To i tak optymistyczne dane, które pojawiają się w najnowszym raporcie narodowego operatora – Polskich Sieci Energetycznych. Już rok temu prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej oceniał, że z prawdopodobieństwem wynoszącym 80 proc. w naszym kraju już w 2018 r. może zabraknąć prądu.

Kiedy blackout?

Przestarzała infrastruktura, częste awarie, brak przygotowania na zmienne warunki klimatyczne, powodują, że przerwy w dostawach prądu są nieuniknione. Aby się ubezpieczyć na nieprzewidziane okoliczności w polską energetykę należy zainwestować co najmniej 100 mld złotych. Oprócz remontów sieci przesyłowych konieczne są nowe bloki wytwórcze, bo stare będą stopniowo wycofywane.

Zapaść w energetyce wieszczą także firmy inwestycyjne. Analitycy Haitong Bank negatywnie ocenili perspektywy wszystkich działających w naszym kraju firm z branży energetycznej. Powodów jest wiele, ale wspólnym mianownikiem są wieloletnie zaniedbania w tej branży. Finansiści negatywnie oceniają wpływ europejskiej polityki klimatycznej na nasz kraj oraz ryzyko wynikające z przerzucenia kosztów funkcjonowania górnictwa na firmy energetyczne.

To wszystko wiadomo nie od dziś, ale sęk w tym, że rządzący przyjęli taktykę odkładania niewygodnych reform w nieskończoność przy słusznym skądinąd założeniu, że trudy restrukturyzacji spadną na ich następców. Na przykładzie energetyki widać jednak w jaki sposób rząd PO-PSL dbał o naszą suwerenność, tu: energetyczną, kwestie obecnie tak bardzo wyszydzaną w postępowych kręgach.

Lata zaniedbań

Rząd, który przez lata kreował się na zespół wybitnych fachowców, z jednej strony zaniedbał fundamentalne inwestycje w energetyce, z drugiej zaś przerzucał duże sumy do kieszeni swoich totumfackich. Przykładem może być choćby inwestycja w siłownie jądrową. Mimo, iż od co najmniej 7 lat wiadomo, że elektrownia ma powstać, do dziś nie wybrano nawet jej lokalizacji, co nie przeszkadzało wypłacać prezesom powołanych do tych spółek, milionowych pensji.

Jednocześnie zupełnie nie dbano o interesy naszego kraju na arenie międzynarodowej. Europejska polityka klimatyczna była pisana pod dyktando Niemiec i Francji, które same korzystając z technologii bezemisyjnych. Powyżej wymienione państwa poprzez instytucje Unii Europejskiej uchwaliły dodatkowe opłaty na spalanie paliw kopalnych. W efekcie tych zabiegów ceny energii w Polsce są trzykrotnie wyższe niż w Niemczech, mimo znacznie niższych kosztów pracy w naszym kraju.

Zarabiamy mniej niż Niemcy, jednak za prąd płacimy krocie, bowiem energetyka węglowa jest obłożona dodatkowymi podatkami. Rząd Platformy godził się jednak na te zapisy, doskonale wiedząc, że energetyka odnawialna w naszym kraju jest nieefektywna i może zaspokoić jedynie do 10 proc. naszego zapotrzebowania na energię elektryczną.

Odzyskać suwerenność

Obecnie bezpieczeństwo energetyczne Polski wisi na włosku i może być już tylko gorzej. Dochodzi już do tego, że w krytycznych momentach musimy kupować energię od naszych sąsiadów! Zeszłego lata uratował nas zakupu prądu od Ukrainy, Szwecji, a w przyszłości – od Litwy. Wszystko w warunkach posiadania własnego, taniego surowca energetycznego, jakim jest węgiel kamienny, który gwarantuje nam to, że Polska obok Danii jest najbardziej samodzielnym energetycznie krajem Unii Europejskiej.

Logika inwestycji w energetyce jest prosta. Ponieważ Polska rozwija się dynamicznie, będziemy potrzebować coraz więcej prądu. Należy go więc pozyskiwać z wszystkich możliwych źródeł, tak aby zapewnić bezpieczeństwo dostaw. Oprócz utrzymywania przemysłu węglowego – gwaranta naszej energetycznej niezależności, powinniśmy inwestować w pozostałe rodzaje wytwarzania energii: źródła odnawialne czy energetykę jądrową.

Aby jednak projekty były opłacalne, konieczne są określone warunki inwestycyjne. Prowadzona za czasów PO „dekarbonizacja” gospodarki była działaniem na szkodę państwa. To był jeden z kosztów, który Polacy ponosili w zamian za polityczne poparcie europejskich salonów dla ekipy Donalda Tuska.

Tomasz Teluk