„Na sali wielkiej i błyszczącej tak jak nocne Buenos Aires, które nie chce spać” – w tym miejscu muszę wersy z hitu „Budki Suflera” brutalnie uciąć, bo dalsza treść nijak do kolejnej debaty o praworządności w Polsce nie pasuje. W sali Parlamentu Europejskiego orkiestra nie stroiła instrumentów, by zagrać nowe tango, tylko puściła z playbacku kompletnie zużytą śpiewkę. Debata w sprawie przekazania przez KE skargi do TSUE ekscytowała wyłącznie grupkę deputowanych i to tę samą od lat - pisze Matka Kurka (Piotr Wielgucki) na łamach strony Kontrowersje.net.

 

Skład w 90% polski plus paru parlamentarzystów przygotowanych do wypowiedzi przez polskich przedstawicieli partii rządzącej oraz pożal się Boże „opozycji”. Warto zwrócić uwagę, że ci zagraniczni mówcy mówili niemal słowo w słowo to, co słyszymy w polskiej „debacie publicznej”, zresztą część z nich odczytała formułki z kartki. Jedynym akcentem nadającym jakąkolwiek rangę całemu wydarzeniu, była Věra Jourová wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, ale jej obecność wynikała z kwestii formalnych i niczego więcej. Takie mamy tło najnowszego spektaklu zorganizowanego w PE, no i nie sposób uniknąć pytania po co to się w ogóle odbyło.

Ułatwiam sobie zadanie i zaczynam od eliminacji dość popularnych, jednak fałszywych diagnoz. Nie, cała UE nie żyje „problemami” polskiej praworządności. Frekwencja na sali parlamentarnej mówi sama za siebie i mówi coś jeszcze. Nigdy ta sprawa nie przykuwała uwagi deputowanych, którzy nie mają bladego pojęcia o co chodzi i nawet im się nie chciało sprawdzić. Do zrozumienia tego prostego mechanizmu wystarczy podać równie prosty przykład. Kto z Polaków żyje jakimkolwiek problemem politycznym, z którym boryka się Bułgaria, Rumunia lub Chorwacja? Jeśli się pojawiają międzynarodowe emocje, to wcześniej musi dojść do wydarzeń tej rangi, co „żółte kamizelki” albo zabójstwo dziennikarza na Słowacji.

Problemami Polski nie żyją deputowani, to co dopiero mówić o zwykłych „obywatelach Europy”, jak mawiają postępowi wyznawcy „wspólnych wartości”. W Polsce nie stało się nic nadzwyczajnego i godnego uwagi światowych mediów. Śmieszny marsz 1000 tóg, gdzieś się tam odznaczył na ostatnich stronach portali obok reklam cudownej diety, ale nic poza tym. Także w Polsce ludzie odwracają głowy i sięgają po pilota gdy po raz setny słyszą o „konstytucji”, czy „wolnych sądach”. Krótko mówiąc te kwestie nie są żadnym paliwem politycznym, wręcz przeciwnie to dosypywanie cukru do zbiornika z resztkami benzyny i każdy domorosły mechanik wie, że taki zabieg kończy się zatarciem silnika. Skoro nie dla podgrzania społecznych emocji i nie dla doraźnych korzyści politycznych w postaci zwyżki notowań w sondażach, odbywają się te nudne nasiadówki, to w jakim celu są powtarzane?

Cele są trzy, naturalnie mam na myśli te poważne. Pierwszy i najważniejszy to wskazanie miejsca w szeregu. Po wyjściu z UE Wielkiej Brytanii Polska wyrasta na trzeciego gracza europejskiego, może nie samotnie, ale w połączeniu z Węgrami i wielu sprawach innymi krajami, na pewno tak. Podobny stan rzeczy jest w „liberalnej demokracji” nie do przyjęcia, bo utrudnia samodzielne rządy niemieckie, od czasu do czasu konsultowane z Francją. Drugi powód to ideologia, wszystkie konserwatywne rządy w marksistowskiej UE nie mają życia, czy to jest Polska, Węgry, czy Włochy. Po prostu zdecydowana większość w PE i instytucjach europejskich to lewacy i z tego wynikają oczywiste konsekwencje polityczne. No i wreszcie trzeci powód, który chyba nikogo nie zaskoczy, ponieważ tym powodem są pieniądze w postaci nowego budżetu powiązanego z praworządnością. Polaku, widzisz przedstawienie, a nie widzisz gry!

Tutaj nie o Żurka i Ziobro chodzi, sądy i polskie ustawy w ogóle nie mają dla europejskich wodzów znaczenia. Dla nich problemem jest Polska rosnąca w siłę, Polska, która nie chce być krajem drugiej kategorii, biernie wykonującym polecania międzynarodówki. Gra toczy się o: ideologię, władzę i pieniądze, a w tych obszarach nie liczą się fakty i argumenty, tylko siła. Możemy sobie w nieskończoność powtarzać, że we Francji obowiązują takie same przepisy, rzecz w tym, że nie jesteśmy Francją. Gdy wiemy w co gramy, to musimy dobrać odpowiednie narzędzia, jakie pozwolą ugrać najwięcej i w naszym położeniu nie ma lepszej metody niż kij z marchewką. Przy…ć i odskoczyć, ulubiona metoda treningowa starych bokserów. Żaden klincz, żadne zwarcie, gdzie nas superciężka waga polityczna zatłucze, wyłącznie sprytne akcje zaczepne i uniki.

Matka Kurka

Kontrowersje.net