W porównaniu do okresu PRL w edukacji historycznej mamy i postęp, i regres. Postęp jest widoczny przede wszystkim w możliwości omawiania tematów wcześniej zakazanych (nieobecnych). Nastąpił też ogromny postęp edytorski, merytoryczny i metodyczny w zakresie podręczników i różnego rodzaju pomocy dydaktycznych. Z drugiej jednak strony nastąpił regres. Uległa zmniejszeniu liczba godzin nauczania historii mimo wieloletnich protestów środowisk nauczycielskich i dydaktyków historii. Niefortunna realizacja reformy szkolnej poprzez trzyletnie moduły doprowadziła do trzykrotnego, powierzchownego przyswajania treści historycznych. Wreszcie ostatnia zmiana wprowadzona przez minister Katarzynę Hall, polegająca na zakończeniu de facto nauczania historii w klasie pierwszej szkoły średniej, niesie poważne zagrożenia. Psychologia rozwojowa stwierdza, że pełną dojrzałość intelektualną osiąga człowiek po szesnastym roku życia. Akurat wtedy, gdy większość uczniów przestaje mieć styczność z historią.


Również w pisaniu podręczników nie wszystko jest w porządku. Już w latach 80. Andrzejowi Szcześniakowi udało się wprowadzić do swojego podręcznika kilka spojrzeń alternatywnych dotyczących Powstania Warszawskiego, Katynia, stosunków polsko-rosyjskich i polsko-niemieckich. Dziś ponownie się od tego odchodzi. Sprawa odpowiedzialności za Katyń stała się na szczęście jednoznaczna. Ale czy to była zbrodnia przeciw ludzkości, czy nie, już dla niektórych polityków nie jest pewne. O ocenę wybuchu i znaczenia Powstania Warszawskiego też warto na lekcjach się spierać. Tymczasem coraz bardziej wydawcy i autorzy podręczników chcą być poprawni politycznie. Na przykład mówi się o repatriacji (?) ludności polskiej ze Wschodu, gdy dla większości była to od wieków ziemia ojczysta, a równocześnie przyjmuje się terminologię niemiecką o "wypędzeniu" Niemców na Zachód. "Repatriacja" i "wypędzenie" to są terminy językowe o zupełnie innej konotacji treściowej i innym ładunku emocjonalnym. Dotyczy to również skomplikowanych stosunków polsko-żydowskich. Autorzy, obawiając się epitetu antysemity, przedstawiają dość jednostronne poglądy w tych sprawach.


Jaka jest efektywność nauczania historii, trudno wnioskować na podstawie egzaminów gimnazjalnych i maturalnych, które dają w tym zakresie wiedzę szczątkową. Z prowadzonych przeze mnie interwałowo od 35 lat badań nad świadomością historyczną (ostatnie w 2007 r. na próbie ogólnopolskiej około 15 tys. uczniów) wynika, że w ciągu tego okresu nie zmniejszyło się wśród uczniów gimnazjów (wcześniej uczniów klas ósmych szkół podstawowych) i liceów zainteresowanie historią i wynosi ono 25-30 proc. wśród badanych populacji. Natomiast pogorszyła się znajomość faktów prostych, znajomość postaci historycznych, a szczególnie historycznych twierdzeń o dużym stopniu ogólności.



Historia bliska
Narracja makrohistoryczna jest z konieczności nasycona wielką ilością nieznanych wcześniej uczniowi pojęć i figur stylistycznych. Nawet opis faktów prostych i przywoływanie postaci jest przeważnie uczniom obce i dalekie. Natomiast narracja mikrohistoryczna jest szczególnie dla młodzieży młodszej, ale nie tylko, bardziej bliska, konkretna i zrozumiała. Ogromną zaletą mikrohistorii jest to, że pozwala na przyjazną współpracę nauczycieli i uczniów. Dostarcza im wiele radości i satysfakcji. Wreszcie mikrohistoria pozwala uczniom na pracę quasi-naukową lub autentycznie naukową. Umiejętnie pokierowani potrafią z zaangażowaniem przeprowadzać wywiady z członkami swych rodzin i innych osób, zbierać lub tworzyć dokumentację pisaną i wizualną materialnych zabytków historycznych, wyszukiwać materiały i przedmioty wśród staroci. Jednym słowem, gromadzić nowe źródła historyczne lub je wywoływać.
 (...)



