Nowym ambasadorem Rosji w Mińsku będzie były oficer KGB i FSB. Na dodatek wcześniej delegowany przez Putina na szczególnie gorące odcinki. Ta nominacja sugeruje zaostrzenie kursu Kremla wobec Białorusi. Uwagę zwracają ostatnie komentarze Aleksandra Łukaszenki sugerujące wzrost zagrożenia dla Białorusi ze strony Rosji.

 

Nowym ambasadorem Rosji w Mińsku uczyniono Michaiła Babicza, byłego oficera KGB i FSB. Babicz reprezentował już interesy Putina w Czeczenii i na Powołżu (tutaj był ostatnio przedstawicielem pełnomocnym prezydenta). Jeszcze nie zdarzyło się w historii rosyjsko-białoruskich stosunków dyplomatycznych, by ambasadorem w Mińsku został siłowik. I to z dość ponurą reputacją. Babicz był żołnierzem elitarnej jednostki desantowej, potem przeszedł do KGB. Potem był i szefem korporacji Antej (produkcja broni rakietowej) i premierem Czeczenii (2002-2003). Putin ma do Babicza wielką słabość – wynikającą z historii. Otóż ojciec Babicza, pułkownik Wiktor Babicz był naczelnikiem Putina w rezydenturze KGB w Dreźnie w latach 80. XX w. Poprzedni ambasador Aleksandr Surikow był bardzo miękki wobec Łukaszenki. Jeśli Kreml chce zaostrzyć politykę wobec Mińska, to na pewno nie mógł tego zrobić z Surikowem. Putin wysyła człowieka, którego jeszcze nie tak dawno wysyłał do kraju, z którym Rosja prowadzi wojnę. Latem 2016 roku, Kreml szykował Babicza na stanowisko ambasadora w Kijowie. Rosjanie zachowywali się bardzo prowokacyjnie, publicznie ogłaszając nazwisko Babicza zanim jeszcze przyszła formalna zgoda z Kijowa. To wywołało furię Ukraińców – w efekcie nie wyrażono zgody na przybycie Babicza.

Nominacja Babicza nie oznacza jeszcze, że Putin zdecydował realizować na Białorusi scenariusz donbaski czy szykować pałacowy przewrót. Może wciąż jeszcze wykorzystać bogaty arsenał środków politycznych i ekonomicznych. A okazji nie będzie brakować. Przyszły rok to możliwe wybory prezydenckie. Trzeba też będzie niedługo ustalić ceny na gaz po 2019 roku. Ofiarą polityki Moskwy mogą też stać się zyski białoruskich rafinerii. Jedno jest pewne, Łukaszenka musi się liczyć z dużo twardszą polityką Moskwy. Prawdopodobnie coś na ten temat usłyszał od Putin podczas spotkania 19 czerwca, bo trzy dni później, podczas wizyty w obwodzie mohylewskim, ostrzegał miejscowych urzędników: „Jeśli coś zostało zaplanowane, musi być wykonane. Usprawiedliwieniem może być tylko śmierć. Jesteśmy na froncie. Jeśli nie przetrwamy tych lat, przegramy, to będzie znaczyło, że trzeba będzie wejść w skład jakiegoś innego państwo albo po prostu będą sobie o nas wycierać nogi. A nie daj boże, wywołają wojnę, jak na Ukrainie”. „Niepodległość i suwerenność to święte pojęcia i nie zamierzamy wchodzić w skład żadnych innych państw” – to z kolei komentarz szefa MSZ Białorusi Uładzimira Makieja. 2 lipca Łukaszenka oświadczył, że „Białoruś nie będzie wybierać między Zachodem a Wschodem. Nasze społeczeństwo wybiera niepodległość, pokój i partnerstwo. Wybieramy Białoruś”. Zaś 17 lipca, gdy stało się głośno o nominacji Babicza, Łukaszenka uderzył w rosyjskich siłowików. Oznajmił, odnosząc się do zarzutów Rosji ws. pośrednictwa Białorusi w omijaniu embarga na towary z Zachodu, że wwóz do Rosji towarów objętych sankcjami organizują rosyjskie firmy, za którymi stoją „ważni ludzie w mundurach”.

Warsaw Institute