Dzisiejsza konwencja partii Zbigniewa Stonogi to czysta formalność. Biznesmen od miesięcy ogłaszał, że wejdzie do polityki, więc w końcu musiał to zrobić. Samo wydarzenie pewnie okaże się jakimś medialnym sukcesem – pojawią się relacje w serwisach informacyjnych, może też Stonoga znowu zabłyśnie czymś widowiskowym. Klaka podczas imprezy jest pewna. Spontaniczni niczym hejterzy Ewy Kopacz klaskacze pojawiają się przecież wszędzie tam, gdzie Zbigniew Stonoga występuje publicznie. Byli nawet na marszu 11 listopada zeszłego roku, choć działo się to długo przed ujawnieniem akt afery taśmowej i biznesmen nie był szerzej kojarzony z niczym, poza filmikiem „Wyp... chamie”. Natomiast szanse na odegranie przez partię Stonogi większej roli w polskiej polityce są raczej mizerne.

Zbigniew Stonoga zdobył pewną popularność, ale to popularność gwiazdki internetu, a nie polityka. Lajki nie muszą się przekładać na głosy, inaczej w drugiej turze wyborów prezydenckich mielibyśmy pojedynek Gangu Albanii ze Spiderdogiem Sylwestra Wardęgi. Jeśli Stonoga jest nastawiony na długi marsz i będzie stopniowo modyfikował wizerunek zależnie od potrzeb (a to jest możliwe, bo właśnie ogłosił, że przestaje używać wulgaryzmów), to obecna rozpoznawalność może w przyszłości zaprocentować. Na razie jednak w starciu z Pawłem Kukizem o głosy wkurzonych na wszystko większe szanse ma były lider „Piersi”.

Pytanie jednak, czy Zbigniew Stonoga rzeczywiście walczy o wejście do parlamentu czy po prostu jego zadaniem jest robinie hałasu i rozsiewanie wrzutek medialnych. Rozsiewa je przecież cały czas. Ostatnio ogłosił, że Andrzej Lepper nie popełnił samobójstwa, ale został zamordowany. Nie jest to zbyt odkrywcze stwierdzenie, bo wielu znajomych Leppera twierdziło tak od samego początku i sporo na ten temat napisano (w taki sam sposób pokazano zresztą śmierć lidera Samoobrony w filmie „Służby specjalne”, a nic nie przebija się do zbiorowej świadomości równie silnie, jak scena z filmu). Jednak Stonoga rzeczy bardzo trudne do sprawdzenia (środek zwiotczający mięśnie we krwi zabitego), ale teoretycznie możliwe miesza z oczywistymi idiotyzmami. Przykładem tego drugiego jest jego twierdzenie, że tuż przed śmiercią Andrzej Lepper dostał od pewnego Białorusina kasetę z nagraniem ze Smoleńska. Plątanie sprawy zabójstwa byłego wicepremiera z katastrofą z 10 kwietnia zamiesza w głowach osobom słabo zorientowanym, może też nawet kierować na fałszywe tory ewentualne przyszłe śledztwo. I pewnie o to chodzi.

A tak zupełnie przy okazji Stonoga puścił w ten sposób w obieg informację, że Lepper miał z Białorusinami jeszcze lepsze relacje niż te, którymi się chwalił. To już przynajmniej drugi raz, bo komentując sprawę dla autorów reportażu „Śmierć Andrzeja Leppera” wyemitowanego w TVP w 2012 r. Stonoga wspominał wręcz coś o szpiegowaniu na rzecz sąsiada zza Buga. Jeśli ktoś chce wiedzieć, jak można coś powiedzieć „żeby było powiedziane, ale żeby nie mówili, że to ja powiedziałem”, powinien tę wypowiedź Zbigniewa Stonogi zobaczyć. Po co biznesmen robi takie wrzutki? Chciałbym to wiedzieć.

Krótko mówiąc, z osiągnięciem swojego celu, cokolwiek nim jest, Zbigniewa Stonoga może mieć duże problemy. To zresztą kwestia nie tylko wizerunku i wyskokowego stylu działania. Stonoga przez dłuższy czas robił co chciał, ale ostatnie kłopoty jego samego (prawomocny wyrok), jak i jego doradcy Piotra Tymochowicza (przeszukanie mieszkania, publiczna informacja, że sprawa ma związek z pedofilią) mogą wskazywać, że działania biznesmena zdenerwowały kogoś równie wpływowego jak ci, którzy za nim stoją. A to nie jest dla Stonogi dobra wiadomość.

 

Jakub Jałowiczor