Portal Fronda.pl : Mówi się od kilku dni, że strefa Schengen miałaby ulec drastycznym przemianom. Chodzi o wykluczenie z niej Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, a także państw Europy Południowej. Co sądzi pan profesor o tych doniesieniach?

Prof. Ryszard Legutko: Wciąż są to tylko pogłoski. Niepokojące jest jednak, że są one zgodne z tym, co dzieje się obecnie wewnątrz Unii Europejskiej. Za sprawą pani kanclerz Merkel Schengen zostało właściwie zrujnowane. Kanclerz zupełnie jednostronnie złamała zasady tego mechanizmu, wskutek czego pojawiło się mnóstwo imigrantów, o których niczego nie wiemy, a którzy krążą gdzieś po Europie. W Niemczech 40 proc. wszystkich przybyszów posiada taki status. Następuje teraz reakcja w drugą stronę. Pomysł, który kursuje jako pogłoska, mówi o tym, by zrobić takie mniejsze Schengen, poza którym znalazłaby się na przykład Polska. Dlaczego? Mamy już obowiązkowe przyjmowanie uchodźców przez kraje Unii Europejskiej. Gdyby powstało to małe Schengen, to uchodźcy, którzy znajdą się poza nim, mieliby utrudnioną możliwość przeniesienia się, na przykład, do Niemiec. Powstanie takiej mniejszej strefy Schengen byłoby bez wątpienia chuligaństwem politycznym. Na tyle jednak, na ile znam Unię Europejską i sposoby podejmowania decyzji przez instytucje europejskie, to uważam to za całkiem realne. Nie twierdzę, że tak się stanie, ale jest to do przeprowadzenia. Nie można tego wykluczyć. Trzeba zdawać sobie sprawę, że byłby to kolejny cios w Unię Europejską – i to kolejny cios wymierzony nie przez eurosceptyków, ale przez euroentuzjastów. To oni wyrządzają Unii Europejskiej największe szkody.

Gdyby rzeczywiście została wprowadzona taka mniejsza strefa Schengen, to jak rokowałoby to spójności Unii Europejskiej na przyszłe lata?

Fatalnie. Trzeba jednak pamiętać, że już teraz są w UE bardzo silne napięcia – i one jeszcze się zwiększą w konsekwencji kryzysu imigracyjnego. Euroentuzjaści robią wszystko, co się da, żeby zaszkodzić UE. To oni tworzą konflikty i napięcia przez swoją arogancką politykę. Korzystają z każdej okazji, żeby przeforsować swoje rozwiązania. Cała ta przymusowa relokacja imigrantów pozostaje w niezgodzie z traktatami, ale została przeforsowana. Jeżeli okaże się, że ma powstać jakieś małe Schengen, to powiedzą, że jest to tymczasowo, że jest zgodne z prawem… Zawsze znajdzie się jakieś uzasadnienie. Powtarzam: Nie mówię, że tak się stanie, ale gdyby tak było, to wcale bym się nie zdziwił.

W komentarzach sugeruje się niekiedy, że ewentualne wykluczenie Polski z tej małej strefy Schengen byłoby nie tylko sposobem na zatrzymanie w naszych granicach przymusowo tu rozlokowanych imigrantów, ale też formą swoistej kary dla Polski za „brak solidarności” z Niemcami i innymi państwami Zachodu.

Myślę, że ograniczenie strefy Schengen potwierdziłoby podział, który i tak już istnieje: na starą i nową Europę. Ci, którzy dołączyli do UE w ciągu ostatnich kilkunastu lat są traktowani jako członkowie drugiej kategorii. Nie mają zbyt wiele do powiedzenia; od czasu do czasu daje im się po prostu jakieś paciorki. Nie ma do nich zaufania; uważa się, że nie oddadzą się oni idei centralizacji UE. Wobec tego można byłoby wypchnąć ich jeszcze dalej na czas zwalczania kryzysu imigracyjnego… A przy okazji, jeżeli Polska z tym nowym rządem, który nie jest mile widziany, dostanie po nosie – to zawsze jest dla euroentuzjastów jakaś wartość dodana.

Wobec tak gruntownych przemian, które przechodzi teraz Unia Europejska, jaki rząd byłby dla polski lepszy: Prawa i Sprawiedliwości z bardziej twardym wobec Brukseli kursem, czy jednak rząd Platformy, uległy, poddany, we wszystkim pokorny?

Polska niewiele zyskała na tej pokorze. Dostaliśmy tylko paciorki. Gdy rozmawia się z naszymi kolegami niemieckimi czy francuskimi, to można usłyszeć: Czego wy chcecie? Mieliście przecież przewodniczącego parlamentu, macie przewodniczącego Rady Europejskiej, czego jeszcze chcecie? Jesteście doceniani. Z punktu widzenia realiów politycznych to są właśnie paciorki. Przewodniczący Buzek, przy całej mojej dla niego sympatii, znaczył niewiele. Niewiele znaczy, przy całej mojej dlań antypatii, przewodniczący Tusk. Dla Polski to żadna korzyść. Nie mamy ciągle żadnych narzędzi. Niczego nie udało nam się przeforsować, nie zostały zrealizowane żadne nasze interesy. Ani energetyczne, ani polityczne, ani strategiczne – nic. Startujemy teraz ze znacznie niższego pułapu, niż Platforma w 2007 roku. Wówczas politycy europejscy wiedzieli, że Polska jest krajem niełatwym, że nie da się tak od razu zrobić z nią wszystkiego. Trzeba może coś dać, negocjować… Wiedziano, że Polacy istnieją. Przez ostatnie osiem lat było inaczej. Polska nie zaistniała jako kraj, który wchodzi do gry i z którym trzeba się liczyć. Teraz każdy opór ze strony polskiego rządu będzie traktowany jako oburzający. Dotąd byliśmy taką paprotką. Będą teraz pytać: Jak to, ta paprotka się odzywa? Ona czegoś chce? To nie do pomyślenia! Nie będzie to łatwy okres, ale trzeba mozolnie wsadzać stopę między drzwi i próbować odbierać terytoria, tak, żebyśmy znowu się liczyli. Gdy przywódcy europejscy będą dokonywać kalkulacji politycznej, muszą mieć świadomość: Aha, jest jeszcze Polska, z którą trzeba coś załatwić. Polityka uległości nigdy nie jest skuteczna, odkąd istnieje świat. Gdyby było inaczej, można by się zastanawiać… Chyba, że zadowalają nas paciorki. Mam nadzieję, że nie, że jesteśmy krajem na tyle dojrzałym, iż potrafimy odróżnić paciorki od realnej politycznej waluty.