święceń" nie byłby niczym nadzwyczajnym. Tak oto "stan wyższej konieczności" staje się "stanem zwykłej konieczności". Niestety, oto dobry przykład, jak inicjacja w nieprawe postępowanie łamie wewnętrzny porządek współodczuwania z Kościołem.

Załamanie tego współodczuwania widać w jeszcze jednym fragmencie wywiadu. Nie jest dobrze, gdy do praktyki i myślenia kościelnego wdziera się dialektyka, której dobrą ilustracją jest zdanko "im gorzej tym lepiej". A taka jest opinia bo Fellaya o sytuacji Kościoła – musi być jeszcze gorzej, żeby Kościół do nas wrócił. Jakby się bp Fellay nie zarzekał zachowuje się on jak wyrocznia Magisterium i Tradycji.

Tyle, że to magisterium Bractwa usztywnia się coraz bardziej. Od pół wieku zionie w nim czarna dziura, a będzie trudniej, a nie łatwiej. Rzeczywiście pojednanie "w słabości" jest możliwą opcją, ale czy można na tym budować Kościół. Zresztą oczekiwania Bractwa dotyczące odwołania Soboru, czy rezygnacji z jego niektórych ustaleń są tak daleko posunięte, że powstaje pytanie czy mogą być one w ogóle podjęte przez Kościół choćby w dyskusji. Lepiej by teologowie Bractwa zrobili, gdyby zaczęli czytać na nowo dokumenty Soboru i tych teologów tradycjonalistycznych, którzy pojednali się z Rzymem właśnie po ich lekturze.

Co więcej Bractwo mogłoby odegrać w Kościele rolę taką jak Towarzytwo Jezusowe w czasach kontrreformacji, tymczasem jednak zakopało swoje talenty w ziemi i woli licznych wiernych prowadzić po niepewnych drogach.

Tomasz Rowiński