Symbole są ważne
Jednakże mikrohistoria nie może być samoistna. Wcześniej, równolegle lub później, musi być podbudowana przez makrohistorię. Makrohistoria dostarcza wiedzy bardziej ogólnej, pokazuje procesy historyczne o dużej skali czasowej i przestrzennej, tworzy też lub odtwarza mity i symbole (znaki) historyczne powiązane ze światem wartości. Wszystko to, w połączeniu ze znajomością pojęć historycznych, a równocześnie poparte pamięcią i wyobraźnią historyczną, sprzyja zarówno myśleniu historycznemu, jak i kształtowaniu postaw prospołecznych.
W mikro- i makrohistorii symbole odgrywają bardzo istotną rolę, czasem powstając w sposób zupełnie przypadkowy. Tak np. w 1945 roku we Wrocławiu zaczęto malować tramwaje zamiast na beżowo, jak było wcześniej, na niebiesko. Już po kilku latach młoda wtedy Maria Koterbska zaśpiewała piosenkę "Mkną po szynach niebieskie tramwaje". Ten przebój i te tramwaje stały się jednymi z pierwszych symboli rodzącego się lokalnego, wrocławskiego patriotyzmu, który powoli zwyciężał nostalgię po utracie Lwowa, traumę bezdomnych po Powstaniu warszawiaków i wracających z przymusowej pracy, a także przybyszów z "centrali", jak wtedy mówiono o Mazowszu, Małopolsce i Wielkopolsce.
W Bydgoszczy od wielu lat istnieje konflikt o miejsce posadowienia pomnika Walki i Męczeństwa Ziemi Bydgoskiej na Starym Rynku. Wydaje się, że proponowane ostatnio lekkie przesunięcie go w stronę ratusza jest najlepszą drogą do zlikwidowania konfliktu między tymi, którzy uważają, że właśnie tam, w miejscu rozstrzeliwań trzeba czcić pamięć naszych bohaterów, jak i tymi, którzy przedkładają funkcje rekreacyjno-rozrywkowe tego placu.


Często walka realna jest również walką w sferze symbolicznej. W Warszawie przez prawie pół wieku mieliśmy do czynienia w sferze symbolicznej z rażącą nierównowagą. Od 1947 roku istniał pomnik Bojowników Getta, a dopiero w połowie lat 80. powstał pomnik Powstańców Warszawy. Przez lata trwała symboliczna walka o Katyń. Stawiano i burzono Krzyż Katyński na cmentarzu Powązkowskim. Zarówno stawianie, jak i burzenie krzyża odbywało się tylko nocą. Zawsze też byli to "nieznani" sprawcy.


Po wieloletnich dziwnych perypetiach, zarówno w czasach PRL, jak i III RP, dopiero dzięki determinacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego i grupy byłego posła Jana Ołdakowskiego udało się w ciągu dwóch lat stworzyć nowoczesne w formach pracy Muzeum Powstania Warszawskiego. Kto je odwiedził, wie, jak wielką ma ono wartość poznawczą, symboliczną i emocjonalną.


Niestety, w ostatnich czterech latach niekorzystne sytuacje znów zaczynają się powtarzać. Stworzony przez wiceministra Tomasza Mertę (zginął w Smoleńsku) i jego zespół projekt instalacji w Pałacu Saskim Muzeum Historii Polski został anulowany, a nowy projekt nowoczesnej bryły tegoż muzeum, zlokalizowany nad Trasą Łazienkowską, długo pewnie będzie czekał na realizację ze względu na międzynarodowy kryzys ekonomiczny.
Natomiast w 2013 roku zostanie otwarte - i słusznie - Muzeum Historii Żydów Polskich, na które - też słusznie - prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz dołożyła 100 milionów złotych. Tylko dlaczego nie ma między tymi inicjatywami elementarnej równowagi? Czy to jest wina mniejszości narodowych, czy władz i kręgów opiniotwórczych Polski? Myślę, że to drugie.


Jak ważne są symbole, świadczą też wydarzenia po katastrofie smoleńskiej. Pod Ossowem, z inicjatywy prezydenta Bronisława Komorowskiego, postawiono pomnik bezimiennej grupie poległych strzelców rosyjskich atakujących w 1920 roku Warszawę. Zmarłym z pewnością należy się godziwy pochówek, niezależnie od tego, w jakiej sprawie ginęli. Pomnik zrealizowany bez konkursu przez Marka Moderaua przedstawiał dwadzieścia kilka nagrobków, z których wystają sztyki bagnetów skierowane w stronę Warszawy. Nad całością dominuje jako element centralny wielki krzyż prawosławny. Pomnik wywołał taką kontrreakcję, że z uroczystego otwarcia z udziałem najwyższych władz musiano zrezygnować.

 

Kilka pism tzw. mainstreamowych uznało to za objaw zdziczenia protestujących. Natomiast piszący negatywnie o pomniku podkreślali fałsz zawarty w przesłaniu tego dzieła. Ci, którzy są tam pochowani, nie walczyli w obronie krzyża, lecz przeciw niemu. Oficjalną ideologią bolszewików był od początku ateizm oraz walka z prawosławiem, katolicyzmem i innymi religiami. Pomnik został zaaranżowany w stylu sowieckim. Pamiętam, jakim szokiem był dla mnie na cmentarzu Armii Czerwonej w Bornem Sulinowie widok grobu sołdata z wystającą cementową ręką trzymającą pepeszę. Tak więc w obydwu tych "dziełach" walka trwa jeszcze po śmierci. Autor pomnika żołnierzy sowieckich w Ossowie poprzez swe dzieło dał fałszywy przekaz symboliczny, a jednocześnie wykazał słabe zakorzenienie w kulturze polskiej i europejskiej. O sponsorach zamilczę, bo być może "dzieła" nie widzieli wcześniej, a po całej awanturze kazali bagnety na nagrobkach upiłować.

 

PSaw/naszdziennik.pl