Historię Pani Janiny przedstawił dzienniklodzki.pl.

Przypadek Janiny Lach, mieszkanki Białej koło Zgierza, uchodzi za jeden z największych cudów, który miał miejsce w Częstochowie, przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Wszystko zaczęło się w latach 70. Janina miała 19 lat, gdy zachorowała. - Zaczęłam tracić przytomność, czułam, że moje nogi robią się bezwładne - wspomina. - Jeszcze dziś słyszę diagnozę lekarzy: pierwszy rzut stwardnienia rozsianego. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak straszna to choroba. Żyła tak jak wiele dziewczyn w jej wieku.

Wyszła za mąż za Waldka. Urodziła się Ewa, potem Adam. Mieszkali wtedy w Łodzi. Jednak choroba zaczynała dawać znać. - Po kolejnym rzucie choroby nie wróciłam już do pracy w biurze łódzkiego MPK. Dostałam pierwszą grupę inwalidzką, zaczęłam chodzić o kulach - mówi pani Janina. W tym czasie odszedł od niej mąż. Ewa miała dwa lata i osiem miesięcy, a Adam rok. - Zostałam z nimi sama, a z każdym miesiącem stan mojego zdrowia był coraz gorszy - opowiada pani Janina. - Posłuszeństwa odmawiały nie tylko nogi, ale i ręce. Coraz gorzej widziałam, przestały pracować jelita. Zdałam sobie sprawę, że ostrzeżenia lekarzy się sprawdzają. Mówili, że powinnam się cieszyć, że jeszcze chodzę, a nie powinno to trwać długo. Będę kilka lat leżeć w łóżku i czekać na śmierć. Lekarstwa na tę chorobę nie wynaleziono. Miałam świadomość, że gdy stwardnienie rozsiane zaatakuje rdzeń kręgowy, to ze mną koniec. Ale ja chciałam żyć, dla dzieci! To mnie trzymało przy życiu. Marzyłam, by zostać z nimi jak najdłużej. Oprócz babci, nie miałam rodziny. Wiedziałam, że po mojej śmierci Ewa i Adam trafią do domu dziecka.

Przyśniła mi się Matka Boska. Zima w styczniu 1979 roku była mroźna, ze śnieżnymi zaspami. W którąś z takich mroźnych styczniowych nocy Janina Lach miała sen. Przyśniła się jej Matka Boska. Stanęła przed nią i powiedziała: - Przyjedź do mnie, na Jasną Górę! - Janina Lach zapewnia, że wcześniej nie wierzyła w sny. Jednak wtedy coś wewnątrz podpowiadało jej, że trzeba jechać do Częstochowy. - Miałam 28 lat, ale nigdy wcześniej nie byłam w Częstochowie - mówi. - Postanowiłam jechać, choć był to dla mnie wielki wysiłek. Zabrałam ze sobą Ewę, która miała wtedy niecałe siedem lat. Adama zostawiłam u babci. Był 28 stycznia 1979 roku. Do Częstochowy pojechały pociągiem. Potem taksówkarz zawiózł je pod sam klasztor. Gdy weszła z córką do kaplicy, w której znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej, była odprawiana msza święta. Głównym celebransem był ojciec Jerzy Tomziński. 

- O tych kulach zaczęłam iść w kierunku krat, oddzielających cudowny obraz od wiernych - wspomina. - W pewnym momencie zaczęła bić stamtąd w moim kierunku jasność, poczułam, że ogarnia mnie wielkie ciepło. Zobaczyłam twarz Matki Boskiej, miałam wrażenie, że coś mówi do mnie. Więcej nie pamiętam. Czułam, że jestem w jakiejś ekstazie. Po chwili zobaczyłam, że stoję bez kul.

Mała Ewa krzyczała: - Oddajcie mamie kule! A kule trzymały w rękach dwie kobiety - Wanda Kilnar z Głuchołaz i siostra zakonna Rafaela Marek z Częstochowy. Potem Wanda Kilnar opowiadała mi o tym, co się wtedy wydarzyło. Miała wrażenie, że kule same odchodzą od moich rąk! Pani Wanda i siostra Rafaela zaprowadziły mnie do zakrystii i powiedziały ojcom paulinom, co się stało. Gdyby nie one, to pewno nikt nie dowiedziałby się o tym cudzie.

Potem okazało się, że podobny przypadek cudownego uzdrowienia jasnogórskie kroniki zanotowały 50 lat wcześniej, 14 września 1929 roku. Cudu doświadczył wtedy 52-letni Michał Bartosiak. Od dziewięciu lat był sparaliżowany, nie mógł chodzić. Przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej wstał i poszedł o własnych siłach...

Janina Lach nie mogła uwierzyć, że wyszła z kaplicy na swoich nogach, bez kul. Czuła się tak szczęśliwa, że nie była tego w stanie wypowiedzieć słowami. Córeczka też nie wierzyła w to, co się stało. Mówiła: - Mamo, przewrócisz mnie, to ja muszę ciebie prowadzić. Jednak po kilkunastu minutach zaczęła oswajać się z myślą, że jej mama normalnie chodzi. Zaprowadziła ją na małą ślizgawkę, która była na dziedzińcu jasnogórskiego klasztoru. Zaczęły się razem ślizgać. Pierwszy raz w życiu! Gdy wróciła do Łodzi, babcia, która wychowywała Janinę Lach, dotykała wnuczkę, płakała, nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Mały Adaś nie odstępował mamy na krok. - Gdy byłam chora, narzekał, że nigdy nie mogę wziąć go za rękę i pójść na spacer - opowiada pani Janina. - Tak jak inne mamy chodzą ze swoimi dziećmi. Teraz mogłam nie tylko z nim spacerować, ale nosić go, przytulać. Po kilku dniach odwiedził mnie sąsiad, zapytał zdziwiony: Pani bez kul? Po cudownym uzdrowieniu poszłam pieszo na Jasną Górę, z Warszawy, żeby było dalej. W sumie byłam sześć razy. Brałam ze sobą też dzieci.

WIĘCEJ:

Czytaj więcej: http://www.dzienniklodzki.pl/artykul/3409201,cudowne-uzdrowienie-janiny-lach-35-lat-temu-na-jasnej-gorze-rzucila-kule-i-zaczela-chodzic,2,id,t,sa.html