Badanie zostało przeprowadzone przez UCLA’s School of Public Health; zaprezentowane zostało na konferencji w Atlancie w stanie Georgia. Okazuje się, że ponad 10 proc. osób, które występują w filmach pornograficznych, jest bitych lub ranionych w czasie nagrań. 75 proc. z tych osób to kobiety. Z kolei 14 proc. aktorów filmów porno jest zmuszanych do aktów seksualnych, których nie chcą podjąć z własnej woli.

Co więcej, prawie 24 proc. z przebadanych aktorów pornograficznych cierpi na choroby weneryczne. Co trzeci respondent (lub respondentka) przyznaje, że stosował w ciągu ostatnich trzech miesięcy narkotyki inne niż marihuana, którą paliło w tym okresie aż 59 proc. akorów i aktorek porno.

Shelley Lubben, była aktorka filmów pornograficznych, uważa, że badanie tak naprawdę zaniża poziom nadużyć, jakich dopuszczają się filmowcy wobec kobiet. Zapewnia, że chociaż „tylko” nieco ponad 10 proc. osób doznaje podczas nagrań poważnych fizycznych obrażeń, to zdecydowana większość jest bita lub w inny sposób maltretowana. Chodzi tu o „wiązanie, kopanie, uderzanie w twarz” czy de facto gwałcenie przez kilka osób z rzędu.

Według Lubben gdyby także te formy fizycznego znęcania się nad aktorami zostały wzięte w badaniu pod uwagę, to należałoby mówić nie o 10 proc. osób, ale o 90 proc. Rzeczywiście: badanie przeprowadzone na ten sam temat w 2010 roku i opublikowane w "Violence Against Women" wykazało, że aż 88,2 proc. aktorek pornograficznych jest fizycznie maltretowana. Wzięto wówczas pod uwagę po prostu więcej brutalnych praktyk, w tym takich, o jakich wspomina Lubben.

Niech więc każdy, kto ogląda pornografię zada sobie pytanie: czy chcę być odpowiedzialny za cierpienie tych kobiet? Oczywiście można się tłumaczyć, że większość z nich nie jest zmuszana do udziału w filmach porno – choć to z pewnością nie do końca prawda. Jednak nawet jeżeli wszystkie kobiety występowałby w nich dobrowolnie, to czy jest uzasadnione moralnie - abstrahując nawet od jasnej nauki Biblii - wykorzystywać ich słabość psychiczną, uzależnienie od alkoholu i narkotyków, by czerpać seksualne podniecenie z ich skrajnego upodlenia? Niech każdy odpowie sobie na to pytanie we własnym sumieniu.

Kwestia ta nabiera ponadto dodatkowego wymiaru w związku ze sprawą prof. Chazana. Mianowicie świetnie pokazuje niebywałą hipokryzję ludzi, którzy są zwolennikami aborcji, rozumianej jako "prawo kobiety". Otóż gdy chodzi o zabicie dziecka gwoli rzekomego "dobrostanu psychicznego" - nie mają nic przeciwko, oskarżając zarazem pro-liferów o skrajny wręcz brak empatii. Gdy należy z kolei chronić kobiety przed perfidnym wykorzystaniem ich upadku - wolą milczeć i przyzwalać na pornografię. Wówczas "dobrostan psychiczny" aktorek filmów porno musi ustąpić ich niemoralnej żądzy. Oto współcześni "obrońcy kobiet".

fronda.pl/life site news