Z pełną konsekwencją nie dołączam do chóru krytyków ministra Witolda Waszczykowskiego, bo ten minister ma jedną niewątpliwą zaletę – stara się i pokazuje ze wszystkich sił, że skończyło się traktowanie Polski jak kolonii. Tego jednego Waszczykowskiemu odmówić się nie da, a jeśli już to można mówić o pewnej nadgorliwości w okazywaniu polskiej niezależności i dokładnie tutaj widzę rodzący się problem. W polityce jak w życiu, nie da się non stop stroszyć piór i podkreślać jakim to strasznie groźnym jesteśmy kogucikiem. Lew nie ryczy co pięć sekund i nie potrząsa grzywą na widok zająca, aby podkreślić swoją siłę i mimo wszystko każde zwierze wie, że z lewem nie ma żartów. 

<<<JEDYNA TAKA KSIĄŻKA W POLSCE! PRZEWODNIK PO WORK-LIFE BALANCE! POLECAMY! >>>


Polska postrzegana przez świat od dziesiątków lat jako łatwy cel, na początku musiała bardzo wyraźnie zaznaczyć, że te podłe czasy się skończyły i dlatego pewne przesadne reakcje były wskazane. Minęło jednak 100 dni i wysłaliśmy do świata wystarczająco wiele stanowczych komunikatów, aby pomyśleć o racjonalizacji i uporządkowaniu naszego stanowiska. Nie możemy po każdym okólniku, jakiejś śmiesznej komisji, kopiować słynnego wystąpienia minister Becka. Któryś raz z rzędu pytam publiczne, po co nam takie gesty jak masowe produkowanie listów sygnowanych podpisami premiera i wysokich ministrów? W tych dniach minister spraw zagranicznych wysłał następne dwa pisma i nawet uważny obserwator życia politycznego gubi się w adresach. Do Polskich ministrów listy wysyłają podrzędni biurokraci, a z naszej strony odzywa się najwyższy szczebel i w dodatku cięgle podkreśla, że jesteśmy suwerenni, demokratyczni i rośniemy w siłę. Dziecko wie, że takie ciągłe powielanie deklaracji jest okazywaniem słabości, w najlepszym razie niepewności. A przecież istnieje 1000 technik, aby pokazać, że Polska przestaje być szarą myszką i chociaż jeszcze nie jest lwem, to swojego rewiru nie da ruszyć.

Jednym z takich sposób jest dystans. Piszą listy? Niech piszą, ich prawo, co innego mają robić marksistowscy biurokraci brukselscy i inni dożywotni członkowie komisji? Oni piszą, a my odkładamy na półkę między setki pism i odpowiadamy nachalnym dziennikarzom lekkim komentarzem. Wie pani redaktor, nie miałem czasu się zapoznać z tym stanowiskiem, w tej chwili pracujemy nad niezwykle ważnym projektem i to jest dla nas priorytetem. To znaczy, że ministerstwo lekceważy stanowisko komisji? Pani redaktor nikogo nie lekceważmy, bo to nieeleganckie, w stosownym czasie, podsekretarz Malinowski odniesie się do wątpliwości urzędników z Wenecji i udzieli odpowiedzi. Wszystko czego nam potrzeba na tym etapie dziejowym. Dalsze zdecydowane reakcje sygnowane pieczęcią ministerialną, czy nie daj Bóg jeszcze wyższą, siłą rzeczy staje się przeciw skuteczne. Po co za każdym razem ryczeć i potrząsać grzywą, gdy zwykły uśmiech politowania albo wymowne milczenie są zdecydowanie skuteczniejszym środkiem i nie wymagającym wysiłku. Nauczmy się dystansu, oczywiście nie do naszych spraw i nawet nie do nas samych, nauczmy się dystansu w relacjach z międzynarodową biurokracją i organami nacisków (żałosnych). Świat powinien zobaczyć Polskę pewną siebie i pewną własnej wartości, a nie Polskę masowo produkującą manifesty swojej niezależności, co po prostu wygląda kiepsko.

Najzwyczajniej odpuścić sobie, skoro wychodzimy ze słusznego założenia, że wszystkie te spektakle są firmowane marionetkami sponsorowanymi przez grupy wpływów, to pokażmy, że marionetki nie są dla nas równorzędnym partnerem. Ktoś w Ministerstwie Spraw Zagranicznych albo w Kancelarii Premiera Rzeczypospolitej Polskiej powinien przygotować typowo dyplomatyczny model postępowania, w którym znajdą się stare sztuczki sprowadzające „partnerów” na ziemię. Podkreślę raz jeszcze, że moją intencją nie jest krytykowanie Waszczykowskiego, czy udzielanie ministrowi rad, fachowcem od tych spraw nie jestem, ale widzę bezsensowne napięcie. Zejdźmy z tego górnego C i arii w wykonaniu szacownych gabinetów. Zacznijmy sobie gwizdać pod nosem i róbmy swoje nie zwracając uwagi na pomrukiwania z zewnątrz. Innej drogi do pozyskania szacunku i powagi nie ma. Przyjdzie poczta, to niech swoje odczeka, trafiając do odpowiedniej przegródki. Po tygodniu pani Krysia wezwie do usunięcia braków formalnych, za dwa tygodnie pan Staszek zażąda opłaty skarbowej pod rygorem odrzucenie wniosku i tak przez pół roku. Po co głupotami zawracać głowę ministrom i przede wszystkim Polsce?

Matka Kurka/kontrowersje.net