Król miłości i miłosierdzia został zanurzony w morzu nienawiści, przemocy i okrucieństwa. Pozwolił się zranić bardzo głęboko. W obliczu tak wielkiego zła trudno nawet o słowa...

Arcykapłanom skupionym w Wysokiej Radzie bardzo się spieszyło. Widać to na każdym kroku. Bali się, że aresztowanie Nauczyciela z Nazaretu może spowodować wzburzenie ludu. Pomylili się. Nikt nie stanął w Jego obronie. Oskarżyciele inaczej wyobrażali sobie cały proces. Okazało się, że i tym razem Jezus nie mieścił się w ich schematycznym myśleniu. Wszystko było na odwrót, choć starali się zachować pozory. Według żydowskiego prawa oskarżenie mogli wnieść dwaj świadkowie. Szybko okazało się, że gubią się w swoich zeznaniach. W procesie mogli wziąć udział wszyscy pełnoletni mężczyźni. Każdy miał prawo zabrać głos i stanąć w obronie oskarżonego. Niestety na przesłuchaniu nie pojawił się ani żaden z apostołów, ani nikt z uzdrowionych. Roman Brandstaetter we wstępie do „Jezusa z Nazarethu” napisał, że przypuszczalnie wobec Chrystusa zastosowano zasadę Horaath Szaah - „nakazu godziny”. Prawo żydowskie zabraniało wydawać wyrok w dniu rozprawy. Trzeba było odczekać 24 godziny. Jezusa oskarżono w nocy, a już rano wydano wyrok. Zasada Horaath Szaah była stosowana w przypadku zagrożenia religii Izraela.

Baranka święta Krew

Kiedy zawiedli fałszywi świadkowie, postanowiono skazać Jezusa na podstawie Jego własnego zeznania. Oskarżono Go o bluźnierstwo. Był winny, bo nazwał siebie Synem Bożym. Sanhedryn ostatecznie nie wydał wyroku. Zwrócił się o to do rzymskiego prokuratora. Arcykapłani wiedzieli jednak, że Piłat jest poganinem i na pewno nie zechce mieszać się w spory religijne. Z drugiej strony nie wyobrażali sobie, by ten człowiek bronił Jahwe. Słowa, które padły podczas procesu, wywołują przerażenie. Oskarżyciele Jezusa najpierw zrobili z Niego bluźniercę, a potem przestępcę politycznego. Mówili: „nam nie wolno nikogo zabić”, a jednocześnie z wielką siłą dążyli do zgładzenia Nauczyciela z Nazaretu. Krzyczeli: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze”. I nie chodzi tu tylko o to, że postanowili wziąć odpowiedzialność za tę śmierć. To wyznanie dotyczy nas wszystkich. Z jednej strony jesteśmy winni odejścia Jezusa, z drugiej, rozumiejąc dosłownie, Jego krew dotyka nas wszystkich. Chrystus nieustannie wzywa, byśmy zanurzali w niej samych siebie, swoich bliskich i wszystkie małe oraz wielkie wydarzenia naszego życia. Ta krew obmywa z grzechu, uzdrawia, uświęca i uwalnia od zła.

Związana Miłość

Piłat pytał zgromadzonych, kogo ma uwolnić. Jezusa, czy Barabasza? Imię złoczyńcy z aramejskiego można przetłumaczyć, jako... syn ojca. Parafrazując, można by zapytać: kogo mam uwolnić - Jezusa, czy człowieka, który jest przecież dzieckiem Boga? To dramatyczny wybór, bo winny był tylko jeden z nich.

I kolejne słowa Piłata. „Oto Człowiek!”, a potem „Oto Król wasz”. Automatycznie przed oczami staje obraz namalowany przez br. Alberta Chmielowskiego. Fałdy szkarłatnego płaszcza formują serce. Lina zarzucona na szyi i krwawe ślady na klatce piersiowej wzbudzają dreszcz i przerażenie. Jezus stoi wyprostowany, ma zamknięte oczy, jakby nie chciał... zawstydzać i obwiniać nas, jakby nie chciał oskarżać, a jedynie budzić miłość. Na Jego zakrwawionej twarzy, obok sińców i ran, pojawiły się także jaśniejsze stróżki - to były łzy, ale któż je dostrzegał?

Ogień miłosierdzia

Jezus przez cały okres procesu milczał. W prawie rzymskim takie zachowanie oznaczało przyznanie się do winy. Chrystus w ciszy przyjmował wszystkie oskarżenia, zaczepki i okrucieństwa. Czas, kiedy nauczał, dobiegł końca. Teraz było tylko milczenie. Postawa mówiła jednak więcej niż słowa. Ewangeliści niewiele wspominają o biczowaniu i ukoronowaniu cierniem, jednak były to tak ważne elementy męki, że oddzielnie weszły do tajemnic różańcowych. Oprawcy w sposób szczególny skupili się na głowie Jezusa. Pluli Mu w twarz, policzkowali, uderzali, włożyli koronę z cierni... Takie ciosy nie tylko sprawiały dotkliwy ból, ale miały też za zadanie upodlić Skazańca i odebrać Mu godność. O ile ciosy zadawane pięścią stały się w naszej rzeczywistości czymś powszechnym, to z pluciem w twarz i uderzaniem w policzek dalej trudno nam się pogodzić. Jeśli ktoś ich doświadczył, pamięta te zranienia bardzo długo.

Potem było biczowanie. Nad Jezusem znęcali się żołnierze pochodzący z narodów, które gardziły Żydami. Oprawcy nie tylko wykonali wyrok, ale dali też upust swojej złości i uprzedzenia względem ludzi z Izraela.

Jezus w pałacach Kajfasza i Piłata stał się podobny do... krzaka gorejącego na pustyni. Dziedzińce były pustkowiem, na którym próżno było szukać miłości i zrozumienia. Chrystus - mimo wszystko - pozwolił spalić się w ogniu cierpienia i woli Ojca. Płonie tak do dziś, o czym przypominał s. Faustynie: „Palą mnie płomienie miłosierdzia, pragnę je wylewać na dusze ludzkie. O, jaki mi ból sprawiają, kiedy ich przyjąć nie chcą” (Dz. 1074). Nie bądźmy obojętni...

Agnieszka Wawryniuk/opoka.org.pl