To było jak zderzenie z pociągiem – wspomina pierwsze dni po usłyszeniu diagnozy Tomasz Kalita, polityk SLD. U byłego rzecznika Sojuszu lekarze wykryli wielopostaciowego glejaka, czyli nowotwór złośliwy mózgu. - To niesamowite, jak takie rzeczy przewartościowują życie człowieka – mówi Kalita w wywiadzie dla Polsat News.

Wszystko zaczęło się 30 maja. Wracając z jednego ze spotkań partyjnych na Śląsku nagle zemdlał. Trafił do szpitala. Po kilku dniach nadeszła diagnoza: guz mózgu. Na szczęście był operacyjny. Wycięto go kosztem niedowładu w lewej ręce i nodze.

Jak mówi polityk SLD - jest na samym początku swojej walki, jednak w tej pomaga mu wiara:

Najtrudniejsze były pierwsze dni po poznaniu diagnozy. - W tym momencie bardzo pomogła mi wiara i pozytywne myślenie. To był klucz, organizm się uruchomił. Wszystko zaczęło się przewartościowywać. Zacząłem myśleć o tym, co bym zrobił, gdybym np. za dwa tygodnie wyszedł ze szpitala. Człowiek nabiera niesamowitej ochoty na życie. Marzy, by znów napić się kawy, wyjść na spacer z psem, po prostu iść w stronę słońca, życia. Nic nie ma większego znaczenia - opowiada.

Omdlenie i trafienie do szpitala Tomasz Kalita traktuje jako interwencję Boga:

"Organizm sygnalizował, że dzieje się coś złego mniej więcej dwa miesiące przed tym, gdy trafił do szpitala. Bolała go głowa i czuł się zmęczony. - Brałem wtedy zwykłe proszki. Teraz przestrzegam: warto się badać, konsultować się lekarzem. Trudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdybym nie dostał tego ataku, tylko guz dalej by się rozwijał. To był palec Boży, szczęście w nieszczęściu – zaznacza."

dam/PolsatNews.pl