Mija 39 lat od śmierci Stanisława Pyjasa, studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego związanego z opozycją. – Był to człowiek wybitnie inteligentny – mówi o swoim przyjacielu publicysta Bronisław Wildstein.

– Strasznie trudno mówić o najbliższym przyjacielu. To był wybitny intelektualista. Kończył wówczas polonistykę i studiował filozofię. Pisał pracę na temat Brunona Schulza. Analizował w tej pracy odmienność języka literackiego, filozoficznego i metaforycznego. Staszek miał zadatki na bardzo wybitnego intelektualistę, był człowiekiem piszącym poezję, zaczynał pisać prozę. Pisał dziennik, który jest wstrząsający. Byliśmy młodzi, on rok młodszy ode mnie. Gdy zginął, miał 24 lata – tak wspomina przyjaciela Bronisław Wildstein.

Stanisław Pyjas urodził się 4 sierpnia 1953 w Żywcu. W latach 1976-1977 spontanicznie włączył się w organizowanie protestów przeciwko represjom władzy wobec robotników z Radomia i Zakładów Mechanicznych Ursus. Współpracował z Komitetem Obrony Robotników. Jego ciało znaleziono 7 maja 1977 r. w bramie kamienicy przy ul. Szewskiej w Krakowie. Prokuratura umorzyła wówczas śledztwo, uznając, że zebrany materiał dowodowy „prowadzi do wniosku, że wyłączną przyczyną śmierci Stanisława Pyjasa był nieszczęśliwy wypadek spowodowany przez niego samego”.

Jak podkreśla Wildstein, Pyjas, mimo młodego wieku, był wybijającym się intelektualistą, o największym potencjale w środowisku uniwersyteckim. – Bez przerwy dyskutowaliśmy o wszystkim. Nie rozumieliśmy wtedy politycznych aspektów tego, co się działo, ale to, co się działo, miało dla nas aspekt moralny – mówi Wildstein.

Prokuratura stwierdziła, że znajdujący się w stanie „poważnego stanu nietrzeźwości” student potknął się o nierówności posadzki. „To spowodowało nieamortyzowany rękami upadek, utratę przytomności, obrażenia i krwotok, w wyniku którego nastąpiło zachłyśnięcie się i uduszenie” – stwierdzono w uzasadnieniu.

Ta wersja okoliczności jego śmierci była od początku niewiarygodna dla wszystkich, którzy znali Pyjasa. Wiedzieli, że interesowała się nim SB. Śmierć Pyjasa była impulsem do utworzenia w 1977 r. Studenckiego Komitetu Solidarności. Śledztwo wznowiono w 1991 r., a potem jeszcze kilkakrotnie podejmowano i umarzano z powodu niemożności wykrycia sprawców.

Prokuratura ustaliła, że Pyjas został śmiertelnie pobity.

- Uniemożliwiono nam zamieszczenie klepsydry. Pojawiły się informacje, że spadł ze schodów pijany, ale z tej wersji musiano się wycofać, bo zwłoki leżały zbyt daleko. Dla nas oczywistym było, by dać wyraz swojemu oburzeniu. Nie było wyboru, bo został zamordowany nasz przyjaciel – opowiada Wildstein.

– Wezwaliśmy do ich bojkotu (juwenaliów przyp.red.). Zrobiliśmy ulotki, osobiście je rozdawaliśmy, robiliśmy klepsydry. To było spontaniczne z naszej strony. Rozklejaliśmy te klepsydry i czytaliśmy na głos. Mówiliśmy, że został zamordowany Stanisław Pyjas, student. Wzywamy do żałoby, do zbierania się w tym miejscu gdzie został zamordowany by uszanować jego śmierć i nie bawić się. Udało mi się wedrzeć na trybunę gdzie wybierano najmilszą studentkę, złapałem za mikrofon. Chciała mnie złapać milicja, ale wyrwałem się i uciekłem. Ludzie zaczęli czytać klepsydry, Kraków wiedział, co się dzieje – opowiada Wildstein.

– Maleszka nie przyznał się do końca do tego, co robił. Naprawdę jego wyznanie w głównej mierze jest świadomie i totalnie zmistyfikowane. Przedstawia się nie tak, jak funkcjonował w rzeczywistości. Okłamuje na wielu poziomach. Był aktywnym agentem w okolicach PRL-u. To świadomie spreparowane pseudowyznanie (13 listopada w „Gazecie Wyborczej” ukazał się jego tekst pod tytułem „Byłem Ketmanem” – przyp. red.) miało go maksymalnie oczyścić. Rzeczywistość była bez porównania bardziej czarna. Miałem w ręku te materiały. Nie utrzymuję z nim kontaktu. To nie było rozliczenie – mówi.

gb/TVP INFO