Wydaje się dość dziwne, że człowiek, którego- za sprawą pewnego tabloidu- cała Polska zobaczyła, jak w łazience, bez koszulki, wykłóca się ze swoją młodą, byłą już żoną (dla której zresztą rozbił swoją rodzinę), może uchodzić za autorytet w jakiejkolwiek sprawie. A jednak! 

"Gazeta Wyborcza", nie wiadomo w sumie, z jakiej okazji, postanowiła "odkurzyć" Kazimierza Marcinkiewicza. Były premier przekonywał, że Prawo i Sprawiedliwość rządzi Polską na modłę postkomunistyczną.

"Budujemy ustrój postkomunistyczny, w którym cała władza jest w jednych rękach, w rękach lidera partii. Jarosław Kaczyński dopnie swego i Polska znów pomiędzy blokiem państw zachodnich a Rosją będzie osamotniona, tak jak w 1939 roku. To jest oszalałe"- stwierdził Kazimierz Marcinkiewicz. Zdaniem skompromitowanego byłego polityka, Jarosław Kaczyński nienawidzi Polski. 

"Jego nienawiść wobec Polski, wobec tej Polski, którą budowaliśmy przez ostatnie dwadzieścia dziewięć lat, jest tak wielka, że nic nie jest go w stanie powstrzymać"- ocenił były szef polskiego rządu. Marcinkiewicz oburzył się również słowami ministra Mariusza Błaszczaka skierowanymi wczoraj do prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. 

"To są naprawdę głupie słowa. To, że minister RP mówi tak o prezydencie Gdańska, tylko za to, że żołnierze nie zostali zaproszeni na jakąś uroczystość. (…) To jest po prostu głupie. Trzeba być jednak strasznie dziwnym człowiekiem, żeby używać takich słów będąc ministrem obrony narodowej"- stwierdził. Ciekawe zatem, jak nazwać człowieka, który stara się wywołać awanturę nawet przy takiej okazji, jak ważna i bolesna dla Polski i Polaków rocznica, nie pierwszy raz zresztą. 

W zasadzie to "Wyborczej" tylko powinszować takiego rozmówcy.

yenn/Wyborcza.pl