Dramatycznie brzmią relacje kurdyjskich migrantów z Iraku, którzy kilkanaście dni spędzili na granicy polsko-białoruskiej, zwabieni przez reżim Łukaszenki wizją łatwego, nielegalnego przedostania się do zachodniej Europy, a później zostali przez tenże białoruski reżim perfidnie oszukani.

„Bili nas kijami, po plecach i po twarzy, mieliśmy siniaki na twarzy. Potem ukradli nam pieniądze, karty SIM, zniszczyli powerbanki, nie mogliśmy ani do nikogo zadzwonić ani nie mieliśmy pieniędzy, żeby się z stamtąd wydostać. Białoruska milicja nie chciała, żebyśmy wrócili na Białoruś, mogliśmy iść tylko przed siebie” – relacjonuje jeden z migrantów, do których dotarli w Iraku reporterzy TVP.

„Dogadaliśmy się z przemytnikami, z Mińska zawieźli nas na granice, a potem okazało się, że oni mają jakieś układy z białoruską milicją i wojskiem. Dostarczyli nas na granice i już tam zostaliśmy” – opowiada o genezie całej sytuacji kurdyjski migrant.

„Polska policja nie przepuszczała przez granicę, a białoruska nie pozwalała się cofnąć” – słyszymy dalej. „Gdy zdarzyła się taka szansa i zobaczyłeś, że policja zniknęła, mogłeś przedostać się przez ogrodzenie i uciec; to była jedyna droga powrotna” – wyjaśnia mężczyzna i dodaje, że za możliwość przedostania się przez ogrodzenie, by móc z powrotem udać się do Mińska należało zapłacić białoruskim funkcjonariuszom aż 400 dolarów.

 

ren/tvp.info